Tips for Life (#1: Wear Sunscreen!): http://www.youtube.com/watch?v=sTJ7AzBIJoI

niedziela, 6 marca 2011

Silly Rabbits

Ogólnie należę do tolerancyjnych osób, i to bardzo. Można powiedzieć, że organicznie nie toleruję nietolerancji. Nie zliczę ile razy prowadziłam zażarte dyskusje na temat homofobii, rasizmu, seksizmu czy ageizmu. Ale jest jedna kwestia, w której – przyznam się bez bicia... choć może jednak I need spanking… ;) – nie mam litości dla jej orędowników. To Wegetarianizm. Sorry, tak mam i już. Ludzie są Wszystkożerni (omnivorous, dla tych, którzy chcą mądrze) – tak zostaliśmy stworzeni i to jest biologiczny fakt. To znaczy, że mamy jeść zarówno roślinki jak i zwierzątka.


Oczywiście moje osobiste zapatrywania nie przekładają się na praktykę w ten sposób, że tępię Wegetarian. Nie. Uznaję Ich prawo do (nietrafnych) wyborów życiowych, because God knows I’ve made a few myself. Dlatego ci, którzy mieli przyjemność u mnie gościć wiedzą, że szanuję wybory dietetyczne innych i daję szeroki wybór: stawiając na stole, obok potraw z szynką czy kurczakiem, klasyczną sałatkę grecką, koreczki z camemberta, winogron i chilli oraz domowy dip tzatziki. W kameralnym dwuosobowym gronie, podobnie raczej orientalnie morsko-jarsko (przedobrzyłam nawet tak mocno ostatnio, że z ust Osobnika Nie-Wegetarianina padło pytanie: „no zaraz, a gdzie kabanosy?”, bo na stole oprócz oliwek nadziewanych anchovies po mięsku śladu nie było!) Tak więc widzicie, nie jestem aż taka straszna, choć co sobie myślę, to myślę.


 A myślę/czuję parę rzeczy:
1) Co mnie doprowadza do szału, to ci którzy sami przeszli na wegetarianizm i swoje dzieci karmią taką samą dietą. To kryminalne! Dziecko – człowiek który rośnie, rozwija się – potrzebuje białka i tłuszczu zwierzęcego, a także związanych z nimi makro- i mikroelementów. Jakkolwiek by Szacownym Rodzicom nie odbiło, nie mają prawa pozbawiać swojego potomstwa tego podstawowego źródła składników odżywczych. Inną kwestią jest szkoda wyrządzona organizmowi dziecka przez przeładowanie go fitohormonami – niemowlę pojone mlekiem sojowym otrzymuje dziennie równoważność 5 pigułek antykoncepcyjnych!


2) Od czego też mnie szlag trafia, to osoby deklarujące wegetarianizm bo: „nie chcę hodowli i zabijania zwierząt”, „nie chcę jeść żyjącej istoty”, „nie jem zwierząt”, ale zapychające paszczę rybami i frutti di mare. Hello! Pobudka! Podstawy biologii się kłaniają: rybka to zwierzę! krewetka to zwierzę! A farmy (stawy) łososiowe wcale nie są rajem do życia, zupełnie tak samo jak kurze fermy. Więc skończcie ten zakłamany BS i albo zrezygnujcie ze smakołyków z morza/jeziora pochodzących i wegetujcie na „rabbit food” (który też czuje – jak sugerują niektórzy naukowcy), albo przyznajcie się, że lubicie mięso i połóżcie na talerz kawałek przyzwoitej wołowiny. Możecie przecież kupować co ja nazywam „happy meat”, takie z hodowli ekologicznych: free-range kurczaczki, szczęśliwe krówki i owieczki pasące się na zielonych łączkach, albo rybki prosto od wędkarzy i small-business rybaków.


