Tips for Life (#1: Wear Sunscreen!): http://www.youtube.com/watch?v=sTJ7AzBIJoI

czwartek, 30 września 2010

Threesome

Zaczęłam ten blog pisząć sobie dwa posty. Ale mam kompletną, maniacką awersję do cyfr/liczb parzystych (co boli, bo mieszkam przy budynku ulicy nr 54, na szóstym piętrze, w mieszkaniu nr 112, wrrrrr). Dlatego postanowiłam jeszcze wrzucić trzeci post: mój ukochany ponad wszelkie czasy wiersz. Autor: Donald Justice. Tytuł: Love’s Stratagems.

But these maneuverings to avoid
The touching of hands,
These shifts to keep the eyes employed
On objects more or less neutral
(As honor, for the time being, commands)
Will hardly prevent their downfall.

Stronger medicines are needed.
Already they find
None of their stratagems have succeeded,
Nor would have, no,
Not had their eyes been stricken blind,
Hands cut off at the elbow.

- Donald Justice (1964)
For those who understand.

Solo czy Duet?

Przejście na Solo jest trudne. To znaczy jest dla jednej osoby – Rzuconej. Rzucający wiadomo, że podjął tę decyzję wcześniej, bo nikt nie budzi się i nagle ni z gruszki ni z pietruszki nie mówi Osobie Obok „koniec z nami”. Rzucający jest też przeważnie podstępny i nie daje żadnych oznak swoich dalekosiężnych planów. Tak więc dla Rzuconej ta informacja jest jak grom z jasnego nieba, jak trzęsienie ziemi połączone z tornadem i wybuchem bomby wodorowej. KABOOM! Do tego jeszcze Rzucona musi sobie poradzić nie tylko ze swoimi emocjami ale z cała logistyką rozstania. Zajmijmy się wariantem, kiedy to Ona musi się wyprowadzić. Wiadomo, że musi zrobić to szybko, bo mieszkanie pod jednym dachem z Rzucającym byłoby zbyt bolesne, pomijając fakt, że dla Rzuconej niebezpieczne, bo mogłaby się skompromitować błaganiem Go o zmianę decyzji lub pchaniem Mu się do łóżka, etc. Dlatego Rzucona musi spakować najpotrzebniejsze rzeczy w jakieś torby dwie lub trzy i się wynieść. Nie pod most oczywiście – do Rodziny, do Przyjaciół. A potem musi zacząć szukać Czegoś Dla Siebie. Wiadomo, że Australijczycy to mądry naród (pisze to Wam Obywatelka, a więc najlepsze źródło informacji) i mają oni powiedzenie „rent money is dead money”. Więc oczywiście nie wynajem tylko kupno. I tutaj Rzucona ma przeważnie przed sobą jakieś trzy miesiące życia pokątnie, bo tyle może zając cały proces: znalezienie mieszkania (uwierzcie mi, to czasochłonne, bo niektórzy ludzie chcą sprzedawać takie nory, że szczur uciekający ze statku by nie chciał do nich zajrzeć), ustalenie jaki kredyt chcemy wziąć, na ile lat i z jakim bankiem, zaświadczenia z US i ZUS, umowa przedwstępna (akt notarialny), wniosek kredytowy, czekanie na decyzję, umowa kupna-sprzedaży (akt notarialny), uruchomienie kredytu, wyprowadzka właściciela i przekazanie kluczy. Ale to dobre, bo nie ma czasu na leżenie odwrócona do ściany i płakanie. Płakanie. Płakanie. Płakanie tak mocno i tak gorzko, że łzy wypełniłyby Rów Mariański. Z tym, że w ciągu tych 3 mesięcy Rzucona przebyła długą drogę i stała się Inną Kobietą. Faza Rozpaczy i morza wylanych łez mija po pierwszym miesiącu i przechodzi w Fazę Akceptacji. Rzucona może nawet normalnie rozmawiać z Rzucającym przy odbieraniu poczty etc. Owszem, zdarza się smuteczek, ale na to lekarstwem jest regularnie brana Pani Depakina i Pan Mirzaten. Na Akceptację zachodzi