Tips for Life (#1: Wear Sunscreen!): http://www.youtube.com/watch?v=sTJ7AzBIJoI

poniedziałek, 31 stycznia 2011

No rash judgements

Denerwują mnie nieziemsko osoby, które roszczą sobie prawo do głoszenia twierdzeń i wydawania osądów na mój temat choć nie mają o mnie bladego pojęcia. Osoby, które uważają, że wiedzą o mnie wszystko lub prawie wszystko i mogą mnie oceniać, podczas gdy tam naprawdę nie wiedzą nic. Osoby płytkie, które sądzą książkę po okładce lub dokonują li i wyłącznie powierzchownej „analizy” – nie wiem czy z głupoty, lenistwa czy może braku szacunku dla drugiego człowieka.

Ohhh tak, zdarza się, że można od tzw. pierwszego kopa załapać z kim mamy do czynienia, ale to są wyjątki potwierdzające regułę. Sama takie coś popełniłam: gdy poznałam Sukę i już po 5 minutach patrzenia na jej sposób bycia i słuchania zmanierowanych pustych gadek wiedziałam że zalezie mi za skórę jak spróchniała drzazga i będzie denerwować przy każdej okazji; albo gdy poznałam Kretynkę, która bez mrugnięcia okiem uwierzyła, że wieziemy ze sobą dwa kilo soli na urlop do Władysławowa, po to by rozsypać na parapecie i w ten sposób najodować ją sobie za darmo! W tych wypadkach akurat miałam rację co do swojej pierwszej oceny, bo jedna to faktycznie Suka, która zepsuła wszystko, a druga to Idiotka, która jeszcze kilka razy wspięła się na wyżyny absurdu. Ale wiem też, że były osoby wobec których pomyliłam się srodze – widziałam albo cichą, bezkonfliktową i mdłą osobę, z którą nie mogłabym nigdy mieć nic wspólnego ani się dogadać, albo widziałam niesympatyczną podlizującą się dziewuchę, której nie obchodzi nic oprócz własnego interesu. Dopiero wydarzenia z ostatniego roku pokazały mi jak bardzo byłam niesprawiedliwa w swoim osądzie – i na szczęście nie było za późno by nadrobić tamto moje nastawienie i zachowanie w stosunku do nich. :)

No więc może trochę zasługuję na to by teraz mnie oceniano powierzchownie... Ale mimo wszystko uważam to za piekielnie niesprawiedliwe i mocno raniące. Jakim prawem człowiek, z którym gadałam zaledwie kilka razy, może wiedzieć co we mnie głęboko siedzi? Jakim prawem przykłada do mnie szablonik i z miejsca dokonuje klasyfikacji? Mój styl ubierania, ton głosu, gesty, dobór słów, wygłaszane opinie – często na zasadzie „adwokata diabła” – to wszystko jest tylko małym skrawkiem osoby, która siedzi pod tą otoczką, którą sobie pieczołowicie zbudowałam w ciągu ostatnich miesięcy. To już nawet nie otoczka ale mur, dla Obcych oczywiście. Sprawdza się idealnie, bo dana osoba zastanowi się dwa razy zanim spróbuje jakiś gierek ze mną, a jak raz jej się nie uda, to już drugiego podejścia nie zrobi, tylko z podkulonym ogonkiem wycofa się poza mój zasięg. Nie jestem ani Słodką Idiotką ani Zimną Suką (za którą to ostatnią bywam brana). Żaden człowiek nie może być oceniany w systemie zero-jedynkowym, nic nie jest białe albo czarne. Sama się o tym przekonałam: ci niby zapatrzeni tylko w siebie nagle byli gotowi do wsparcia i okazywali dużo ciepła, a jednocześnie sympatyczni osobnicy prezentowali czysto złośliwe lub egoistyczne zagrania. I jedni i drudzy pozostają moimi znajomymi/przyjaciółmi, bo rozumiem, że ludzi trzeba brać z całym dobytkiem inwentarza i nie kategoryzować ich tylko jako Hitlerów lub Gandhich (replaced Mother T).

Dlatego niech nikt się więcej nie waży oceniać mnie na podstawie nikłych przesłanek. Nie masz prawa mnie osądzać, dopóki nie zobaczysz jak się zachowuję   w różnych sytuacjach i w obecności różnych ludzi. Nie masz prawa myśleć że mnie znasz, dopóki nie zrozumiesz co było i co jest w moim życiu. Nie masz prawa wydawać o mnie opinii, dopóki choć odrobinę się nie wysilisz by odkryć jaka jestem naprawdę.
Tako rzekę Ja! :)

niedziela, 30 stycznia 2011

MasterFolks

Piersi kurczaka, papryka, brokuły, borowiki, białe wino, śmietana i francuskie bagietki – 150 zł.
Dwie butelki chilijskiego Malbec – 90 zł.
Sernik na zimno z figami – 60 zł.
Słuchanie jak Babcia wypomina Dziadkowi jakieś rzekome podrywy sprzed 40 lat, Dziadek gęsto się tłumaczy, że to nie żadne „kochanice” tylko znajome i potem sam przypomina Babci, jak to kazała Mu iść na bazar gdy miał anginę – bezcenne!

There are some things money can buy. For anything else, there’s my Family. :D

sobota, 29 stycznia 2011

Cóż...

Pomyliłam się w wyliczeniach: Dziadek w tym roku (za 4 tygodnie) kończy 89 lat, podczas gdy Babcia (w maju) 86.
Jest dużo gorzej niż było zaledwie 2 tygodnie temu.
Wróciłam właśnie do domu, bo nie jestem w nastroju na zabawę na mieście, a jutro znowu planuję do Nich jechać (każdy dzień jest teraz faktycznie na wagę złota).
I do tego czuję się tak potwornie bezradna... i pozbawiona wsparcia od jakiejś, jednej, osoby...
Ohhh, dupa blada, bummer and buggeration!

P.S. Nie chcę słyszeć ani słowa krytyki od Was, że znowu smęcę! Zwyczajnie czuję się zgorzkniała dzisiaj – ale jutro wstanę i będę silna i twarda, uparta zołza ja (choć oczywiście nie w stosunku Nich). To tyle.

Swatanie

Mamusia chyba w ciężkiej desperacji jest, bo zabrała się za swatanie mnie. Nie wiem czemu, skoro minęły już czasy gdy trzeba było jak najszybciej pozbyć się córki z domu (przecież wyprowadziłam się sama, do wynajętego z koleżankami mieszkania, w wieku jeszcze... ohh, nie będę tutaj się rozpisywać, no w każdym razie gdy ambicjonalnie zarabiałam na siebie korepetycjami i sprzątaniem w przerwach między nauką i melanżem). Może chce zrobić miejsce w szafie przez wydanie odłożonego posagu? No bo nie wierzę, że liczy na te sześćdziesiąt (lub więcej, bo ja przecie wartościowa tak że hej) kóz, które może za mnie dostać. (Dygresja: miałam ostatnio sen, w którym się zaręczyłam – pierścionek miał diament na pół palca i szlag mnie trafiał, bo przeszkadzał w pracy na komputerku, hehe). „Swatanie” Mamusi to może za mocne słowo, bo w sumie nie podtyka mi pod nos kandydatów znalezionych samej, ale zwyczajnie push do ołtarza zapodaje.

Gadamy wczoraj przez wynalazek Bella, a Ona cały czas o jednym. Zna albo osobiście albo pośrednio (nawet z mimochodem zasłyszanych rozmów tel. lub dźwięków przychodzących SMSów i dopytania kto to) kilku moich „więcej niż znajomych”. No i ciągnie temat: „A ten... (tu imię, ale nawet pierwszej literki teraz nie podam, bo by przeczytał, hehe!)... to taki miły chłopak. Od razu go polubiłam gdy przyszedł, nie jak tego całego twojego W. (czyli CHW – przypisek autorki).” „No i dlaczego nie przyprowadzisz tego... (imię)..., może chciałby poznać rodzinę.” „Ja ci idzie z ... (imię).... Cooo? No Aga, musisz się zacząć inaczej zachowywać, bo tak to żaden chłop z tobą nie wytrzyma. Trzeba iść na ustępstwa. Pokaż mu jak możesz być milsza i grzeczniejsza.” „A wiesz, widziałam ostatnio... (imię)... Aż prawie nie poznałam, ale grzeczny jak zwykle, dzień dobry powiedział i zapytał co słychać u ciebie. Ty jeszcze się z nim widujesz, prawda? Bo powinnaś, tak fajnie wyglądaliście razem.” Et cetera, et cetera.