3) Trzecia kategoria, na którą mam chroniczne uczulenie, to Wegetarianie żarliwie nawołujący do odstąpienia od „męczenia zwierząt”, a ubrani w śliczne skórzane butki, przepasani skórzanym paskiem, okryci skórzanymi kurtkami i trzymający na ramieniu lub ręku skórzane torby i teczki. Kochani, jak myślicie skąd ta skórka się wzięła? Wykopuje się ją w polu, jak kartofle, a może zbiera się ją w lesie, jak jagódki i poziomki? A już odrębną kwestią, o której będzie osobny artek, jest radosne korzystanie przez takie osoby z osiągnięć medycyny zachodniej: z lekarstw, które nie tylko są skuteczne ale i przede wszystkim bezpieczne (bo były testowane na zwierzętach!). No comment – podobnie jak do tekstu wklejonego poniżej...


Pomijając już te wszystkie hipokrytyczne herezje, wegetarianizm jest bez sensu bo stanowi ograniczenie. W życiu i tak już mamy ich zbyt wiele – narzuconych przez zasady, konwencje, prawo i państwo. Po co sobie samemu/samej dobrowolnie odbierać jedną z przyjemności? Może kiedyś takie umartwianie się było modne (zapraszam więc Szacownych Wegetarian do zaszycia się w jakiejś zapyziałej jaskini i prowadzenia życia pustelniczego, żywiąc się porostami ze skałki zdrapanymi – a na deser serwując sobie 30 min. samobiczowania) ale w dzisiejszych czasach mamy już chyba więcej rozumku.
Poza tym, Wegetarianie budzą moją podejrzliwość bo skoro nie jedzą mięsa, to czego jeszcze nie są skłonni robić?  
Ograniczają się w sferze doznań smakowych kulinarnych – to w jakiej jeszcze sferze (smakowej) stosują ograniczenia?
Oczywiście skojarzenie mam tylko jedno – taki Wegetarianin, napchany zieleniną jak krówka na łączce, nie wykaże ani inwencji ani energii w dziedzinie męsko-damskich uciech cielesnych. Panowie, pamiętajcie: marchewka może i jest dobra na potencję, ale trudno ją umocować! A Panie... see below.

17 komentarzy:

  1. Ostro – jak papryczka chili! :)
    Ja osobiście nie mam nic przeciwko wegetarianom. Niech sobie robią co chcą – byleby nie w moim ogródku. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. O wegetarianizmie myślę w kategoriach emancypacyjnych (emancypacja zwierząt i nasze emancypowanie się z darwinizmu). Pod warunkiem, że wcześniej nie rozwali nas Andromeda, na wegetarianizm przyjdzie czas, tak jak przyszedł czas na zniesienie niewolnictwa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Z tymi rybami to masz rację. Dodałabym nawet, że bardziej etyczne jest zabić jednego wołu niż tysiąc krewetek.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobry post! Wydłubałaś główne niekonsekwencje/przewiny wegetarian, które logicznie myślącego człowieka powinny zastanowić.

    P.S. Ja też bym się domagał kabanosów. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się ze SKubą - bardzo dobry post! :)

    Przydałoby się jeszcze podkręcić ognia i napisać o militantyzmie wegetarian i wegan - spowodowanym albo niedoborem mięsa i wieczną złością wynikającą z głodu, albo zwyczajną zawiścią na zasadzie psa ogrodnika: sami nie mogą/nie chcą jeść mięsa, to żałują innym i starają się obrzydzić lub utrudnić za wszelką cenę.

    A skoro się przymierzasz do pisania o testowaniu na zwierzętach - warte zauważenia jest to, że osoby protestujące to najczęściej właśnie fanatyczni weganie.

    Ściskam mięsożernie ;)
    R.

    OdpowiedzUsuń
  6. Propozycja muzyczna na dziś (właściwie prawie bez związku z tematem): https://www.youtube.com/watch?v=Xgcxd9wtXUE
    Darling and company: poproszę o odpowiedzi wideo :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Icy Moon: nie sądzę. Ja nie pokazuję nikomu zdjęć niedożywionych dzieci karmionych tylko roślinami, nie pokazuję zdjęć osób umierających w szpitalach z dopiskiem „tak kończą weganie po oswobodzeniu szczurów laboratoryjnych”. Nie porównuję jedzenia tylko warzyw i owoców do zapychania sobie jelit trawą i jej gnijącymi resztkami.
    Ale oczywiście, lekko podkoloryzowałem. Część wegetarian/wegan wcale nie jest tak agresywna w promocji swojego stylu życia - ale u tych z kolei zauważam apatię i „mdłość” osobowości.
    Być może źle trafiałem...
    R.