Faza Złości/Nienawiści. I to też dobre – Rzucona została skrzywdzona przez Rzucającego, a mamy prawo nienawidzić osób, które nam wyrządziły krzywdę. To jednak mija i nadchodzi Faza Obojętności/Niechęci – niechęć głównie dlatego że Rzucający strzela fochy i zachowuje się naprawdę nieprzyjemnie, więc nie mamy ochoty go widzieć. Ever. Na to wszystko nakłada się Faza Odkryć. Primo: że ma się przyjaciół i znajomych, przed którymi można się otworzyć, porozmawiać i którzy okazują niebywałe wsparcie i zgodnym chórem twierdzą, że stało się dobrze, bo Rzucona nie była szczęśliwa, była ograniczana itd. Secundo: że faktycznie Rzucona była ograniczana. Teraz może rozmawiać z ludźmi bez zazdrosnych pretensji, może czytać co chce i dyskutować o tych książkach z osobami, które też je czytały, może oglądać filmy, które Ona chce, chodzić na wystawy, na które chce, ubierać się tak jak chce bez wysłuchiwania że spódniczka za krótka a dekolt za duży. Tertio: że nie ma osoby z denerwującymi codziennymi nawykami. I dochodzi na to wszystko (Kochani, zostańce ze mną – wchodzimy tutaj w szósty już chyba wymiar) Faza Odreagowania/Odwrotności. Rzucona po prostu bawi się. Puby, kluby, co weekend, cały weekend. Nowe znajomości – niektóre dłuższe, niektóre krótsze. Rzucona bierze życie garściami i jeszcze spódnicę zakasuje by naładować więcej – jak zbieranie jabłek (do tej pory zakazanych). Oczywiście, znajomości są kończone, bo Rzucona się chyba boi. I każde najmniejsze uchybienie bierze jako pośredni atak na Siebie (Swoją Godność, Swoją Wartość), więc kończy to co się zaczyna. Ale chętnych nie brakuje. I są zainteresowani Rzuconą, lecą na Nią, a Jej się to podoba. Ta Faza trwa długo. Tak długo, że nawet już Rzucona zdążyła się przeprowadzić. I co najwspanialsze – urządzić, bo przecież żadnych mebli nie miała, a od Rzucającego mogła wziąć co najwyżej mikrofalę i telewizor. Ale to właśnie sprawiło Rzuconej frajdę: własna aranżacja miejsca, potem wyszukanie w sklepach mebli i dodatkow, a na koniec ich idealne ustawienie – tak by stworzyć DOM. Już na swoim, Rzucona w dalszym ciągu czerpie z Fazy Odreagowania/Odwrotności. I uwielbia każdą sekundę tego życia. Ale powoli zachodzi w niej zmiana: cieszy się Swoim Domem, cieszy się Swoim Nowym Życiem, ale też wchodzi w Fazę Stabilizacji. Zaczyna myśleć o tym, że miło jest wrócić do Swojego Domu, móc usiąść w fotelu bujanym z książką w ręku i patrzeć na zmierzch za oknem, na jesienną szarugę, słyszeć jak „o szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny, i pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny”. Ale miło też jest siedzieć w taki wieczór na kanapie obok Bliskiej Osoby. Czuć Jej ciepło, wiedzieć, że można tylko przesunąć dłoń i napotka ona Tamtą Męską Dłoń. Widzieć Kogoś obok siebie. Wracać do Kogoś po całym dniu pracy, albo czekać na Kogoś jak On wraca po całym dniu ciężkiej harówki. Rzucona wie, że brakuje Jej zwyczajnej Bliskości, Obecności, Istnienia. Antoine de Saint-Exupéry napisał: miłość nie polega na tym, aby wzajemnie sobie się przyglądać, lecz aby patrzeć razem w tym samym kierunku. I teraz Rzucona, wciąż jeszcze Odreagowując, myśli, że może... kiedyś... zdarzy się.... Cóż, jak narazie żaden Ktoś nie chce ani nie myśli o tym by patrzeć z Rzuconą w tym samym kierunku. cdn.