Ja tłumaczę po dobroci, że z tego swatania nic nie będzie, niech mnie Mamusia nie denerwuje. Tłumaczę, że nie jestem materiałem na żonę, bo jaki facet wytrzyma babę, która uważa, że zawsze ma rację i chce aby wszystko było tak jak ona zarządzi w domu? Tłumaczę, że powinna wiedzieć po swoim przykładzie, że faceci to wredne kłamce i prędzej czy później zbierają manatki i wystawiają kobitę rufą do wiatru. Ale przekonać nie mogę. Mamusia uparta tak jak ja i czuję, że temat będzie drążyć dalej, aż do jednej z trzech rzeczy: mojego zamążpójścia, mojej śmierci, swojej śmierci (choć tutaj to pewno jeszcze z zaświatów będzie mi głowę suszyć!). Kurczę, szkoda że tak nie swata Brata, który jakby nie było Stary Byk jest i powinien mieć żonę i dzieci (tego chcę zupełnie egoistycznie, bo wiem, że bym była idealną, ukochaną ciocią dla dzieciaków, jako że – zaprzyjaźnione – one ostatnio jakoś do mnie lgną, plus oczywiście matką chrzestną).

No nic, dzisiaj będzie druga runda. Bo jadę na cały prawie dzień do Dziadków i męki znowu przeżyję tłumacząc im (przy Alzheimerze Dziadka i prochach Babci ta rzecz niestety zawsze jest przez nich zapominana) na wstępie dlaczego nie przyjechałam z CHW i dlaczego nie chcę więcej o CHW słyszeć. Mamusia też będzie, a jak się obie z Babcią dobiorą do tematu, to zaraz cały gry plan ustalą dla mnie, tego „polowania na męża”. Ehhhh. Za jakie grzechy, ja się pytam??? Na szczęście T. mnie popiera (sam jest stary kawaler), więc zwyczajnie dobierzemy się do butelki wina, a Baby niech sobie gadają. ;) Trzymajcie kciuki, kochani, za interesujący dzień i coby mi łagodnie przeszedł bez większego stresu, bo inaczej w moim żołądku zalęgną się wrzody tak jak bakterie E. coli na chabaninie zostawionej w temp. pokojowej przez dwa dni.

czwartek, 27 stycznia 2011

Kot

Zastanawiałam się wczoraj, mocno późno wieczorową porą, tak kole północy (jakoby Czarownica?) nad posiadaniem Kota. Nie pamiętam kto pierwszy, kiedyś, zarzucił ten temat: Moja Mamusia czy Kolega, ale fakt jest że oboje sugerowali bym takowego w domu miała. A przyszło mi to do głowy, gdy obserwowałam nocturialne szaleństwa Gryzka, który tradycyjnie podwieszał się łapkami za górne („dachowe”) pręty i tak do góry nogami, z wprawą lepszą niż Hamerykańscy komandosi na filmach, przełaził z jednego końca klatki na drugi. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie mógł zrobić tego zwyczajnie po ludzku... Przypomniała mi się kwestia Kota i zadumałam się czy on też by tak robił – i odpowiedź była, że pewnie tak, znając moje szczęście do wariatów, uprawiałby akrobacje na lampie podsufitowej i na prętach od firanek... No ale ogólnie to i tak nie planuję w tym momencie ani zakupu ani wyłudzenia od Przyjaciół/Znajomych w formie jakiegoś prezentu, zwyczajnie dlatego że jest Gryzek. Pomijam fakt, że z racji umaszczenia Dżungarskiego łudząco przypomina myszkę (tylko z odgryzionym ogonkiem), więc Kot miały frustrację nie mogąc się do Niego dobrać w klatce. Po prostu chcę aby moje zwierzątko miało moją undivided attention i 100% uczucia, a nie jakieś marne 50% (sytuacja analogiczna do trójkąta – jeśli wiecie o czym mówię...). No ale myśląc przyszłościowo postanowiłam sobie zrobić listę „Za” i „Przeciw”, żeby zobaczyć jaki byłby wynik do decyzji.

Za:
1) Zwierzątko miłe, futrzane, można przytulić (a nie jak rybki w akwarium oglądać jak rybki w akwarium, hehe). A męczyć się nie będzie w mieszkaniu jak pies, o którym marzę od dzieciństwa.
2) Zwierzę znane z chadzania własnymi drogami i niewymagające zainteresowania – „czepiania się” – non stop. Cudownie! Nie lubię łaszenia się i „bluszczyków”.
3) Miły grzejnik na stopy w nocy – a o wiele mniej wymagający niż Chłop.
4) Jako że byłby cały czarny, idealnie nadawałby się na odstraszanie nieproszonych osób stukających do drzwi (np. Świadków Jehowy), bo mogłabym go brać na ręce i uśmiechając się okrutnie pod nosem, z szalonym wzrokiem, otwierać im drzwi jako Satanistka albo Czarownica.
5) Tryb życia zbliżony do mojego – w sensie godzin funkcjonowania w ciągu doby – więc nie doprowadzałby mnie do szaleństwa całonocnym buszowaniem.
6) Przy odrobinie samozaparcia dałby się chyba wytresować do przynoszenia kapci.
7) Idealny na wymarzone spokojne wieczory: siedzenie w moim fotelu bujanym z książką w ręku, z Kotem zwiniętym w kłębuszek na kolanach, który od czasu do czasu podsuwa swój łepek, z pyskiem woniejącym przetrawionymi rybami i wątróbką, pod moją dłoń do pogłaskania.

Przeciw:
1) Nie mam żadnego doświadczenia z trzymaniem zwierząt innych niż Chomik w domu, więc ryzykuję ogołocenie konta przez zakup wszelkiego rodzaju gadżetów i bajerów, w 90% z pewnością zbędnych. Dodatkowo, mógłby być też problematyczny od strony technicznej „wychowania” – bo takiego Kota to chyba trzeba jakoś przyuczyć do siusiania i kupkania do kuwety, a jak znam życie mój byłby oporny i skończyłoby się na wykonywaniu czynności fizjologicznych na wszystkich możliwych płaskich powierzchniach w mieszkaniu.
2) Takie zwierzę to chyba lubi świeże powietrze i wiaterek, a ja na szóstym piętrze mieszkam i jeśli puściłabym na balkon to nawet gdyby spadł na wiadome Cztery Łapy, to i tak byłby z niego Pan Kleks.
3) Ja chcę Kocura, a te podobno trzeba kastrować, no a ja takiego okrucieństwa nie chciałabym zrobić żadnemu Samcowi (oprócz jednego, Wiecie-Kogo: tutaj chętnie własnoręcznie, zardzewiałym sekatorem). Do tego podobno po kastracji robią się rozlazłe i tyją do rozmiarów bulteriera, a takiego Kota to ja ochoty mieć nie mam.
4) Pamiętając reklamy znanej firmy, koty teraz nagle są koneserami i lubią jakieś wspaniałe jedzonko w postaci pełnodaniowego mixu miękkiej wątróbki czy schabiku z warzywkami. Kurczę, nawet ja nie jem gourmet meals na co dzień!
5) Bałabym się, że nocy usiądzie mi na piersi, na modłę nocnej mary z przerażającego obrazu „Koszmar” pana Johann Heinrich Füssli.
6) Od jednego kota tylko krok do posiadania pięćdziesięciu, jak klasyczna samotna Wiedźma z rozwianym włosem. A wtedy to już każdy miałby namacalny dowód żem Wariatka kwalifikująca się do Tworek.
7) Boję się, że gdybym umarła w mieszkaniu sama i nikt nie znalazł moich zwłok aż do momentu wyniuchania zapachu przez sąsiadów, to biedny Kot z głodu zacząłby mnie podjadać. I wtedy zamiast zaprezentować atrakcyjne zwłoki (w myśl zasady „live fast, die young and leave o good looking corpse”), wystąpiłabym w formie dużego kurczaka z obgryzionymi udkami i skrzydełkami.

Heh, jest remis i w dalszym ciągu się waham. Ale na szczęście mam na decyzję jeszcze czas, bo Gryzek dopiero 4 miesiące ma, a jak napisałam na początku chcę mieć tylko Jego till death (his) do us part – no proszę, znalazł się chociaż jeden Chłop, który uczciwie wyznaje „i że cię nie opuszczę aż do śmierci”. ;P

poniedziałek, 24 stycznia 2011

O Złośliwości

Scena w sklepie: stoję w kolejce do kasy, przede mną jakaś staruszka wykłada swoje produkty z koszyka. To jeden z tych sklepów gdzie warzywka i owocki waży kasjerka. Kładzie te trzy marchewki na wagę i niby nigdy nic, zerkając tylko spod oka na babuleńkę, opiera cyca na niej, żeby doważyć więcej. Zwracam paniusi (raczej babolowi, bo z wyglądu to stereotypowa lesbijka więzienna) uwagę grzecznie, niby wierząc w jej niewinność, słowami „proszę uważać, niechcący oparła się pani na wadze”. Usłyszałam westchnięcie dezaprobaty kilku osób stojących za mną (mam nadzieję, że dezaprobata dla babochłopa, a nie dla mnie że się wychylam). Babol łypnął na mnie okiem z takim wyrazem twarzy jakbym jej pudelka wałkiem kuchennym zakatowała. Ale cyca zabrała i marchewki zważyła demonstracyjnie odchylając się lekko do tyłu.