    OdpowiedzUsuń
  8. R.: To może: Wtórna racjonalizacja wrogości wobec Innego?

    OdpowiedzUsuń
  9. Zgadzam się, że wegetarianizm nie jest naturalny. Ale jest czasami konieczny lub przynajmniej wskazany - z powodów dietetycznych. Przykładowo: nietolerancja laktozy, miażdżyca, choroba wieńcowa i inne choroby układu krążenia spowodowane cholesterolem.

    Icy Moon: faktycznie, ostre propagowanie mięsożerności nie jest na miejscu - po prostu nie należy zniżać się do poziomu wojujących wegetarian.

    Może więc zastosujmy złotą zasadę: żyj i daj żyć innym - nie zaglądając im do talerza.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  10. M.: Chyba nikomu nie chodzi o propagandę :)

    OdpowiedzUsuń
  11. M: przy nietolerancji laktozy rekomendowane są fermentowane produkty mleczne, jak jogurty, kefiry i twarde sery. Czasami mleko kozie też jest dobrze przyjmowane.
    Co reszty wymienionych chorób – wszystko się zasadza na umiarze. 150 g tatara z czystego czerwonego mięsa wołowego, w opcji „bez żółtka” a więc bez dodatkowego cholesterolu, nikomu nie zaszkodzi. Podobnie jak duszona wieprzowina czy pieczony kurczak. Ale jeśli ktoś chce jeść codziennie kilogramowy stek smażony na smalcu, polany masełkiem i posypany skwarkami, to sam jest sobie winien (i zasługuje na wegetarianizm).

    Icy Moon: nie uważam, że ewolucyjnie dążymy do wegetarianizmu. I nie chodzi tu o rewolucję społeczną i emancypację. Zwyczajnie: zwierzęce białka są przez nas efektywniej przyswajane, a produkty zwierzęce nie zawierają zbędnego balastu w postaci nietrawionej celulozy (budulca ścian komórkowych roślin) oraz chityny (budującej komórki grzybów), z których organizm nie wyciąga nic w sensie energii. Ewolucja dąży do wydajności a nie utrudnienia.

    A jako peace offering (dla wszystkich!) – jedna z bardzo lubianych piosenek:

    http://www.youtube.com/watch?v=ZpSaqDgO2X0

    OdpowiedzUsuń
  12. Darling: Emancypujemy się z darwinizmu (a nie w jego ramach) i przewiduję, że wegetarianizm będzie do tego procesu należał. Ewolucja może sobie dążyć do wydajności. Pytanie, dokąd chce zmierzać uświadomiona ludzkość.

    OdpowiedzUsuń
  13. Icy Moon: Przy obecnej jakości warzyw i owoców zmierzać będziemy do najbliższego steakhouse. ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Darling: Dajmy sobie kilka tysięcy lat na przetrawienie ;) tego tematu. U mnie na obiad karkówka. hehe

    OdpowiedzUsuń
  15. Na trawienie najlepsze czerwone wytrawne winko!

    I smacznego życzę (nie wiem dlaczego, ale karkówka kojarzy mi się z golonką - to pewno przez jakieś powiązania z kuchnią staropolską).

    OdpowiedzUsuń
  16. Darling: No wiesz! I ty śmiesz się nazywać mięsożercą - i biologiem do tego - a mylisz tak dwie różne części ciała? teraz już się nie dziwię dlaczego tych kabanosów zabrakło. ;)

    Icy Moon: Rozmarzyłem się... Ale przyznam, że czytając te wasze komentarze tutaj podejrzewałem, że mamy Zieleninowego Wroga wśród nas! Smacznego. :)

    R.: dobre.

    OdpowiedzUsuń