Tips for Life (#1: Wear Sunscreen!): http://www.youtube.com/watch?v=sTJ7AzBIJoI

wtorek, 29 marca 2011

Możliwość wyspy


Po raz pierwszy spotkałem Marie22 na kiepskiej jakości hiszpańskim serwerze; czas połączenia był przeraźliwie długi.
„Zmęczenie wywołane przez
Starego, zmarłego Holendra
Nie jest czymś, co można potwierdzić
Przed powrotem mistrza.”
2711.325104.13375317.452626. Pod wskazanym adresem miałem wizualizację jej cipki – przerywaną, spikselizowaną, jednak dziwnie prawdziwą. Żyje, zmarła, czy znajduje się w fazie pośredniej? Raczej w fazie pośredniej, tak sądzę, ale to rzecz o której nie wolno było mówić.
Tak się zaczyna książka Michela Houellebecqa pod tymże tytułem. A jeszcze w przedsłowiu (czy jak to pieroństwo nazywa się po polsku) pisze on: Zapewne istniała jakaś forma szczęścia rodzinnego związana ze wspólnym funkcjonowaniem, czego my nie jesteśmy w stanie zrozumieć. I później: Wcześniej, kiedy ludzie żyli razem, dawali sobie wzajemne zadowolenie przez fizyczny kontakt. Książka Houellebecqa daje do myślenia. Mocno. Oczywiście tylko u tych, którzy są zdolni do tej funkcji fizjologicznej.
Dużo wcześniej Isaac Asimov w swoich „Caves of Steel” przedstawił nam takie samo społeczeństwo, które nim tak naprawdę nie jest (bo wg mnie brakującym ogniwem do definicji jest bezpośrednie obcowanie z innymi): ludzie żyją w swoich domach, głęboko ukrytych pod kopułami i nie wychodzą z nich w ogóle, czy to ze strachu czy niepewności czy braku wewnętrznej potrzeby – ot, taka agorafobia naszych czasów. Kontakt z innymi istnieje tylko wirtualny, poprzez rozbudowaną sieć komputerową.


Dlaczego Was znowu zanudzam cytatami i opowiastkami z książek? Dlaczego tak potrzebuję czasami posłuchać wspomnianego wcześniej „Killing me softly”? Bo zauważam właśnie taki trend – z trwogą – wokół siebie. Gorzej: także w sobie samej! Pomyślcie i policzcie uczciwie (tak, uczciwie przed samą/samym sobą – przecież nie proszę Was abyście mi tutaj publicznie podawali cyferki) ile czasu spędzacie prze komputerem. Ile czasu poza pracą. Nieważne czy na czytaniu news, sprawdzaniu prognozy pogody, szukaniu ciekawostek, na grach, w chat rooms, na komunikatorze, czy samoprzyjemnie na Czerwonejtubie (coś o czym dopiero bardzo niedawno się dowiedziałam, ku wielkiemu zdziwieniu niektórych). A ile czasu w porównaniu z tym spędzacie, poza pracą, z innymi ludźmi – i nie mam tu na myśli męża/żony, chłopa/baby kręcących się po domu? Do jakiego stopnia kontakt virtualny usunął z Waszego życia ten realny? Jak przemożna jest w Was potrzeba kontaktu zdalnego – nawet w formie pustego bełkociku – spowodowana przez odczuwalny brak tego bezpośredniego?


Zamieniamy się właśnie w ludzi żyjących w stalowych jaskiniach, bez możliwości realnej wyspy. Te wszystkie portale społecznościowe: Twarzowaksiążka, MojaPrzestrzeń, Grono, NK (BTW: ja mam jedno skojarzenie do tego skrótu bom biologiczna bardziej – NK to Natural Killer cells, czyli niewyspecjalizowane komórki układu odpornościowego, nastawione na zabijanie wszystkiego obcego w naszym ciele) istnieją po to by podtrzymywać kontakty z ludźmi w obumierającym społeczeństwie – złudne kontakty, bo nie możemy zobaczyć wyrazu twarzy tej drugiej osoby, zanotować błysku w oku, odczytać body language, a nawet (na co ja choruję, choć się pilnuję by tego nie robić w pracy) gestykulując dotknąć ramienia, kolana, dłoni i uwidocznić emocje zawarte w słowach w fizyczny sposób. A także w ten sposób okazać ciepło, zrozumienie, wsparcie, przyjaźń... nieverbalny przekaz.