Pytanie jest: po co, dlaczego, taka baba chciała taką rzecz zrobić? Na właścicielkę sklepu nie wyglądała (raczej na „bystrzankę” która podstawówki nie skończyła i która przez całe życie za tą kasą pracować będzie, nie awansując na jakieś bardziej odpowiedzialne stanowisko, od czego ten tyłek jeszcze bardziej jej będzie rósł). Więc te pieniądze, na które oszuka klientkę nie pójdą do jej kieszeni. A gdyby miały iść, to jak? Jak ona wyliczy w tej swojej pustej główce kwotę, którą sobie ma wyjąć z kasy. A poza tym: ło matko! Co to mogła być za kwota – kilka groszy?! Dla czegoś takiego warto być suką? Odpowiedź pcha mi się na usta jedna: baba zrobiła to ze zwyczajnej, najczystszej, małpiej złośliwości. Sprawia jej frajdę bycie nieprzyjemną i nieuczciwą dla innych – rajcuje ją krzywdzenie innych osób. Takie osoby czerpią chorą satysfakcję z nieszczęścia innych, cieszą się gdy widzą jak komuś się noga powinie. Nie rozumiem takich osób.

Złośliwość ma niestety różne odcienie i czasami bywa zawoalowana. Mam oczywiście na myśli osoby, które lubią robić zgryźliwe uwagi i uszczypliwe docinki. Osoby które często operują sarkazmem, ironią i które włączają protekcjonalny ton (rzecz, której absolutnie nie cierpię w stosunku do siebie). Osoby te są bardzo inteligentne i zapewne uważają się za inteligentniejsze od interlokutora. Swoje złośliwe (tak, tak to nazwę: „złośliwe”) wypowiedzi wtrącają czasami same z siebie, bez jawnego sprowokowania zaobserwowaną głupotą zachowania lub stwierdzenia. Odnoszę wrażenie, że takim osobom sprawia jakąś dziwną satysfakcję wywyższenie się ciętym tekstem lub (skryte) skrzywdzenie rozmówcy swoimi słowami. Najlepsze, a może najgorsze, jest to, że często osoby te tak uwielbiają dźwięk własnego głosu i tak bardzo przekonane są o swojej wyższości, że same nie rozpoznają sarkazmu i ironii, same nie załapują prawdziwego sensu wypowiedzi do nich. W główkach im się nie mieści, że ktoś mógłby skutecznie użyć ich własnej broni przeciwko nim.

Problem jest taki, że tak jak babola ze scenki możemy zwyczajnie nie cierpieć i tępić, tak te osoby z attitude problem są przeważnie sympatyczne w normalnych warunkach, można je swobodnie polubić i z nimi konwersować (do czasu gdy hydra sarkazmu i protekcjonalizmu nie uniesie swojego łba). Cóż więc mamy robić? Babsztyle zwalczać, nawet gdyby to miało być mierzenie się z wiatrakami (hehe, gabarytowo nawet pasuje). A „wspanialców” tolerować do czasu, stosując jednocześnie ich własne techniki przeciwko nim, bo może jednak kiedyś załapią.

Nie potrafię inaczej

nie potrafię inaczej
w środku ciała
jest kot wygięty pragnieniem
wołający o człowiecze ręce

uspokajam go słowami
kłamię
o przedziwnych kolorach i dźwiękach

wbija okrągłe oczy
w pustą ścianę
nie wierzy
przeciąga się
prostuje palce

nie wierzy w nic
i nagle
wszystkie zgięte paznokcie
wbija we mnie
głuchy ślepy kot

Halina Poświatowska

niedziela, 23 stycznia 2011

Nigdy!

Nigdy nie pozwólcie dziewczynie jak ja oglądać chick flicks w stylu The Wedding Date!
Kobity (A., M. – kocham Was, wiecie, więc sorki), Kobity, no proszę, no wybór filmu dzisiejszego wieczoru Girls’ Movie Night był chybiony – wiecie to! I było ratowanie (dzięki). No i co? I tak teraz mam smęta. I puszczam sobie na kompie kawałki, którymi się umartwiam:

(to z filmidła obejrzanego z Wami)

(to chcę na swoim pogrzebie)

(no comment)

PS - do dupy ten dzisiejszy babski wieczór. Zaraz sobie zapodam The Fight Club!

Mój Manhattan

 

Lubię czasami stanąć w środku nocy na balkonie i patrzeć na widok przede mną. Patrzę na puste ulice, bez figurek ludzi – w blasku dnia tak licznych, spieszących się jak mróweczki do swoich spraw. Patrzę na nieliczne przejeżdżające samochody. Patrzę na światełka w oknach domów. I lubię się zastanawiać.

Kto jedzie, o w tym tutaj właśnie samochodzie. Dlaczego tak późno wraca do domu – i czy ma do kogo wracać? A może właśnie wyjechał z niego – może to lekarz jadący do pacjenta, albo rodzice, którzy mają odebrać córkę z Dworca Centralnego? Może para zakochanych jedzie na lotnisko, by rozpocząć swoją romantyczną podróż do Paryża? Kto mieszka za tymi rozświetlonymi oknami i dlaczego nie śpi jeszcze o tej porze? Czy to pisarz, mający właśnie natchnienie i z pasją przelewający myśli na klawiaturę komputera? Czy to żona czeka na spóźniającego się męża? A kto śpi za ciemnymi oknami – i czy śpi spokojnie? Rodzeństwo na piętrowych łóżkach w pokoju dziecinnym? Para staruszków, wciąż całujących się na dobranoc i zasypiających trzymając się za ręce? Czy też samotny człowiek na wąskim tapczaniku w zimnym i skąpo urządzonym mieszkaniu? 

A może tam, w oddali, na jakimś balkonie też stoi kobieta. I patrzy przed siebie, zastanawiając się jakie historie kryją się za tymi wszystkimi światłami i za ciemnymi oknami.

sobota, 22 stycznia 2011

Dzień Babci i Dzień Dziadka

Kochani. Jeśli zapomnieliście, albo jeszcze tego nie zrobiliście, to teraz jest ostatni moment. Wczoraj był Dzień Babci – dzisiaj jest Dzień Dziadka. Zadzwońcie, napiszcie, wyślijcie SMS. Albo, jeszcze lepiej: odwiedźcie – z kwiatkami, lub z Geriavitem, lub z pustymi rękami nawet, ważne że okażecie pamięć. :)

Ja już zadzwoniłam wczoraj i przegadałam wieki, choć niestety przyjdę do Nich dopiero w przyszłym tygodniu, bo grypsko tam szaleje i jedynie T. (Wujcio znaczy się, mieszkający z Nimi) w chwili obecnej w domu działa.
Kocham moich Dziadków, choć niestety mam już tylko jednych. Akurat tak się złożyło, że tych od strony Mamy. (Na marginesie, moja druga Babcia odeszła na raka, a Dziadek dołączył do Niej w tydzień później – zwyczajnie „umarł z żalu”; tak, jest to możliwe i to się nazywa Miłość).

Dygresja – do tej pory pamiętam pierwszą wizytę w domu Rodziców CHW, gdy poszliśmy by mnie oficjalnie przedstawić. Oczywiście On kompletnie się nie zachował z przejęcia, więc w przedpokoju żadnej introdukcji nie było i aż sama musiałam zadziałać. I wyciągam rękę, mówiąc „Agnieszka, miło mi poznać”, na co Jego Tata, wysuwa swoją prawicę i stwierdza: „Ojciec”! Hihihi. A potem poszłam do pokoju, gdzie Babcia L. przebywała (bo unieruchomiona), przedstawiam się znowu tak samo, na co Ona wyciąga rękę i strzela „S....” (tu nazwisko). Specyficzny to był wieczór bardzo... Ale, ale, z Babcią L. bardzo pięknie mi się rozmawiało – przy każdej wizycie szłam do Jej pokoju i spędzałam kilkanaście/dziesiąt minut na rozmowie. Babcia L. odeszła, niestety, w lutym 2009. Ale muszę przyznać, że poszłam sama z lampką na Jej grób przy Wszystkich Świętych w zeszłym roku, choć to już było po Rzuceniu. Po prostu, Ona temu nic nie winna, a Babcią prawie dla mnie też się stała przez te kilka lat. :)

Ad rem. Kocham moich Dziadków tak, że bardziej nie można. Byli dla mnie zawsze gdy Ich potrzebowałam. Byli dla Nas, dla mojej Mamy, mojego Brata i mnie, gdy Ojciec uciekł na Antypody (oprócz okresów Ich choroby, zazębiających się niestety z pobytem Mamy w szpitalu, kiedy to ja musiałam ogarniać dom i być drugą Matką dla Brata, sama mając jeszcze 10-12 lat, heh). To Oni okazywali mi zawsze Miłość a nigdy Złość. To Oni wpoili we mnie zasady, które teraz mogą być postrzegane jako staroświeckie: zachowanie dobrych manier, uczciwość, szczerość, życzliwość, szacunek dla Drugiego Człowieka – a szczególnie dla Osób Starszych – uczynność, czystość języka i unikanie wulgaryzmów (OK, to mi trochę słabo wychodzi). Mój Dziadek nauczył mnie wymieniać uszczelki w kranie, zmieniać zamek w drzwiach, rąbać drwa, piłować pnie drzew, kłaść nowe dachówki, kosić trawę kosą, motykować ziemniaki, tapetować, zrywać linoleum i układać klepkę na podłodze, gipsować i malować ściany. Moja Babcia – Święta Kobieta – oprócz nauczenia mnie dojenia krów, usiłowała wpoić we mnie umiejętności kulinarne: gotowanie, pieczenie i przygotowywanie cieniusienkiego makaronu do rosołu, na co byłam nad wyraz oporna, bo wolałam zajęcia bardziej techniczne (patrz wyżej) lub bieganie po podwórku z kolegami i odgrywanie scen z Czietyrej Tankista i Sabaka. Ale pewne przepisy jednak wchłonęłam przez osmozę i do tej pory umiem odtworzyć. :)

