Oczywiście moje osobiste zapatrywania nie przekładają się na praktykę w ten sposób, że tępię Wegetarian. Nie. Uznaję Ich prawo do (nietrafnych) wyborów życiowych, because God knows I’ve made a few myself. Dlatego ci, którzy mieli przyjemność u mnie gościć wiedzą, że szanuję wybory dietetyczne innych i daję szeroki wybór: stawiając na stole, obok potraw z szynką czy kurczakiem, klasyczną sałatkę grecką, koreczki z camemberta, winogron i chilli oraz domowy dip tzatziki. W kameralnym dwuosobowym gronie, podobnie raczej orientalnie morsko-jarsko (przedobrzyłam nawet tak mocno ostatnio, że z ust Osobnika Nie-Wegetarianina padło pytanie: „no zaraz, a gdzie kabanosy?”, bo na stole oprócz oliwek nadziewanych anchovies po mięsku śladu nie było!) Tak więc widzicie, nie jestem aż taka straszna, choć co sobie myślę, to myślę.
A myślę/czuję parę rzeczy:
1) Co mnie doprowadza do szału, to ci którzy sami przeszli na wegetarianizm i swoje dzieci karmią taką samą dietą. To kryminalne! Dziecko – człowiek który rośnie, rozwija się – potrzebuje białka i tłuszczu zwierzęcego, a także związanych z nimi makro- i mikroelementów. Jakkolwiek by Szacownym Rodzicom nie odbiło, nie mają prawa pozbawiać swojego potomstwa tego podstawowego źródła składników odżywczych. Inną kwestią jest szkoda wyrządzona organizmowi dziecka przez przeładowanie go fitohormonami – niemowlę pojone mlekiem sojowym otrzymuje dziennie równoważność 5 pigułek antykoncepcyjnych!
2) Od czego też mnie szlag trafia, to osoby deklarujące wegetarianizm bo: „nie chcę hodowli i zabijania zwierząt”, „nie chcę jeść żyjącej istoty”, „nie jem zwierząt”, ale zapychające paszczę rybami i frutti di mare. Hello! Pobudka! Podstawy biologii się kłaniają: rybka to zwierzę! krewetka to zwierzę! A farmy (stawy) łososiowe wcale nie są rajem do życia, zupełnie tak samo jak kurze fermy. Więc skończcie ten zakłamany BS i albo zrezygnujcie ze smakołyków z morza/jeziora pochodzących i wegetujcie na „rabbit food” (który też czuje – jak sugerują niektórzy naukowcy), albo przyznajcie się, że lubicie mięso i połóżcie na talerz kawałek przyzwoitej wołowiny. Możecie przecież kupować co ja nazywam „happy meat”, takie z hodowli ekologicznych: free-range kurczaczki, szczęśliwe krówki i owieczki pasące się na zielonych łączkach, albo rybki prosto od wędkarzy i small-business rybaków.
3) Trzecia kategoria, na którą mam chroniczne uczulenie, to Wegetarianie żarliwie nawołujący do odstąpienia od „męczenia zwierząt”, a ubrani w śliczne skórzane butki, przepasani skórzanym paskiem, okryci skórzanymi kurtkami i trzymający na ramieniu lub ręku skórzane torby i teczki. Kochani, jak myślicie skąd ta skórka się wzięła? Wykopuje się ją w polu, jak kartofle, a może zbiera się ją w lesie, jak jagódki i poziomki? A już odrębną kwestią, o której będzie osobny artek, jest radosne korzystanie przez takie osoby z osiągnięć medycyny zachodniej: z lekarstw, które nie tylko są skuteczne ale i przede wszystkim bezpieczne (bo były testowane na zwierzętach!). No comment – podobnie jak do tekstu wklejonego poniżej...
Pomijając już te wszystkie hipokrytyczne herezje, wegetarianizm jest bez sensu bo stanowi ograniczenie. W życiu i tak już mamy ich zbyt wiele – narzuconych przez zasady, konwencje, prawo i państwo. Po co sobie samemu/samej dobrowolnie odbierać jedną z przyjemności? Może kiedyś takie umartwianie się było modne (zapraszam więc Szacownych Wegetarian do zaszycia się w jakiejś zapyziałej jaskini i prowadzenia życia pustelniczego, żywiąc się porostami ze skałki zdrapanymi – a na deser serwując sobie 30 min. samobiczowania) ale w dzisiejszych czasach mamy już chyba więcej rozumku.
Poza tym, Wegetarianie budzą moją podejrzliwość bo skoro nie jedzą mięsa, to czego jeszcze nie są skłonni robić?
Ograniczają się w sferze doznań smakowych kulinarnych – to w jakiej jeszcze sferze (smakowej) stosują ograniczenia?
Oczywiście skojarzenie mam tylko jedno – taki Wegetarianin, napchany zieleniną jak krówka na łączce, nie wykaże ani inwencji ani energii w dziedzinie męsko-damskich uciech cielesnych. Panowie, pamiętajcie: marchewka może i jest dobra na potencję, ale trudno ją umocować! A Panie... see below.
Ostro – jak papryczka chili! :)
OdpowiedzUsuńJa osobiście nie mam nic przeciwko wegetarianom. Niech sobie robią co chcą – byleby nie w moim ogródku. ;)
O wegetarianizmie myślę w kategoriach emancypacyjnych (emancypacja zwierząt i nasze emancypowanie się z darwinizmu). Pod warunkiem, że wcześniej nie rozwali nas Andromeda, na wegetarianizm przyjdzie czas, tak jak przyszedł czas na zniesienie niewolnictwa.
