Tips for Life (#1: Wear Sunscreen!): http://www.youtube.com/watch?v=sTJ7AzBIJoI

piątek, 11 marca 2011

9 Books


1) „Wahadło Foucaulta” Umberto Eco. Książka, którą przeczytałam w jeden weekend, nie wychodząc z domu, prawie nie śpiąc – zajęła tyle czasu tylko dlatego że jednak czasami padałam z wyczerpania. Bezapelacyjnie czaruje fabułą i wciąga jak mroczne misteria templariuszy i różokrzyżowców. Autor niezmiennie budzi podziw dla swojej wiedzy, inteligencji (zarówno rzeczowej jak i emocjonalnej) oraz swobody pisania.

2) „The Hotel New Hampshire” Johna Irvinga. Moja ukochana książka tego autora, chociaż druga w kolejności przeczytana (po Garpie). Subtelna a zarazem głęboko sięgająca w duszę człowieka. Johna Irvinga nie sposób nie kochać. Jego przenikliwość i nienarzucający się kunszt literacki są absolutnie pociągające dla każdego. Dzięki tej książce poznałam też poezję Donalda Justice i mój po wsze wieki ukochany wiersz „Love’s Stratagems” (cytowany przeze mnie tutaj). A Irving, przez swoje utwory, niezmiennie podsyca moje marzenia o Wiedniu.

3) „11 minut” Paulo Coelho. Pięknie opowiedziana historia prostytutki, bez oceniania jej wyborów życiowych. Delikatność, czułość i pełne zrozumienie kobiecej psychiki. Bynajmniej nie „babska” literatura, bo opowieść szczera i czasami dosadna, pisana przez mężczyznę (choć w taki sposób, że mogłabym podejrzewać autorkę-pisarkę). A sama idea 11 minut (czyli esencji stosunku płciowego) jest cudowna w swej matematycznej prostocie.

4) „The Kitchen God’s Wife” Amy Tan. Książka piękna – ale bardziej dla czytelniczek niż czytelników, bo oni nie zrozumieliby ogromu uczucia i cierpienia opisanych kobiet. Nie pojęliby kwestii oddania się komuś kto traktuje nas jak sprzęt domowy, kto odbiera nam prawa partnerskie/rodzicielskie, kto gnębi nas krytyką i traktowaniem z góry. Jedna z nielicznych książek przy których płakałam – a jednocześnie byłam wściekła na taką potworną niesprawiedliwość.

5) „Galapagos” Kurta Vonneguta. Klasyka. Musi być i już. Zaraz obok jego „Śniadania Mistrzów” i „Pianoli”. Vonnegut to autor którego poznałam w szkole podstawowej (tak, tak, zaczęłam wcześnie) dzięki biblioteczce Tatusia. Zachwycił, bo nie mógł nie. Akurat ta pozycja Mr V. przemawia do mnie najbardziej, bo traktuje o człowieczeństwie, o tym co stanowi o nas jako gatunku „myślącym”. Oczywiście zahacza o Darwinizm – jak się można domyślić z tytułu. Smakowita przekąska w uczcie życia ludzi rozumujących.

6) „Omon Ra i inne opowieści” Wiktora Pielewina. Autora poznałam dzięki jego świetnej książce „Generation P”. A mam takie zboczenie, że jak mi się coś spodoba, to szukam dalej innych pozycji tego samego autorstwa. Ta akurat książka to trzy powiastki traktujące o życiu w kontekście zakłamania społecznego, nomenklatury wiadomej, człowieczeństwa w warunkach propagujących zezwierzęcenie. Wbrew temu co moglibyście pomyśleć bynajmniej nie dołująca. Na przykład opowiadanie „Żółta strzała” jest cudownie satyryczne – nawet CHW się podobało (!) przedstawienie na które go zabrałam do Teatru Praga i nie było kwękania.

7) „Platform” Michela Houellebecqa. Tym razem to była pierwsza książka autora którą przeczytałam (a potem zakupiłam inne). Do tej pory jestem pod wrażeniem – a było to 5 lat temu! Wciągająca, prowokująca, bezwstydnie sexualna, opowieść o odnajdywaniu siebie, wyborach życiowych i odkrywaniu potrzeb bliskości z drugim człowiekiem płci przeciwnej. Niektóre fragmenty wysoce podniecające – ale na pięknie, stonowanie-biologicznie. :)

8) „100 lat samotności” Gabriela Garcii Márqueza. Znowu autor, którego kocham miłością wielką i czystą (bo oczywiście zakochana jestem we wszystkich tutaj wymienionych i gdyby tylko było to możliwe chciałabym być żoną każdego z nich – i specjalnie dla nich nawet dobrą żoną). Książka wciągająca nieziemsko, bardzo „autochtoniczna”, szczodrze przyprawiona folklorem, a jednocześnie surrealistyczna – dosłownie przenosząca czytelnika (jeśli się wczuwacie przy lekturze ta jak ja) w zupełnie inny, egzotyczny świat. Wręcz dusząca ogromem przekazanych informacji i uczuć – odczucie jak w lesie amazońskim.   