Moi Dziadkowie przeżyli ze sobą 62 lata. Moi Dziadkowie mają 85 i 87 lat. Moi Dziadkowie są już bardzo chorzy...
Dlatego cieszę się każdym nowym dniem w którym są ze mną, tak jak doceniam każdy dzień który miałam szczęście z Nimi dzielić. :)

czwartek, 20 stycznia 2011

Life

Co jest wykładnią naszego życia? Co jest najważniejsze? Jak zostaniemy zapamiętani – jeśli w ogóle? Siedzę i myślę, bo tak mnie Rodzinne spotkania nastrajają, a szczególnie dołujące teksty Rodzicielki. Dzisiaj znowu.

„Jesteś już stara. Masz tyle lat i jesteś sama. Nie znajdziesz nikogo kto cię zniesie. Umrzesz samotnie, tak jak żyłaś.”

Więc siedzę i myślę. Fakt – stara gropa. Koleżanki z klasy liceum już dawno mają mężów i dzieci. Mają zorganizowane życie. Normalne życie – w standardach społecznych. Ja jakoś to straciłam. Missnęłam chance. Spóźniłam się na pociąg... No może. Kiedy była szansa, ja wolałam robić doktorat i balować w klubach jednonocnie. A kiedy była możliwość... powiedziałam „nie” – bo to nie był ten Jedyny. A potem był ten Jedyny (tak myślałam), który jednak nie zadał pytania i na końcu wyrzucił mnie jak puszkę po sardynkach. Czy to jest story of my life? OK, pogodzę się z tym, jeśli trzeba, ale dlaczego czasami tak cholernie boli???

Śmieszą mnie ludzie, którzy są dumni z tego, że ich można wygooglować. Fakt, znam jedną osobę (khe, khe), która nie istnieje w internecie w ogóle. Ale poza tym: co to kurczę znaczy, że nasze imię i nazwisko jest gdzieś w olbrzymiej sieci? Ten cały internet to jak woda oceanu: każde badziewie z rynsztoka tam trafi, każdy śmiotek z plaży, oprócz oczywiście prawdziwych pereł ostrygowych. Więc jeśli mam umrzeć i zapytać czy pozostawię ślad po sobie, to tak, pozostawiłam – są moje artykuły w czasopismach naukowych, jest rozdział książki o malarii, jest cytowanie mojego oznaczenia chromosomowego w pracach innych, są protokoły konferencji z moimi prezentacjami – wszystko w necie istniejące. No i co? Istnieję w sieci. Będę istnieć nawet gdy umrę. Czy to coś zmienia? Oczywiście, mogę zmienić życie milionów osób, jeśli zostaną wyprodukowane szczepionki na gruźlicę lub malarię na podstawie moich badań. Ale poza tym, jaką wartość ma wzmiankowanie mnie na virtualnej – więc nieistniejącej – siatce powiązań?

Czy wartością życia jest praca? Heh, zarzynam się jak głupia i co mi to daje? Kasę na spłacenie hipoteki i na drinki w pubie/klubie plus kolczyki i książki? To wszystko. Satysfakcja jest. Przyjemność jest. Ale to wszystko doraźne. Na koniec dnia – na koniec życia – to chyba nie o to chodzi. Oczywiście, można się zatracić w pracy i osiągać fantastyczne wyniki, i zrobić z tego swój cel życiowy, motto, świętego Graala. Ale co nam to daje na końcu? Nie mówię o ZUSowskiej emeryturze, tylko o wartości życia. Co z tego mamy???

Tertio: ta Druga Osoba... no cóż, boję się, że na Drugą Osobę nie mam szans. Tak jak powtarza moja Mamusia: za stara jestem i z moim charakterem nikt mnie nie wytrzyma. I boli mnie to nieziemsko. Co oznacza, że jestem Głupią Cipą Pensjonariuszką. Bo poprzednie dwa motywy mnie nie ruszały aż tak bardzo, ale ten jeden tak. Bliskość człowieka. Czułość. Przywiązanie. Chęć ochrony. Wsparcie. Zrozumienie. I wiele innych aspektów bycia z Tą Jedną Jedyną Osobą. Tego jednak pragnę. Pal licho istnienie w internecie. Pal licho satysfakcję z pracy. Pragnę tego Szczęścia przez duże S, ale jak widać nie mam szans by mieć...

Dla mnie to jest wykładnia życia: Czy jest osoba, która będzie po mnie płakać? Czy jest osoba, która zauważy mój brak? Czy jest osoba, której życie będzie zubożone przez moje nieistnienie?

Boję się odpowiedzi... 

http://www.youtube.com/watch?v=IiYWOU9j9w0

Zamiast pewnego tekstu…

***

moja twarz jest coraz bardziej
księżycem który zachodzi

pokryta siatką wyobrażeń
jak grecka waza
wydobyta z ziemi

pełna pamięci dotyku
rąk i ust które od dawna są już prochem

w tej chwili
nadaje się tylko na muzealną półkę

zbyt krucha
i zbyt cenna
aby używać jej na co dzień

(Halina Poświatowska)

środa, 19 stycznia 2011

A dzisiaj…

... nic nie napiszę. I co mi kto zrobi?
Serio mówię. Nic a nic. Ani jednego słowa.
Po prostu – cisza, zero.
No nic zwyczajnie ode mnie dzisiaj nie usłyszycie.
I żadne prośby ani groźby na nic się nie zdadzą.
Choćbyście mnie błagali na kolanach.
Jednym, malusieńkim słówkiem się nie odezwę.
Bo nie i już.
Ani mru mru.
Choćby nie wiem co.
Ani nawet pojedynczej literki nie napiszę.
O!
;P

wtorek, 18 stycznia 2011

Black (?) Swan

Tkwią w nas Dwie Natury. Tak jest, jakbyśmy się tego nie wypierali. Stąd w każdej kreskówce lub romantycznym filmidle komediowym widzimy aniołka siedzącego na jednym ramionku i diabełka na drugim. I nie jest to bynajmniej wymysł Świętolasowych reżyserów. Motyw Anioła i Diabła walczących o (Duszę) Człowieka jest znany w tradycyjnej ikonografii! Najciekawsze dla mnie jest to, że Ten Zły jest zawsze po lewej stronie – czyli od Serca, Uczuć, a Ten Dobry po prawej – od Rozumu. Hmmm. Ukryte znaczenie? Narzut moralności – że to co czujemy Ciałem jest Złe, a to co myślimy Głową jest Dobre???

Ja wiem, że mam to w sobie. I przypuszczam, że Wy też – nawet jeśli nie chcecie się do tego przyznać – bo tak naprawdę w nas wszystkich siedzi i Wilk i Owieczka. Łapię się ostatnio często na tej Mojej Małej Nie-Stabilizacji. Wiem (Rozumem, heh), że tak w głębi duszy jestem niepoprawną romantyczką, prostą dziewczyną, która pragnie zwyczajnego Szczęścia, Spokoju, Miłości, Bliskości z Jedną Jedyną Osobą. Ale... uczucia we mnie też buzują zupełnie inne. I wychodzą ze mnie Potrzeby absolutnie prymitywne: Mocne, Ostre, „Niegrzeczne” – podobno „Złe” (hę???). Powstaje kilka pytań:
1) Kim tak naprawdę jestem – która z tych Natur jest moją prawdziwą (lub przeważającą)?
2) Czy mam walczyć z jedną na korzyść drugiej – a jeśli tak, to na której?
3) A jeśli nie walczyć – to jak mam pogodzić moją Niewezbraną Potrzebę Bliskości z Niepohamowanym Apetytem na Przyjemność?

Dlatego jestem jak Odette i Odile. White Swan and Black Swan. Tylko, nie dwie różne postaci – jedna podszywająca sie pod drugą – ale Dwie Istoty w Jednym Ciele. Boję się czasami, że (i mam na to dowody) Odile we mnie przeważa... Ale ufam też swojej Naturze, która wydaje mi się czysta i Biała, i wierzę, że mogę być Odette – bez katastroficznego zakończenia...