Złe gorszego początki

Są takie dni kiedy nie warto wstawać z łóżka. A raczej nie powinno się z niego wyściubiać nawet czubka nosa dla swojego własnego dobra. Miałam taki dzień niedawno. Po imprezowaniu całonocnym oczęta miały swój rozum (lepszy jak się okazuje niż właścicielka) i uważały że najlepsze co mogą zrobić to pozostać pod bezpiecznym okryciem powiek zamiast pchać się na świat. Ale pies mojej sąsiadki miał inne pomysły i wyszedłszy na balkon, rozejrzawszy się dookoła, upatrzył sobie osobników czekających na przystanku i zaczął ujadać. Powiem tak: dla osoby, dla której (jak to się utarło) nawet delikatne stąpanie kota po futrzaku brzmiałoby jak tupanie, dźwięk ten miał moc młota pneumatycznego rozkuwającego granitowe płyty chodnikowe. Pobudka z tych mniej miłych (dobrze po południu). Niechętnie więc rozejrzałam się po pokoju i zaczęłam kontemplować sytuację. W końcu podjęłam tzw. męską decyzję (co mnie już powinno naprowadzić na trop, że była ona z gruntu zła) żeby wstać i coś porobić. Tzn. nie „coś” tylko pozałatwiać parę formalności związanych z Moją Wielką Przeprowadzką na Swoje. Chcąc więc nie chcąc z łóżka wyściubiłam nie tylko czubek nosa ale Całą Moją Śliczną Ja. Baaad move! Po kolei: stłukłam kubek w kuchni, poparzyłam sobie rękę wrzątkiem z czajnika i rozlałam mleko (ale mądrze nad nim nie płakałam). Oberwałam szafeczkę ścienną w łazience, stłukłam sobie łokieć i kolano przy oblucjach i rozdarłam rajstopy przy ich zakładaniu. Autobusy mi wszystkie oczywiście uciekały przez cały dzień, a pojeździć musiałam w parę miejsc (ja niezmotoryzowana jestem). W urzędach nie tylko kolejki ale jeszcze wredne panie, które traktowały mnie jakbym im przerwała wakacje na Hawajach na które czekały przez 10 lat. Formularze wypełniałam po kilka razy, bo oczywiście żadna z nich mi nie pomogła, a ja z kolei niezbyt kumata jestem w tych biurokratycznych bzdurach. Telefon zadzwonił i nieopatrznie odebrałam, choć widziałam kto. Osoba Lubiana-Nielubiana w zależności od… wszystkiego właściwie. Znowu nieopatrznie jednak umówiłam się na spotkanie. Wieczorem. Zdążyłam wrócić do domu, wrzucić talerz z kurczakiem do mikrofalówki i potem przez pół godziny w pośpiechu wydłubywać jego strzępki z jej wnętrza (warto sprawdzić na ile się to ustrojstwo nastawia zanim się opuści kuchnię). Z Osobą Lubianą-Nielubianą byłam ustawiona na mieście. Oczywiście się spóźniłam, a tego zupełnie nienawidzę. Oczywiście oblałam się drinkiem. Oczywiście Osoba okazała się tego wieczoru akurat Nielubiana. Oczywiście wróciłam do domu w fatalnym humorze, jeszcze do tego taksówką i za późno się zorientowałam że zamiast jednego z banknotów 10 zł dałam facetowi 100 zł. Oczywiście drzwi się zacięły przy otwieraniu i znowu stłukłam sobie biodro. Oczywiście........ Co „oczywiście”? Nie starczy Wam? To był koniec fatalnego dnia, którego zwiastunem był rzeczony piesek sąsiadki. Ehhh.