9) „Obłok Magellana” Stanisława Lema. Znowu to samo: przeczytane po raz pierwszy w szkole podstawowej, bo w Tatusiowej biblioteczce stało. Znowu nie było to the first encounter with the author, bo na pierwszy ogień poszło „Solaris” oraz „Próżnia doskonała”. Ale „Obłok” jakoś najbardziej mnie poruszył. Piękna historia, dogłębna analiza człowieczeństwa i bezmiar uczuć... przy tej książce też płakałam (na koniec). Lem zachwyca zawsze, a zadziwia tym, że potrafi napisać „lekkie” utwory takie jak np. „Dzienniki Gwiazdowe” i jednocześnie popełnić coś głębszego wręcz niż czarna dziura. Ehhh.

Parafrazując trailer: „The 9 Books that Defined Me.
:)
Bo Osobnikom Męskim, czyli wizualnym, (ale też Czytelniczkom) polecam przy okazji film „9 Songs” reżyserii Michaela Winterbottoma. Yummy! ;)

   

11 komentarzy:

  1. O 9 piosenkach (albo filmach) osobnego artka nie będzie – no chyba że weny przy pisaniu mi zabraknie. Listy i rankingi są takie proste, gdy czasu lub pomysłu niet na coś innego. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. „Homo Faber” Maxa Frischa. Przejmująca dojrzałość.
    A film znany i lubiany...
    P.S. Szkoda że tylko dla pisarzy chcesz być dobrą żoną. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Najsztub u Lisa i fetyszyzowanie książki. Można oglądać od 13:20.

    http://www.tvp.pl/publicystyka/polityka/tomasz-lis-na-zywo/wideo/07032011/3988425

    Trudno się z nim nie zgodzić...
    Ostatnio częściej sięgam do gazety niż do książki. Książki kocham za język. Chyba bardziej za to niż za warstwę fabularną.

    OdpowiedzUsuń
  4. Darling: „Uwolnić niedźwiedzie” – też Irvinga, ale jego pierwsza. Duża surowość stylu i tematyki, które dopiero później się rozwinęły.

    Fascynuje mnie to zauroczenie słowami u Ciebie (pamiętam jeden szczególny post). Jest... czarujące. :)
    R.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja chyba zupełnie inaczej: „Hobbit” Tolkiena. Bynajmniej nie „zwyczajna książeczka” fantasy.
    A film raczej lekko poza tematem, bo kategoria... ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak dla mnie niezapomniane jest „To” Kinga. I tak jak L.E.M. napiszę „bynajmniej nie zwyczajna książeczka” z genre horror.
    Na marginesie: bardzo grzeczna ta zajawka filmu, kto by nie znał, dałby się złapać. ;P

    OdpowiedzUsuń
  7. Zdecydowanie wolę książki niż gazety, ze względu na jakość tekstu. Tytułów nie podam, bo nie mam jednej konkretnej ulubionej, a preferencje też się zmieniają w zależności od wieku i nastroju. Ale selekcja zaprezentowana przez naszą Darling jest bardzo ciekawa – mówi wiele o autorce. :)
    M.

    OdpowiedzUsuń
  8. Icy Moon: Pana Lisa mam w bardzo niskim poważaniu, więc niechętnie, ale usiłowałam obejrzeć. Ale link wymagał ode mnie zainstalowania wtyczki Silverlight, a ja dodatkowych badziewi na kompa nie pcham.
    Naprawdę miałam szczere chęci, ale nie wyszło. :)

    Chłopcy: co chcecie od filmu? Ładny jest. Oczywiście ma walory duże (szczególnie Jego, haha!) nie pokazane w trailerze, ale jak dla mnie jest feministyczny: On się zadurzył, a Ona wolny ptak (nawet w Jego słowach "egocentryczna"), robiła co chciała, pomimo ułomności ciała i emocji. :)

    R. i M.: dziękuję. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Aga „ładny” to nie jest określenie tego filmu, które mi przychodzi do głowy. A co do „walorów” – niestety nie można tego powiedzieć o aktorce, hehe. ;P

    OdpowiedzUsuń
  10. Darling: Nie trzeba się zaraz uprzedzać. I nie ma przymusu oglądania filmików załączanych przez natrętne komentatorki.
    Za Lisem Tomaszem też nie przepadam. Ktoś mi o tym programie (a właściwie o rewolucyjnych propozycjach Najsztuba wygłoszonych tamże) opowiadał w tym tygodniu i pomyślałam, że niezłe food for thought. Ale chyba za dużo myślę...

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja się późno dopiszę: książka która zapadła mi w pamięć to „Zabić drozda”.
    O filmie nic nie wiem, ale czytając komentarze chyba lekko się obawiam poszukać. :)
    Ano-Nimka

    OdpowiedzUsuń