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Heartbreak High

Nie ma chyba nic gorszego i smutniejszego (no OK, są wojny i głód w Afryce – ale wiecie, że to jest po prostu figura retoryczna) niż Wyraz Twarzy Kumpla, z którym spędziło się większą część nocy w pubie, którego się zna od dawna i poznaje coraz lepiej, kiedy on widzi jak zjawia się Ten Inny i zabiera nas do domu. W sumie zasada jest prosta – i zawsze ją wyznawałam i praktykowałam: Nie Sypiać z Przyjaciółmi, Nie Przyjaźnić się z Kochankami. Ale bywa, że nasza natura jest silniejsza niż zasady, a do tego jeszcze Faceci (szczególnie w Polsce) przeważnie nie opanowali sztuki rozróżniania co jest Podrywem a co Dobrą Zabawą. Więc czasami ta Cienka Czerwona Linia się zamazuje i trzeba robić Damage Control. Uskutecznia się ją przy następnym spotkaniu, choć nie zawsze do końca jest efektywna (szczególnie gdy znowu wyjście pubowe jest).

Dlatego warto przedstawić Męskim Osobnikom kilka najważniejszych praw:
1) Gdy lubimy Was jako Kumpli/Przyjaciół, to na 99% nic więcej z tego nie będzie.
2) Całowanie się i obściskiwanie pod wpływem używki oznacza tylko i wyłącznie zwyczajne zaspokojenie aktualnej potrzeby Drobnej Fizycznej Przyjemności.
3) Gapienie się w dekolt jest niewskazane – jak to się mówiło u nas w Oz: „my eyes are up here!”
4) Zasada ogólna – nie tylko dla Kumpli!: to że mi kupisz drinka lub przyniesiesz butelkę trunku (wino, gin, vodka, szampan, likier) do domu nie oznacza, że majtki mi spadną pod koniec wieczoru.
5) System Friends with Benefits sprawdza się na krótką metę i często kończy się zerwaniem kontaktu, gdy jedna strona zaczyna chcieć więcej niż druga.

Dlatego, Kochani Chłopcy, gdy Was lubimy zwyczajnie i sprawia nam przyjemność Wasze towarzystwo w układzie tzw. niezobowiązującym, to przyjmijcie to i cieszcie się. Tak, to z Tym Innym pojedziemy do domu. Tak, to Ten Inny zostanie „na kawę” do rana. I tak, to Tego Innego poprosimy o męskie „zmienienie żarówek” (bo lubimy patrzeć na Mężczyznę przy takich robótkach domowych i czujemy się zaopiekowane). Ale Ten Inny może nie zagrzać miejsca na dłużej w naszym łóżku, podczas gdy Friends are Forever. :)

sobota, 15 stycznia 2011

I Żarówki Wymienione…

Koniecznie naga więc to jest kobieta?
Tych dwoje uroczyście wypukłych to są piersi?
Czy tak zawsze przede mną będzie stała? Już klęczy
Nieci nie wymyślony ogień chyba z dłoni
 Jakby wiedziała że głodny syci tchnieniem 
I już ognisko jawny kształt jej płuc
Mówi będziemy jedli i z podołka 
Nim zdążyłem pomyśleć bułkę bierze
Ale wodę to chyba wypłaczę
Bym ci przed tym mogła umyć nogi
A może chcesz zacząć od sutków
Mówi co zjedzone to twoje
Ja wiem że nie na darmo roznieciła ogień 
Z dwóch stron ognia czekamy które pierwsze wejdzie
(Rafał Wojaczek – Inicjacja)

piątek, 14 stycznia 2011

Jednak Kilka Słów



Czasami warto wspierać pewne Sprawy, pewne Instytucje, pewnych Ludzi. Na pewno warto okazać wsparcie dla Zwierząt, które zdane są na łaskę i – często – niełaskę człowieka. My, Homo sapiens, udomowiliśmy Canis lupus familiaris, więc powinniśmy wziąć za niego odpowiedzialność. I tak jak dbamy o osoby na naszym utrzymaniu (czy to Dzieci, czy też zniedołężniałych Członków Rodziny), tak samo powinniśmy zadbać o zwierzęta. Owszem, większość ludzi nie ma z tym problemu, jeśli chodzi o pupilki trzymane w domu – psy, koty, chomiki :) Ale warto też czasami pomyśleć o tych, które ciepłego rodzinnego domu nie mają. I tak jak troszczymy się o ludzi przebywających np. w szpitalach, dając darowizny na zakup potrzebnego sprzętu medycznego, tak myślę że powinniśmy od czasu do czasu okazać troskę dla zwierząt trzymanych w schroniskach. To są żywe istoty. Czujące. Często bardzo nieszczęśliwe. A można im pomóc na różne sposoby, niekoniecznie przez adopcję zwierzaka, jeśli nie mamy do tego warunków.

Pewna sieć supermarketów prowadzi teraz kampanię „Pomóżmy Przetrwać Zimę”:
I nie, wcale nie namawiam Was byście porzucili swoje ulubione Samy i Hipermarkety i nagle zrobili jakiś potężny zakup w tej sieciówce. Wystarczy że zagłosujecie na które schronisko (jedno ze szczęśliwych wytypowanych 5) mogłyby pójść zebrane pieniądze. Przyznam, że z przyczyn czysto subiektywnych polecam to:

Dziękuję za Uwagę. :)

W Środku

Maratonu Improwego (znowu). Sił i weny nie styka na pisanie dłuższe tutaj.
Oby do niedzieli... trzymajcie kciuki! :)

czwartek, 13 stycznia 2011

High Fidelity – again

Negatywne strony mieszkania w bloku:
1) Słyszy się sąsiadów z góry i z boku, gdy uprawiają sex – a ja akurat mogę jedynie zabawić się z Mr Pink na baterie;
2) Spadające ciśnienie wody gdy kilka osób w pionie bierze poranny prysznic o tej samej porze – co raz daje kubeł zimnej wody na głowę, a drugim razem – wrzątek grożący poparzeniem 1. stopnia;
3) Zapachy gotowania – jeszcze OK gdy jest to jajeczniczka na boczusiu, ale taki kalafior, bigos albo flaki generują mniej przyjemne doznania olfaktoryczne;
4) Krytyczne spojrzenie sąsiadki, gdy wyrzucam dwa wory pustych flaszek i puszek po imprezie;
5) Krytyczne spojrzenie sąsiadki po imprezie;
6) Ujadający piesek o 3. w nocy;
7) Wyjące dziecko o 3. w nocy;
8) Społecznicy i Siłaczki z piętra udzielający się ochoczo we Wspólnocie Mieszkaniowej i stukający co i raz do drzwi z nową petycją w ramach uszczęśliwienia na siłę;
9) Sąsiad, któremu załącza się poranna konwersacja w windzie, podczas gdy ja pragnę li i jedynie niczym niezmąconej ciszy – nawet jeśli nie mam kaca;
10) Ryzyko mandatu za obrazę moralności publicznej przy opalaniu się nago na niezabudowanym balkonie.

środa, 12 stycznia 2011

Broken Promises of a Workaholic

* * *
moim sąsiadem jest anioł
on strzeże ludzkich snów
dlatego wraca późno do domu
na schodach słyszę dyskretne kroki
i szelest
zwijanych skrzydeł
on rano staje w moich drzwiach
otwartych na oścież
i mówi:
twoje okno znowu
świeciło długo
w noc


(Halina Poświatowska)

wtorek, 11 stycznia 2011

Dress Code

Zacznę od dygresji  (wariacji na temat). Osobiście uważam, że gays to są najlepiej ubierający się mężczyźni. Oni mają ten jakiś uwarunkowany genetycznie fashion sense. Serio. Gdy widzę lub poznaję faceta, który jest absolutnie idealnie ubrany, to od razu się zastanawiam czy jest gay. ;) Ohhh, nie chodzi mi oczywiście o nałożenie markowych ciuchów od Pana Armaniego. Nie. Chodzi mi o Swój Własny Styl, który jest w dobrym guście (dresy odpadają!). I wiem też, że nie tylko gay guys go mają. Taki CHW (uwaga! będzie komplement! więc wybaczone chyba zostanie wspomnienie go) miał świetne wyczucie, miał właśnie ten swój samodzielnie wyrobiony styl, który potrafił sprzedać. Nie zrozumcie mnie źle – nie chodzi mi o grzeczny garniturek albo chinos i ładną koszulę. Facet może założyć pumpy i kraciastą marynareczkę, ale jeśli połączy to z cool shades i odlotowymi Converse sneakers, to mnie ma! (BTW: to całe attire, które miał Samuel L. Jackson w filmie The 51st State, bierze mnie nieziemsko).

No ale piszę o tym, bo wciąż mnie rozśmieszają komentarze koleżanek i kolegów z pracy „ooo, masz buty, jeszcze nigdy cię tak nie widziałem/łam”. Dla niezorientowanych tłumaczę: w pracy pierwsze co robię po przyjściu do biura to zdjęcie butów. I potem już bosiczkiem (lub rajstopką/skarpetką) wydeptuję szlaki do kuchni i innych działów. Ba! Przeze mnie (lub „dzięki mnie”) w naszej procedurze ISO znalazł się zapis: „w kontaktach z klientami pracownik zawsze musi mieć na sobie buty”. LOL!