Powiem dosadnie: zdychamy! Zdychamy jako ludzie. A rodzimy się jako dodatkowy hardware do naszego komputerka. Zdychamy ludzko-emocjonalnie. Żyjemy w coraz bardziej zITowanym świecie. Mamy możliwość pracowania z domu – albo na zasadzie teleworking albo jako freelancers. Możemy kontaktować się ze znajomymi przez internet lub przez komórkę. Możemy zamówić praktycznie wszystko online – od mebli, poprzez sprzęt AGD i inny, ciuchy, bieliznę, aż po codzienne kupowanie chlebka, jajeczek i mleczka w Łańcuszkach Sprzedażowych oferujących dostawę do domu. Nie wspominam tutaj nawet o Mail Order Brides. Teoretycznie, możliwe jest życie bez wychodzenia choć na moment z domu. Ale czy tego naprawdę chcemy? 


Jednak boli mnie ten nowomodny kontakt li i wyłącznie wirtualny. I nie mówię tu tylko o tym prywatnym...
Zauważcie jak wiele firm ostatnio nie podaje na swoich stronach internetowych adresu ani numeru telefonu. Jak wiele z nich oferuje jako jedyny kontakt ich formularzyk online. A jeśli numer tel. jest podany, to albo nikt nie odbiera albo jesteśmy put on hold. A ja nie chcę pisać suchego email, by dostać odpowiedź z której i tak połowy rzeczy się nie dowiem. Ja nie chcę czuć się potraktowana szablonowo, jak jedna z osób która zadaje nowy FAQ. Przez telefon także degustuje mnie automat, z którym mam pierwszy kontakt i z którym „rozmawiam” wybierając guziczek „1” (jeśli dzwonię w sprawie swojego rachunku), guziczek „2” (jeśli jestem nowym klientem), guziczek „3” (jeśli chcę porozmawiać z konsultantem) lub guziczek „0” (jeśli chcę im podłożyć za to wszystko bombę). Zauważam że ludzi to już wcale nie dziwi, to odczłowieczenie usług. Podchodzą do całej sprawy ochoczo, woląc spędzić 15 minut wciskając odpowiednie cyferki w telefonie niż pojechać do filii danej firmy lub urzędu. Argumentacja jest ciekawa: szkoda mi marnować czasu na bieganie po urzędach i firmach. Hmmm, ale nie marnujesz czasu wisząc na telefonie i słysząc „wszyscy konsultanci są obecnie zajęci”? I po co ci ten zaoszczędzony czas – aby go zmarnować przed komputerem przy jakiejś grze?
W kontaktach z przyjaciółmi i znajomymi mamy to samo – na co dzień (nie mówię o weekendach) wybieramy wygodną namiastkę tego co powinno być. Czy to przez telefon czy przez internet. A powinniśmy opierać się na kontakcie z żywą osobą. Dlaczego więc utrzymujemy ten status quo? Bo tak wygodniej? Bo tak bezpieczniej? Bo żyjemy już w stalowej jaskini? Niefajne to. I ja tego nigdy nie zaakceptuję jako stanu normalnego.  

I tak,  ja chcę mojej wyspy, chcę wyjść z jaskini – i robię to, bo jeszcze mogę. A jeśli inni nie chcą wziąć mnie za rękę i podążyć za mną, to ich problem, bo akurat wiem że wcale nie jestem jedyna tak myśląca. :)

   

23 komentarze:

  1. Uff, trochę się rozpisałam – a to i tak nie wszystko, bo dygresja mi się pchała na klawiaturę. Ale zrobię z niej oddzielny artek. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie fajnie jej z tym
    nie pytaj czy jej fajnie

    http://www.youtube.com/watch?v=iMMFFi9FlN0

    OdpowiedzUsuń
  3. Icy Moon: No ja właśnie czasami mam takie momenty strachu - że skończymy/skończę gapiąc się pusto we własne cztery ściany, wydając się sobie tłem. Momenty to przelotne, mijają, ale... ślad pozostaje.
    Człowiek przecież zwierzęciem stadnym jest i potrzebuje kontaktu z innymi ludźmi. "Normalnego kontaktu".

    OdpowiedzUsuń
  4. Aga, naprawdę: zero umiaru pisarskiego. ;)
    Poza tym myślę, że jeszcze nie jest tak źle z nami – wnioskując po liczbie samochodów na drogach albo ludzi w metrze. No i długości kolejek na poczcie, w urzędach, bankach, etc.

    Icy Moon: Przygnębiające to jakieś. Co z Wami, dziewczyny!