OdpowiedzUsuńZ tymi rybami to masz rację. Dodałabym nawet, że bardziej etyczne jest zabić jednego wołu niż tysiąc krewetek.
OdpowiedzUsuńDobry post! Wydłubałaś główne niekonsekwencje/przewiny wegetarian, które logicznie myślącego człowieka powinny zastanowić.
OdpowiedzUsuńP.S. Ja też bym się domagał kabanosów. ;)
Zgadzam się ze SKubą - bardzo dobry post! :)
OdpowiedzUsuńPrzydałoby się jeszcze podkręcić ognia i napisać o militantyzmie wegetarian i wegan - spowodowanym albo niedoborem mięsa i wieczną złością wynikającą z głodu, albo zwyczajną zawiścią na zasadzie psa ogrodnika: sami nie mogą/nie chcą jeść mięsa, to żałują innym i starają się obrzydzić lub utrudnić za wszelką cenę.
A skoro się przymierzasz do pisania o testowaniu na zwierzętach - warte zauważenia jest to, że osoby protestujące to najczęściej właśnie fanatyczni weganie.
Ściskam mięsożernie ;)
R.
R.: Demagogia.
OdpowiedzUsuńPropozycja muzyczna na dziś (właściwie prawie bez związku z tematem): https://www.youtube.com/watch?v=Xgcxd9wtXUE
OdpowiedzUsuńDarling and company: poproszę o odpowiedzi wideo :)
Icy Moon: nie sądzę. Ja nie pokazuję nikomu zdjęć niedożywionych dzieci karmionych tylko roślinami, nie pokazuję zdjęć osób umierających w szpitalach z dopiskiem „tak kończą weganie po oswobodzeniu szczurów laboratoryjnych”. Nie porównuję jedzenia tylko warzyw i owoców do zapychania sobie jelit trawą i jej gnijącymi resztkami.
OdpowiedzUsuńAle oczywiście, lekko podkoloryzowałem. Część wegetarian/wegan wcale nie jest tak agresywna w promocji swojego stylu życia - ale u tych z kolei zauważam apatię i „mdłość” osobowości.
Być może źle trafiałem...
R.
R.: To może: Wtórna racjonalizacja wrogości wobec Innego?
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że wegetarianizm nie jest naturalny. Ale jest czasami konieczny lub przynajmniej wskazany - z powodów dietetycznych. Przykładowo: nietolerancja laktozy, miażdżyca, choroba wieńcowa i inne choroby układu krążenia spowodowane cholesterolem.
OdpowiedzUsuńIcy Moon: faktycznie, ostre propagowanie mięsożerności nie jest na miejscu - po prostu nie należy zniżać się do poziomu wojujących wegetarian.
Może więc zastosujmy złotą zasadę: żyj i daj żyć innym - nie zaglądając im do talerza.
M.
M.: Chyba nikomu nie chodzi o propagandę :)
OdpowiedzUsuńM: przy nietolerancji laktozy rekomendowane są fermentowane produkty mleczne, jak jogurty, kefiry i twarde sery. Czasami mleko kozie też jest dobrze przyjmowane.
OdpowiedzUsuńCo reszty wymienionych chorób – wszystko się zasadza na umiarze. 150 g tatara z czystego czerwonego mięsa wołowego, w opcji „bez żółtka” a więc bez dodatkowego cholesterolu, nikomu nie zaszkodzi. Podobnie jak duszona wieprzowina czy pieczony kurczak. Ale jeśli ktoś chce jeść codziennie kilogramowy stek smażony na smalcu, polany masełkiem i posypany skwarkami, to sam jest sobie winien (i zasługuje na wegetarianizm).
Icy Moon: nie uważam, że ewolucyjnie dążymy do wegetarianizmu. I nie chodzi tu o rewolucję społeczną i emancypację. Zwyczajnie: zwierzęce białka są przez nas efektywniej przyswajane, a produkty zwierzęce nie zawierają zbędnego balastu w postaci nietrawionej celulozy (budulca ścian komórkowych roślin) oraz chityny (budującej komórki grzybów), z których organizm nie wyciąga nic w sensie energii. Ewolucja dąży do wydajności a nie utrudnienia.
A jako peace offering (dla wszystkich!) – jedna z bardzo lubianych piosenek:
http://www.youtube.com/watch?v=ZpSaqDgO2X0
Darling: Emancypujemy się z darwinizmu (a nie w jego ramach) i przewiduję, że wegetarianizm będzie do tego procesu należał. Ewolucja może sobie dążyć do wydajności. Pytanie, dokąd chce zmierzać uświadomiona ludzkość.
OdpowiedzUsuńIcy Moon: Przy obecnej jakości warzyw i owoców zmierzać będziemy do najbliższego steakhouse. ;)
OdpowiedzUsuńDarling: Dajmy sobie kilka tysięcy lat na przetrawienie ;) tego tematu. U mnie na obiad karkówka. hehe
OdpowiedzUsuńNa trawienie najlepsze czerwone wytrawne winko!
OdpowiedzUsuńI smacznego życzę (nie wiem dlaczego, ale karkówka kojarzy mi się z golonką - to pewno przez jakieś powiązania z kuchnią staropolską).
Darling: No wiesz! I ty śmiesz się nazywać mięsożercą - i biologiem do tego - a mylisz tak dwie różne części ciała? teraz już się nie dziwię dlaczego tych kabanosów zabrakło. ;)
OdpowiedzUsuńIcy Moon: Rozmarzyłem się... Ale przyznam, że czytając te wasze komentarze tutaj podejrzewałem, że mamy Zieleninowego Wroga wśród nas! Smacznego. :)
R.: dobre.