Ad rem: dress code jest może fajny i rozumiem że w niektórych zawodach (prawnik na ten przykład) należy go zachować. Ale poza tym, to co kogo obchodzi jak się ubieram??? Czy dlatego że założę mikroskopijną mini i będę miała dekolt do pasa to moje kalifikacje będą gorsze? Czy minimalizm ciuchowy ma się niby przekładać na minimalizm umysłowy? To bzdura na zasadzie sądzenia książki po okładce. Uważam się za osobę inteligentną i mądrą (w miarę, w niektórych sprawach, bo chyba życiowe mi słabo wychodzą), ale ubieram się podobno zupełnie nieodpowiednio. Tak twierdził Jeden-Wiecie-Kto i tak twierdzi Moja Mamusia. Faktycznie, nie noszę żakiecików i spódniczek za kolana. Nie zapinam bluzeczek pod szyjkę. Wręcz przeciwnie, lubię się czuć swobodna i nieskrępowana i dlatego luźny powiewny ciuszek (podobno odkrywający wszystko) albo taki przylegający do ciała jak druga skóra, wręcz niewyczuwalny, jest my choice. No i co z tego, że niektórym to się wyda wyzywające albo „nieskromne” (hehe, moje NIE-ulubione słowo od Mamusi). Mój dress code nie zmienia faktu że mam doktorat, że opublikowałam artykuły naukowe i rozdział książki, że w dalszym ciągu publikuję i moja opinia jako experta się liczy.

Więc, Kochani, wiem że to co napiszę jest cliché, ale nie patrzcie na to co na zewnątrz, tylko to co wewnątrz! :)

poniedziałek, 10 stycznia 2011

A Change?

Mam Mocne Postanowienie do końca stycznia nie brać już prywatnych zleceń. Moje mocne postanowienia w tej kwestii są przeważnie słabsze od możliwości wysiłkowych noworodka bądź też 99-latka, ale na razie (od godziny 6.00 am) stoję przy tym jednym akurat Murem.

Minął kolejny tydzień i weekend pod znakiem Pracy, do której zaczynam coraz bardziej mieć stosunek jak do dotychczasowych/obecnych Osobników Płci Męskiej (Homo sapiens) Na Dochodne w moim życiu: Kocham – czyt. uwielbiam – dopóki mam z tego przyjemność i tzw. extra benefits, ale Nienawidzę gdy jest to zbyt męczące i emocjonalnie drenujące jak ewakuacja płynów ustrojowych z rany. Zauważyłam to wczoraj wieczorem idąc, a raczej padając, spać o zaledwie 1.00 w nocy – czyli dla mnie praktycznie „z kurami”. Przez większość weekendu prowadziłam pustelniczy tryb życia, z minimalnym kontaktem ze Światem (raptem 3 telefony – reszta to przez potworny ludzki wynalazek pt. Internet). Imprezownia była li i wyłącznie w dni poprzedzające, ale i tak nie na mój pełen potencjał, bo Primo: w miarę spokojnie i w kameralnym gronie kilku zaledwie osób, a Secundo: w pewnym momencie, tak jak maratończycy, natrafiałam na „Wall” i niestety nie byłam w stanie pokonać, co skutkowało szybkim zamawianiem taxi o 12. lub 1.30. w nocy. Najgorsze jest to, że nawet dotarłszy na Swoje Włościa, zamiast walnąć się w pielesze, ja jeszcze robiłam sobie herbatkę ze sprezentowanego mixa (K. i A. – dziękuję, jest absolutnie delicious!) i odpalałam kompa by sprawdzić: e-mail, swojego bloga (czy są komentarze cenzuralne nadające się do publikacji), zaprzyjaźnionego bloga (czy są nowe komentarze albo w odpowiedzi na moje albo insze), wiadomości na gg i –ostatnio – znowu na Skype (heh, Skype przywodzi mi na myśl wspomnienia, bo zaczęłam go używać w celu Web-Kamerkowego kontaktu z Wiecie-Kim gdy siedziałam w Krainie Oz).

Potworne! Lekko naśmiewam się tutaj czasami z Quintessential IT Guys (existence in front of a computer in Granny’s basement – no real life whatsoever), ale zauważam, że zaczynam się zachowywać tak samo jak Oni. Computer Technology absorbuje nieprzeparcie i jak raz złapie chociaż rąbek spódnicy, to potem już – najpierw powoli, centymetr po centymetrze, a potem z siłą wodospadu, jak Corega Tabs – wciągnie w meandry Sieci i żadne próby oparcia się temu nie zadziałają. Dlatego też podczas pracy na komputerku mam włączone nie tylko teksty do opracowania ale także: email, gg, ostatnio Skype też, bloga mojego, bloga zaprzyjaźnionego, Twarzowąksiążkę i czasami też drugiego bloga osoby znajomej. Poczekajcie, niech policzę, to jest nie tylko Rozdwojenie Jaźni, ale wręcz Rozośmiorzenie Jej. Dlatego potrzebuję powiedzieć Stop! Tym bardziej, że jednak muszę się zająć więcej Dziadkami, bo ostatnio znowu za mało czasu dla Nich miałam, a zasługują na Więcej, Dużo Więcej. Dlatego też pomyślałam: skoro zbliża się Dzień Babci ( a tak BTW: to są także moje imieniny) i Dzień Dziadka, to chcę porzucić agresywną politykę rolniczą, przestać orać sobą jak perszeronem i zająć się Sobą i Najbliższymi.

Mam nadzieję, że się uda. Kochani, pilnujcie mnie, cobym znowu nie zboczyła ze Straight and Narrow!    

niedziela, 9 stycznia 2011

Słowny Onanizm

Mierzi mnie. Jeśli jakoś jeszcze mogę zrozumieć Nudziarza Erotomana – bo on gadając o sexie może mieć wymierne korzyści (podniecenie i przyjemność fizyczną plus zainteresowanie a czasami podziw rozmówcy) – to zupełnie nie rozumiem Bullshit Masters (BM). Jedyne co oni mogą osiągnąć, to stan jak po masturbacji, czyli niby satysfakcja ale lekko gorszego gatunku i czegoś brak. Ohh, tak, wiadomo, BM kochają ton własnego głosu – lub "artystyczną" składankę z napisanych literek – i czerpią z nich przyjemność, ale jest ona porównywalna jedynie do frajdy stereotypowego IT Guy, który zamknięty w swojej kanciapce, siedząc przed monitorkiem komputera, będzie się napawał widokiem gołych lasek w internecie (albo, co gorsza: widokiem Borg Queen). I pity them.

Co mnie jednak najbardziej boli, to to, że BM będąc tak mocni w gębie, okazują się Impotentami gdy trzeba troszkę zadziałać. Gdy trzeba zrobić swój Wkład w jakąś Sprawę. I tutaj nagle wychodzi na jaw, że ten cały Bullshit o tym jacy to nie są „inteligentni”, „myślący”, „nonkorfomistyczni”, „wojujący” itd, itp. to pic na wodę. Bo są dokładnie jak reszta społeczeństwa, które krytykują – wykazują taką samą apatię, marazm lub zwyczajne czyste lenistwo gdy trzeba zrobić swój minimalny Wkład i zareagować na jakąś Sytuację. I BM tak naprawdę nie tylko zapodają Głodne Kawałki dla czystej przyjemności tego robienia, ale w tym momencie okazują się kompletnymi Hipokrytami.

Nie powiem Wam jak rozpoznać BM, bo przybierają różne postaci i formy, podobnie do Fanatyków i Zakażenia Herpes simplex virus – od łagodnych (lubi sobie ten Bullshit zarzucić, ale da się z takim porozmawiać i przez większość czasu mówi do rzeczy, a zachęcony lub przekonany do działania zrobi to nie zapisnkąwszy) do extremalnych (yada yada yada... co to ja nie jestem, taki inteligentny i niemoherowy... i popolemizujmy sobie tutaj na temat taki a owaki, bo ja mam tyle swoich przemyśleń wyhodowanych w moim Wielkim Mózgu, a one nad wyraz trafne i jedynie słuszne są). Nie zrozumcie mnie źle. Trzeba rozróżnić BM od osoby która ma frajdę z „mówienia inaczej” wynikającą z jej „Innej Natury” – ma coś konkretnego do powiedzenia, ale lubi to ubrać w trochę niekonwencjonalne słowa i przy okazji słucha i odpowiada interlokutorowi – albo... lubi gierki słowne (khe, khe). Taka osoba można powiedzieć że ma „Skrzywienie Literackie”, ale zachowała normalne, zdrowe Ludzkie Odruchy. I nie zawaha się przystąpić do Czynu, jeśli sytuacja będzie tego wymagała i jeśli Sprawa jest akurat zgodna z wyznawanymi Poglądami. Po prostu: wprowadza w życie to, o czym mówi. Kim innym są także ludzie uwielbiający dyskutować, czerpiący przyjemność z ostrej wymiany poglądów. To też Mocne Skrzywienie jest, bo np. gdy Mój Kolega K. zorganizował raz Sylwestra w domu, to impreza sprowadziła się do Kółka Dyskusyjnego na tematy polityczne z lepszą wymianą wypowiedzi niż w Brytyjskim Parlamencie (I kid you not)! Natomiast BM będzie gadać, gadać, gadać i jedynie napawać się swoim słowotokiem.