    OdpowiedzUsuń
  5. Darling, słuchaj, uprzedzaj na początku, że będzie dłuuugi post. Bo jak się zaczyna czytać, to już się nie chce przerwać – a minutki lecą. ;)
    Zgadzam się z tym co napisałaś o długości czasu spędzonego przed komputerem – zrobiłem rachunek sumienia i wynik trochę zmartwił.
    Ale internet i komunikatory pozwalają nam szybko zdobyć potrzebne informacje, porozmawiać (za darmo!) z osobą na drugim końcu świata, przesłać komuś pliki... Jednak bardziej usprawniają życie w społeczeństwie niż utrudniają. To raczej zależy jak podchodzimy do komputera – czy jak do narzędzia potrzebnego w pracy i później pozwalającego nam szybko i sprawnie zrobić i dowiedzieć się co chcemy, czy jak do nowego przyjaciela zastępującego takiego żywego.

    Icy Moon: Może uda nam się nie zrobić z komputera nowego Boga – i nie tylko przeciąg będzie trzaskał złudzeniami. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzień dobry kocham cię

    Bo chodzi o to by od siebie
    Nie upaść za daleko
    Jak te dwa łyse kamienie nad rzeką
    Chodzi o to
    By pierwsze chciało słuchać
    Co mu to drugie
    Powiedzieć chce do ucha:
    Że po mej głowie ?
    Czasem się ich boje -
    Chodzą słowa nie do powiedzenia...
    Nie-do-powiedzenia

    Dzień dobry
    Kocham cię
    Już posmarowałem tobą chleb
    Dzień dobry
    Kocham cię
    Nie chce cię z oczu stracić więc
    Jeszcze więcej dzień dobry
    Kocham cię
    Podzielimy dziś ten ogień na dwoje
    Dzień dobry
    Kocham cię
    To zapyziałe miasto niech o tym wie

    Tu chodzi o to by od siebie
    Nie upaść za daleko
    Kiedy długo drugie
    Nie widzi pierwszego
    Bo gdy siedzi człek samemu
    Z czarnymi myślami
    Człowiek rzuca słuchawkami
    Rzuca słuchawkami

    Bo chodzi o to by od siebie
    Nie upaść za daleko
    Nawet jeśli czasem między nami wykipi mleko
    Choćbyś nawet i wieczorem zasypiała zdołowana
    Chciałbym ci zaśpiewać z rana
    Móc ci zaśpiewać z rana
    Kochana...



    Dzień dobry
    Kocham cię
    Już posmarowałem tobą chleb
    Dzień dobry
    Kocham cię
    Nie chce cię z oczu stracić więc
    Jeszcze więcej dzień dobry
    Kocham cię
    Podzielimy dziś ten ogień na dwoje
    Dzień dobry
    Kocham cię
    To zapyziałe miasto niech o tym wie
    Dzień dobry
    Kocham cię
    Już posmarowałem tobą chleb
    Dzień dobry
    Kocham cię
    Nie chce cię z oczu stracić więc
    Jeszcze więcej Jeszcze więcej Jeszcze więcej
    DZIEŃ DOBRY
    Kocham cię
    Podzielimy dziś ten ogień na dwoje
    Para-twoje
    Para-moje
    Onomatopeiczne
    Paranormalne
    Paranoje
    Dwoje

    OdpowiedzUsuń
  7. http://www.youtube.com/watch?v=_EdZbopNeS8&feature=related

    OdpowiedzUsuń
  8. Icy Moon: Heeehh. :)
    A bo mi się wczoraj myślało i marzyło: wygrać w totka maxa (mieliśmy ostatnio taki zamysł z P-R by rozbić bank lotto z tymi 21 milionami); pracować tylko dla przyjemności (u mnie to tłumaczenia od czasu do czasu plus praca w laboratotium mikrobiologicznym lub genetycznym, tak 4 godzinki dziennie, resztę zlecę asystentce) pisać, pisać, pisać, pisać (ahhhh...); plus jakoś tak 3-4 razy w roku wyjechać na 3 tygodnie by zwiedzić inny kraj, inne miejsca na ziemi. Spotykać się regularnie ze znajomymi i rodziną (nowa świecka tradycja - co tydzień, w określony dzień z daną osobą/osobami). To dla mnie idealne życie. :)
    Pozostaje kwestia jak to zrobić: w LOTTO rachunek prawdopodobieństwa nie daje mi szans. A znalezienie dzianego męża jeszcze mniej możliwe... ;P

    OdpowiedzUsuń
  9. Zapomniałam o chłopie na co dzień, kochającym mnie na zabój, z którym się zestarzeję w szczęściu!!! ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Darling: tak się właśnie kończy gadanie z chomikiem w nocy – zarzucasz pesymistyczną futurystykę.