Ale cieszę się z jednego: taki BM ma szansę na li i jedynie Słowny Onanizm, podczas gdy Skrzywiony/a Literacko będzie uprawiać Słowny Sex – który to, nie w tej definicji ale w tym znaczeniu, wspomniany był we wcześniejszych wpisach... :)

piątek, 7 stycznia 2011

WAŻNE!

ZWIERZĘ TO ŻYWA ISTOTA - TAK SAMO JAK JA I TY!


Proszę zajrzyjcie tutaj:
http://www.petycjeonline.pl/petycja/petycja-w-sprawie-orzeczenia-bezwzglednej-kary-pozbawienia-wolnosci/66
i jeśli uznacie, że chcecie, to podpiszcie petycję.

Temat uważam za niezwykle istotny, bo zbrodnie na zwierzętach często są marginalizowane w społeczeństwie jako „mało ważne”, a przecież świadczą o takim samym bestialstwie dokonujących je, jak zbrodnie na ludziach. Tutaj ofiara też czuje zadawany ból, też krwawi prawdziwą krwią, też odbiera każdym nerwem otrzymywaną torturę.

Ja uważam, że znęcanie się nad zwierzętami jest jak znęcanie się nad dziećmi – i jedne i drugie nie mają szans ze zdeterminowanym, nieludzkim, zwyrodniałym dorosłym człowiekiem.

Byłabym bardzo wdzięczna gdybyście zechcieli podpisać tę petycję. :)

Staruszki, Rycerze i Metro-Feminizm

Kilka motywów tutaj, ale mi się jakoś łączą w główce razem (możliwie, że gdzieś na synapsach nastąpiło spięcie albo sprzężenie zwrotne).

Ja szanuję starsze osoby, bo tak zostałam wychowana w domu, a poza tym tak mi wpoiło społeczeństwo. Dlatego zawsze ustąpię miejsca, pomogę wsiąść do autobusu, przeniosę wypchaną siatę lub „starobabciny” wózeczek bazarkowy. Ale nie trawię wręcz chronicznie dwóch rzeczy: Babcie (tak, bo to przeważnie one, a nie Dziadkowie tutaj faultują), które pchają się po trupach, wręcz łokciem zrobią palpację serca przez żebra lub celnym kopem zetną z nóg, aby tylko dorwać się do miejsca siedzącego. Przepraszam, jeśli to ma być zniedołężniała starość, której należy się miękkie siedzenie pod tyłkiem na często jeden tylko przystanek, to ja wnoszę o natychmiastową zmianę definicji! Druga wersja: Babcie wypindrzone, wytapetowane, Farbowane Lisy od Schwarzkopfa. Sorki, jeśli Paniusia chce wyglądać młodo (i pewno czuć się też), to nie powinna oczekiwać ustępstw należnych Starowince. Takie to sobie mogą nade mną stać, wymownie cmokając aż śliny w ustach zabraknie, a ja z prawdziwą przyjemnością je ignoruję.

Kolejna rzecz, która mi mocno na nerwy działa, to zanikanie pewnych utartych odruchów grzecznościowych u Nowomodnych Mężczyzn. No, wiecie: przytrzymanie drzwi, zaoferowanie się poniesienia siatek, nalanie mi pierwszej kieliszka wina czy zwykłej szklanki wody. Ci „Rudosexuals” wymigują się twierdzeniem, że taka rycerskość przynależy do dawnych czasów, gdy kobiety były faktycznie Płcią Słabszą. I że skoro tak nam – Kobietom – zależało na Równouprawnieniu, to nie powinnyśmy teraz oczekiwać innego traktowania jak tego, które otrzymują Faceci. Chwila, moment, gdzie jest napisane, że jedno wyklucza drugie? W Równouprawnieniu chodzi przede wszystkim o równe traktowanie pod względem praw obywatelskich i dostępu do takich podstawowych aspektów jak edukacja czy miejsca pracy (a także wysokość pensji). W Stosunkach Międzyludzkich w dalszym ciągu powinna obowiązywać Uczynność, Takt, Chęć Okazania Szacunku. Ale tego Moderni Rude Boys nie ogarniają Małymi Rozumkami.

Trzecia sprawa to zanik Szarmanckości, nad którym strasznie ubolewam. Wystarczyło, że nie było mnie tutaj w Polsce kilkanaście lat i nagle żaden Pan nie wita Pani pocałunkiem w dłoń. A ja, przyznam się bez bicia, za tym właśnie najbardziej tęskniłam na Antypodach. Znacie piosenkę, w której Marilyn Monroe śpiewa: „A kiss on the hand, may be quite continental...”  Continental jest tu kluczowym słowem, bo Polska przecież jest częścią tego Starego Świata i wielka szkoda, że zatraca swoje piękne tradycje. I tak, tak, wiem, że Feministki mi się tutaj zaraz zbulwersują, że takie bluźniercze teksty tutaj zapodaję. Ale ja jestem normalną, zdrową Feministką – lekko może tylko nadwyrężoną lekturą Wichrowych Wzgórz i Emmy. I uważam, że to mężczyzna powinien trzepać dywany, zmieniać uszczelki w kranie, wbijać kołki, wkręcać śruby i nawet wymieniać żarówki. Mój Feminizm tyczy się po prostu poszanowania Kobiety jako Człowieka stojącego na równym poziomie intelektualnym z Mężczyzną i mającego prawo do równego traktowania w sprawach podanych w akapicie wyżej. Może jestem czymś w rodzaju Metro-Feministki?...

To tyle. Kuleczki przestały się w główce obijać. ;)

Instrukcja Obsługi

Post poniżej – zgodnie z zapowiedzią.
Muzyka – po prostu bardzo mi się podoba ten kawałek i im dłużej go słucham tym bardziej stwierdzam, że wcale nie jest smutny ani przygnębiający (jak mi się wydawało gdy go pierwszy raz usłyszałam).
Enjoy all. :)

Na razie jeszcze moderuję, bo nie wiadomo kto tu może trafić i jakie rzeczy powypisywać (a uwierzcie mi, zdarzały się już komentarze, w których oprócz „Witam” całą resztę by należało wybipować). Ale jeśli wszystko będzie OK – bez wulgaryzmów i złośliwych osobistych wycieczek lub przejawów jakichkolwiek ‘-izmów” – to przestanę i Wasze komentarze będą się od razu zamieszczać na Blogu. A jak teraz nagle zapanuje Cisza w Eterze – to trudno.

Grand Opening... przecinam Wstęgę... JUŻ!
:)

Kącik Duskusyjny




… bo przy muzyce lepiej się rozmawia... :)

czwartek, 6 stycznia 2011

Notification

Słuchajcie. Od jutra zaimplementuję coś w rodzaju Kącika Dyskusyjnego. To będzie oddzielny taki post – pusty. Osoby chcące komentować odnośnie poszczególnych wpisów, gorąco zachęcam by to kontynuowały. Ale dla tych, którzy chcieliby coś bardziej ogólnie zapodać – i nawet niekoniecznie związane z tematyką tego Bloga – będą to mogły zrobić tam. I wszystko będzie ładnie poukładane – ale nie mylić z „zaszufladkowane”! :)

No Rest for the Wicked

Myślałby kto, że Święto Państwowe, a więc dzień cudownie wolny od pracy, daje szansę na odespanie, naładowanie baterii poprzez nicnieróbstwo. A w ogóle zaczyna się otworzeniem oczęt tak koło południa. Nic bardziej mylnego. A dokładnie: mylnego w moim wykonaniu.
Osoby znajome wiedzą o moim maratonie Świąteczno-Noworocznym, gdy począwszy od Bożego Narodzenia, z małą przerwą na uczczenie Jubileuszu Dziadków, pracowałam jak biedna mróweczka aż do 2. stycznia (znowu – z przerwą na Sylwka, oraz jeden wieczór spędzony z A. w kinie). Zlecenie. Wiem, że być może sobie pograbię w oczach Czytelników, bo wyznaję zasadę: „pieniądze szczęścia nie dają – ale je kupują”. No tak, bo dla mnie szczęście to nowa para kolczyków, nowe koraliki, nowe książki. A za darmo tego przecie nie dostanę (nie mówimy o prezentach, tylko wizycie w sklepie). Dzisiaj to samo. Wczoraj po pracy – odpisywanie na emails, które powinnam zrobić tydzień temu, etc. Wieczorem imprezka. Wróciłam do domu i wbiłam się na Zaprzyjaźnionego Bloga. Poczytałam i pokomentowałam do 2. w nocy. Spać mi się nie chciało (chroniczna insomnia), więc nadrobiłam kolejną zaległość filmową: I Love You Phillip Morris. (polecam!) Zległam do łóżka, ale obudziłam się jakoś o 7 rano. Zrobiłam pranie, pozmywałam gary i... znowu na bloga, bo nieprzeparcie kuszący. Teraz, zaraz, zabieram się za prywatne zlecenie, które podłapałam. A wieczorem znowu chyba wyjście (jeszcze muszę sprawdzić i szczegóły ustalić). W razie gdyby ktoś nie wiedział – tak wyglądają standardowo moje dni: Świątek, Piątek i Niedziela.
A piszę to dlatego, że dzisiaj Trzech Króli, po angielsku Epiphany. A słowo „epiphany” oznacza w mowie normalnej (niekatolickiej) „objawienie”. No i ja miałam takowe. Faktycznie, jestem bardzo Wicked, skoro nie ma dla mnie Rest. No i stwierdzam, że późna starość i stetryczałość oraz egzystowanie na emeryturze ZUSowskiej mi nie grożą. Padnę pewno dużo wcześniej na zawał albo udar – albo TIR mnie przejedzie, gdy przysypiając z wyczerpania będę przechodzić przez ulicę. Najgorsze jest to, że moja natura nałogowca nie pozwala mi przestać, zmienić tego co robię. Jeszcze gdy byłam z CHW, on przynajmniej trzymał mnie w ryzach i nie pozwalał na zarzucanie się robotą, na niespanie (zresztą... sex wyczerpuje i działa lepiej niż polecany kubek gorącego mleka), na brak wolnego czasu. Teraz jestem Single i: „Hulaj Dusza, Diabła Nie Ma”. Ehhhh. Kolejny argument, by sobie upolować (po Strzelecku) chłopa – tylko kiedy??? Czasu mi brak!