    Tak, spędzamy całe dnie przed komputerem w ciągu tygodnia, ale przecież nie absolutnie wszystkie dni każdego tygodnia, a począwszy od piątku już na 100% umawiamy się ze znajomymi, jeździmy na niedzielne obiadki rodzinne. Ludzie zamykają się na dłużej w tych czterech ścianach, ale w dalszym ciągu wychodzą na ulicę. I nawet odczuwamy nieprzepartą chęć poznać tę „Jedną” drugą osobę i wejść z nią w bardzo bliskie kontakty. :)
    A w Lotto graj – przecież jakoś, ktoś, kiedyś wygrywa. It could be you... Z mężczyzną jest to samo - sam się znajdzie prędzej czy później. ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Darling: Masz rację i jej nie masz. Wiadomo, o co chodzi. Przypomniał mi się Stasiuk:

    "Nie jestem fanem spotykania ludzi, nie czuję takiego zobowiązania. Filozofia spotkania nigdy do mnie nie przemawiała. Czasami przez tygodnie nie spotykam nikogo poza Moniką i Tośką. Prawdziwa wolność jest samotnością. Bez poglądów, bez niczego. Pustka. I definiujesz swoją samotność wobec świata, wobec śmierci"

    OdpowiedzUsuń
  12. Hehe, muszę sobie poczytać ten portal:)
    http://introwertyzm.pl/cytaty

    OdpowiedzUsuń
  13. Dłuższy cytat:
    Nie jestem fanem spotykania ludzi, nie czuję takiego zobowiązania. Filozofia spotkania nigdy do mnie nie przemawiała. Czasami przez tygodnie nie spotykam nikogo poza Moniką i Tośką.

    Nie na darmo wyprowadziłem się tutaj. To nie jest fiu-bździu, że sobie chciałem pokowboić w Bieszczadach, tylko potrzebowałem samotności, żeby nie być rozpraszanym. Prawdziwa wolność jest samotnością. Bez poglądów, bez niczego. Pustka. I definiujesz swoją samotność wobec świata, wobec śmierci.

    Ja to lubię, tak jak niektórzy spełniają się w nieustannym kontakcie, w życiu w centrum, w rozmowie. Rozumiem ich, ale wolę spotykać myśl drugiego człowieka w jego dziele niż osobiście, że się tak wyrażę. Znam więcej książek niż ludzi i jest mi z tym dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  14. No cóż: jak dla mnie zamykanie się na zadupiu Bieszczadowym albo samotność z książką w ręku to właśnie "Caves of Steel" Asimova. Wielkie mózgi, kontemplujące esencję istnienia w totalnej izolacji... A przecież nie o to chodzi. Człowiek naprawdę jest zwierzęciem stadnym - potrzebujemy innych, kontaktu, interakcji z ludźmi, by w pełni doświadzcyć życia.
    Takie są też prawa ewlucji: wilki samotniki to wyizolowane przypadki, bo natura dąży do podtrzymania ciągłości gatunku - a do tego (prokreacji) potrzebny jest kontakt bezpośredni. A czego się boję - taka najgorsza wizja futurystyczna - to to, że zaniechamy ich. I po ty by się rodziły dzieci facet prześle swoje nasienie w kubeczku za pomocą próżniowego systemu prześwitujących tub (jak widać czasami na filmach), a kobitka sama sobie to wstrzyknie do środka. A poza tym, ludzie będą sobie siedzieć w swoich czterech ścianach i zajmować się kontemplowanie samotności, istnienia, sensu (niby)życia. Brrrr.

    OdpowiedzUsuń
  15. Aga: czyżbyś planowała wyjść na ulice z olbrzymim plakatem „The End is Nigh”?
    Faktycznie, spędzamy coraz więcej czasu samotnie lub tylko z domownikami. Faktycznie, poświęcamy kontaty z ludźmi z powodu „braku czasu” – spędzonego często na bzdurach. Tak, za mało jesteśmy z rodziną, do której mamy 15 min samochodem, za często rezygnujemy z umówienia się na kawę czy drinka ze znajomymi z pracy, za dużo w nas potrzeby tylko pracy, zajęć dodatkowych i powrotu prosto do domu.
    Ale z drugiej strony – jest TED, który promujesz co weekend, jest youtube (dzięki której Icy Moon mogła nam podesłać tę piosenkę), są portale z których zdjęcia nam zachwalałaś, jest twój blog (!), etc., etc.
    Więc to tylko kwestia umiaru – jak we wszystkim, na przykład w rozpisywaniu się (chociaż wcale się na to nie skarżę tutaj!!!).

    Dziewczyny, filozoficznie: wszystko dla ludzi. Są osoby, które preferują pustelniczy tryb życia. Nie wiem skąd się to bierze, ale nie będę przeszkadzał. Podejrzewam mocne zakompleksienie (a w tym nie jestem ekspertem) lub dewocję religijną skłaniającą do medytacji w odcięciu od świata (o tym też mało wiem). Jeśli te osoby są szczęśliwe, to nie brońmy im. Oczywiście, ja nie rozumiem takiego marnowania życia na patrzeniu jak trawa rośnie... ale są też osoby dla których alternatywą jest gapienie się w ekran komputerka...
    Osobiście wolę podejście Darling – kontakt bezpośredni, jak najczęstszy.
    R.

    OdpowiedzUsuń
  16. Icy Moon: Dokładnie! Wizja: klęczenie na ziemi, a ktoś niech biczykiem - wirtualnym oczywiście, hehe - wysmaga grzesznika! ;)
    R.

    OdpowiedzUsuń
  17. Słuchajcie, nieważne, pełnia szczęścia. Dodzwoniłam się wreszcie do Urzędu Gminy. Ale z atrakcjami: oczywiście to jeden z tych, ktore nie podają namiarów na swojej stronce. Jest telefon ogólny, na ktory można dzwonić, ale to automat z wyborem cyferek do klikania (3 pełne cykle ich, każdy z wyborem opcji od 1 do 9). Oczywiście, ten który chciałam (podatki gruntowe) nie odpowiadał – więc po cwaniactwie zadzwoniłam jeszcze raz i uderzyłam do „własności lokalu”. I tutaj, po moim wstępnym wyłuszczeniu co potrzebuję, pani rach-ciach przełączyła mnie do upragnionego działu podatków – i telefon został debrany po drugim sygnale!
    No i dowiedziałam się, że muszę zapłacić zawrotną (!!!) sumę 14.33 zł rocznie podatku gruntowego z tzw. tytułu użytkowania wieczystego. „O, szczęście niepojęte”... (bo Mamusia nastraszyła mnie 600-800 zł, ktore to usłyszała od znajomych).
    Hehh, słuchajcie, mam więc wolną kasę na rozpicie... ;P

    OdpowiedzUsuń
  18. Elementy tej układanki można ułożyć jeszcze tak. Polacy od wieków żyją w kulturze przeciągu. Między kompleksami a poczuciem wyższości. To dlatego nie jesteśmy jeszcze społeczeństwem obywatelskim. W takim przeciągu niełatwo też prowadzić życie towarzyskie.

    OdpowiedzUsuń
  19. Ale jak się ma normalne życie towarzyskie do kompleksów (niższości lub wyższości)? Według mnie, ci chorujący na nie to albo politycy, albo mohery, albo nacjonaliści. Czyli margines. Normalni ludzie jednak inaczej funkcjonują.
    R.

    OdpowiedzUsuń
  20. Icy Moon: Masz rację. Z tego co zauważyłem z ciągłych pobytów służbowych za granicą – Polacy to zupełnie inny gatunek ludzi. Pod względem wiary w siebie, normalnego podejścia do ludzi (bo my, tacy wielcy, w Europie o chrześcijaństwo przedmurzem walczyliśmy i o wolność z Krzyżakami i Niemcami). „Cały świat a Sprawa Polska”.
    Darling: Piszesz o zatrważającym trendzie – oczywiście, on jest obecny, ale nie u wszystkich. Tak jak napisałaś: nie jesteś jedyna, która myśli tak samo jak ty. :)
    P.S. Rzeczywiście – dzisiaj prawdziwy artykuł napisałaś. :)
    M.

    OdpowiedzUsuń
  21. Myślę, że kultura odbija się w pewnym stopniu na nas jako podmiotach życia towarzyskiego. Łatwiej mi uwierzyć w Polaka stroniącego od kontaktów towarzyskich niż, dajmy na to, we Włocha z tą samą przypadłością.
    Elektorat bardzo różni się od polityków?

    OdpowiedzUsuń
  22. A ja się lekko nie zgodzę z opiniami
    M: Spędziłam "trochę" czasu za granicą i ani ja ani moich kilkoro polskich zanjomych nie propagowaliśmy "sprawy polskiej" ani nie wychdiły z nas jakieś narodowościowe kompleksy.
    Icy Moon: Z kilkorga moich najbliższych znajomych w Oz najczęściej imprezować lub spotykać się po pracy chcieli albo chłopcy Aussie albo jeden Polak. Koleżanka M. i jej brat D. z Włoch, kleżanka A. z Francji i kolega E. z Holandii najchętniej siedzieli w domku. Podejrzewam że ten cały "śródziemnomorski temperament" i "francuskie uwodzicielstwo" są mocno przereklamowane.

    OdpowiedzUsuń