środa, 5 stycznia 2011

Words, words, words

To z Barda (Szekspira, dla nieświadomych). Ale nie, nie chcę tutaj pisać o verbal bullshit. Wręcz przeciwnie. Odświeżam temat „Dangerous Links”.
No nic na to nie poradzę, że słowa mnie „biorą”. W sensie: wymiana opinii, szybko, bystro, elokwentnie. Wet za wet? Nie, raczej you scratch my back and I’ll scratch yours. Mrrrrrr... ;)
W dalszym ciągu nie wierzę w żadne portale randkowe, chat rooms, etc. One są tylko zawoalowaną formą sutenerstwa. Rozmowy na nich ograniczają się albo do minimum („ile latek” „spotkajmy się w realu”) albo do głodnych gadek o pogodzie, ulubionych potrawach, ostatnio obejrzanych filmach i inszych zastępnikach tematu tkwiącego w głowie – jak mi wczoraj tłumaczył R. Komunikatory jak gg są pod tym względem lepsze – można właśnie „rozmawiać”, komentować, niedopowiadać, dopowiadać, aluzję zarzucić, niuansem się zabawić. Ale...
...Ale jest jeden warunek. Osoby „rozmawiające” muszą jednak prezentować w miarę ten sam poziom intelektualny. Tak samo zresztą w kontaktach face to face. Bez tego ni huhu! To był zresztą problem z CHW – człowiek nie czytał książek, oprócz tych,  które mu wmusiłam prawie (a i tak opornie lektura szła), nie rozumiał nawiązań do autorów, form literackich, nie łapał aluzji słownych i tematycznych. Tak w sumie nadawał się tylko do zabawy, klubowania, picia w pubie (i oczywiście powrotu do domu, haha) no i – w miarę, bo fantazji i giętkości mu brakowało – do jednej jeszcze rzeczy. Poza oczywiście noszeniem siatek, wkręcaniem żarówek i tym podobne. No ale przecież nie o to chodzi w życiu nie-kretyna, prawda?
Dlatego uważam, że oprócz zgrania w kwestii sexu w związku – jakimkolwiek, czy relationship, czy przyjaźń, czy koleżeństwo (no ok, w tych dwóch ostatnich pomińmy kwestię sexu) – najważniejsze jest bycie in sync jeśli chodzi o poziom intelektualny. A, tak jak już pisałam wcześniej: rozmowa, stymulująca wymiana opinii, gierki słowne, wręcz flirt, podniecają nieziemsko, bo działają na The Biggest Sex Organ – Brain.
Dlatego sprawia mi frajdę teraz jedna rzecz. Will say no more... :)

wtorek, 4 stycznia 2011

Kill me now

Właśnie skończyłam rozmowę z Mamusią. Ryczę jak bóbr. Ehhh.
Temat CHW.
Plus: "Ty się nie nadajesz do związków. Nikt z tobą nie wytrzyma".
Cudo, nieprawdaż?
Ehhhhhh, kill me now!

Beginning

Serendipity. Znacie to słowo? Jeśli nie, to looknijcie w słowniki.
Zaczęło się zupełnie Przypadkowo i absolutnie Niewinnie. Od nocnego Wpisu na Blogu. I nie, nie była to bynajmniej Godzina Czarownic, Duchów i Wampirów, ale coś koło tego. To co przyszło później jest całkowicie Niespodziewane...
Ciekawie się ten rok zaczyna. :)
Ale może to tylko kwestia Zaćmienia Słońca?...

Zdjęcie wykonane własnymi ręcyma prze Koleżankę K.
All rights reserved!

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Splin (papierosy i gin)

Nie, nie siedzę i piję. Tytuł mi się wziął, bo idealnie oddaje mój nastrój, a przypomniał przy okazji piosenkę Voo Voo: „Znów noc, papierosy i gin. A w głowie się tli, a w duszy mej splin.

Nie wiem czy to kwestia przemęczenia, niedospania, niskiego ciśnienia, zewnątrzokiennej aury, czy kontroli umysłu przez istoty pozaziemskie. Po prostu mam niechęć do wszystkiego, chandrę (ale bez ćwiczenia kanalików łzowych) i ogólnie nieciekawe nastawienie do otoczenia. Mam nadzieję, że nikt nie zadzwoni ani nie zagada na znanym komunikatorze, bo jako tzw. Panna do Towarzystwa nie zarobiłabym dzisiaj złamanego grosza, do lekkiej i przyjemnej konwersacji nadaję się jak do wytopu stali w hucie, a ponadto czuję, że humorek robi ze mnie jeszcze większą Über Bitch niż zazwyczaj. Uprzedzam lojalnie.

Pierwszy dzień w pracy po przerwie (hehe, przerwa niby „urlopowa” pod znakiem potwornego tłumaczenia, które sen odbierało oczętom przez ostatni tydzień). Na Nowym Stanowisku. Z Nowym Zestawem Pokojowym – bo K. i A. już nie ma, a M. też mi zabrali i przenieśli w inne rejony firmy. Są dwaj Koledzy: K. i Ł. No OK., jestem pewna, że fajni i w ogóle, ale dzisiaj jakoś nie byłam do Nich pokojowo (sic!) nastawiona. Sorry, guys – tomorrow we’ll make a fresh start. No po prostu jest zupełnie ale to zupełnie inaczej pod względem atmosfery. Początek dnia był super, bo dostałam piękną Kartę od Koleżanki M. – słowa w niej napisane poruszyły mnie do samej głębi mojego jestestwa. Dziękuję, Kochana. :) No ale potem już tylko dołek się zaczął powiększać – a może to było zapadanie się w Ruchome Piaski Przygnębienia? I nie pomogły wróżby z Magic 8 Ball zapodanej prze kolegę Ł. – słuchajcie, słuchajcie!: 1) do końca tego roku wyjdę za mąż za milionera (hehe, nie sprecyzowałam waluty – jak znam życie, to będą jeny, liry albo – co gorsza – rupie!); 2) nie wywalą mnie w przyszłym tygodniu z roboty (to było drugie pytanie – weryfikujące poprawność kulowej odpowiedzi na pierwsze).

Ohhh, po prostu nie mam ochoty na nic. Może ja powinnam być Wielka Niedźwiedzica – zapadać w sen zimowy? Oj, pohibernowałabym sobie trochę… ;) Ale z drugiej strony, szkoda czasu, szkoda chwil, szkoda życia – „I’ll Sleep When I’m Dead”…

Zakończę na dzisiaj cytatem osoby, której być może nie podejrzewalibyście o wielką głębię serca i umysłu: „Everything happens for a reason, people change so that you can learn to let go, things go wrong so you can appreciate them when they’re right, and sometimes good things fall apart so better things can come together.” – Marilyn Monroe. Oczywiście, Kobieta! Kobieta to powiedziała mądrze i do piszącej tu na tym blogu Kobiety Po Nieciekawych Zmianach Życiowych to przemawia w 100%. :)

PS Niniejszym daję mention Koleżance B., która jest dla mnie inspiracją na lepsze jutro i świetlanym przykładem, że dobre rzeczy przychodzą do nas w życiu, tylko trzeba na nie poczekać. :)

sobota, 1 stycznia 2011

Postanowienia Noworoczne

Wsłuchać się do ogłuchnięcia
Wpatrzeć się do oślepnięcia
Wdyszeć się do beztchu w piersiach
Wmyśleć do unicestwienia
Ach, wykrwawić się – do Słońca!

Kochać aż do obrzydzenia

(Rafał Wojaczek – „Wierszyk Mironowi Białoszewskiemu”)