Tips for Life (#1: Wear Sunscreen!): http://www.youtube.com/watch?v=sTJ7AzBIJoI

niedziela, 27 marca 2011

Disco Ozzo


Jakoś tak ostatnio Kraina Oz mi się pojawiała w konwersacjach i inszych rzeczach. Myślałby kto, że po drugiej stronie świata leżąc nie będzie się ujawniać, a jednak...
No ale przypomniałam sobie perełkę, która nostalgię jakąkolwiek jest w stanie zdusić w zarodku. Przedstawiam ją For Your Enjoyment – tylko uprzedzam uczciwie z góry, że jak Wam tekst i melodia do głowy wejdą, na podobieństwo Mydełka Fa, to ja nie biorę żadnej za to odpowiedzialności. ;P

Z piosenką związana jest cała historia, wręcz skandal. Pamiętam to, jakby było wczoraj... tak samo zresztą, jak rzucanie się całym ciałem na radio, gdy tylko ten kawałek był w nim puszczany – cokolwiek innego było lepsze, nawet jakaś msza anglikańska...
Panienka miała się wybić w ramach zespołu Scandal’us, wyprodukowanego jako sztuczny twór w jednym z tych wszystkich idoli, popstars, you’ve got talent, itd. itp. Ot takie czasy były, że prawdziwych artystów nie chciano, tylko bezmózgie manekiny śpiewające i tańczące jak im producenci zagrają. No ale nasza Tamarka miała też przerost ambicji i postanowiła go solo, produkując to właśnie dzieło, które zainspirowało mojego posta. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach tego słuchać w stanie nie był. Pacjenci psychiatryczni przypuszczalnie modlili się o wyimaginowane głosy w głowach zamiast Panny T. Ale cudowna akcja się stała, rycerz na białym koniu w postaci radiowca o imieniu Kyle się pojawił i onże, zakochany bez pamięci, promował utwór z pasją godną dzieła Mozarta. Na marginesie, pierdzionek z diamentem panience szybko na paluszek założył i w oka mgnieniu na ślubnym kobiercu obok niej stanął. Oczywiście bulwers był, że taka nieprofeska z jego strony.
Uczciwie dodam, że moje zdegustowanie dotyczy głębi treści przekazanych słowami bardziej niż strony melodycznej, która na upartego mogła się w tamtych czasach podobać (w końcu zachwycaliśmy się już piosenkami o Koktajlu Mlecznym albo Zmianie). Plus, chylę czoła – teledysk ma nawet obowiązkowy dance-off!!!

Ladies and Gentlemen...
przedstawiam australijskie dzieło na miarę Disco Polo, pod jakże wdzięcznym tytułem „Ooh Aah”.

Ooh ahh I lost my bra
I left it in my boyfriend’s car
Why did I leave it there
Because I needed to get some air
Ooh ahh I lost my bra
I left it in my boyfriend’s car
Broom broom and there he goes
Oops there goes my pantyhose
I lost my bra in London
I took another off in France
I misplaced it in Timbuktu
And all I have is my two hands
I looked all over London
I searched all over France
I took all day to get to Timbuktu
And now I don’t know where I am
Ooh ahh she lost her bra,
She left it in her boyfriend’s car
Why did she leave it there
Because she needed to get some air
Ooh ahh she lost her bra
She left it in her boyfriend’s car
Why did she leave it there
Because she needed to just strip bare
   

19 komentarzy:

  1. Sorki za kiepskie video, ale nie znalazłam full version.

    Przy okazji, już zapowiadam że będzie (niedługo) post o Ozzies, którym nie wystarczyło zagrać w infantylnej soap opera pt. Neighbours i nabrały (bo to głównie laski) ambicji by robić karierę w muzyce.

    OdpowiedzUsuń
  2. Idealny kawałek na zbliżające się lato! Zaczniemy promować nowy trend: Tamaryzm – czyli chodzenie bez staników i opalanie się topless. W razie interewencji straży miejskiej dziewczyna może powiedzieć „Ja być z Australii. I lost my bra, I left it in my Polish boyfriend’s car”. ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie no, jak dla mnie to absolutnie piękne. Świetny argument na przyszłość: „nie kupię ci kochanie bielizny, bo i tak ją gdzieś zostawisz lub zgubisz”. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Darling: Tak z innej beczki, to w Bluszczu (Ilustrowanym Miesięczniku Literackim) resuscytują od początku roku o p o w i a d a n i a. Co miesiąc publikują jedno najlepsze spośród nadesłanych przez czytelników. Maksymalnie 10 tys. znaków. opowiadania@bluszcz.com.pl I jeszcze pod koniec 2011 czytelnicy wybiorą najlepsze. Prestiżowe nagrody czekają. Jak już wygrasz wszystko, co jest do wygrania, to Bryndal da Ci stałą rubrykę:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Icy Moon: Dzięki. :)
    Ehhh, jeszcze tylko niech jakiś fizyk kwantowy się do mnie zgłosi, bo potrzebuję rozciągnąć czasoprzestrzeń aby doba miała jakieś 48 godzin. Czasu, czasu, czasu brakuje na wszystko!
    Ale... hmmm... watch this space, bo czuję w sobie ducha Vonneguta i jego zbioru opowiadań "Witajcie w Małpiarni". :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Darling: twórczość wymaga poświęceń. Zdecydowanie za dużo śpisz - po co ci te 3-4 godziny, skoro 1 by wystarczyła! A jak napiszesz coś, to nie czekaj na publikację, tylko nam pokaż. :)

    Co do dzisiejszej piosenki: Pani (bo mężatka) stanik niby zgubiła, ale chyba czegoś napchała pod tę bluzeczkę… Fascynujący przykład kultury tubylczej Australii. Nie wiem tylko jaki etnograf by to wytrzymał.
    R.

    OdpowiedzUsuń
  7. A może ta Tamara to nowoczesna feministka? Zamiast mówić „spaliłam stanik” ona woli „zostawiłam stanik w samochodzie chłopaka”. To łagodniejsze. ;)

    Darling: Pisz, pisz, jedną nockę można zarwać. A ten blog jest lepszy niż powieść w odcinkach! :)
    Ano-Nimka

    OdpowiedzUsuń
  8. Ano-Nimko: Ani jeden stanik nie został spalony:) http://balkonetka.pl/2009/3/8/jak-w-koncu-bylo-z-tym-paleniem-stanikow# Enjoy!

    OdpowiedzUsuń
  9. To wróćmy do zaproponowanej idei Tamaryzmu i namawiajmy kobiety by porzuciły staniki – na każdym rogu można by postawić beczkę na nie. Ale pończochy na nogach mogą zostać… ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Daro: Transfer z Ukrainy?http://www.google.pl/images?hl=pl&q=femen&um=1&ie=UTF-8&source=univ&sa=X&ei=4XGQTaXXOYrl4AbSo5GmCw&ved=0CEgQsAQ&biw=1333&bih=719

    OdpowiedzUsuń
  11. Icy Moon: Jestem patriotą. Nasze polskie rodzime najładniejsze. ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Icy Moon: Zdziwiłam się, bo ja wierzyłam w mitologiczną ofiarę całopalenia biustonoszy jako w fakt historyczny.
    Ano-Nimka

    OdpowiedzUsuń
  13. Ano-Nimka: Panna T. jest nie tylko feministką ale i environmentalistką, bo unikając spalania nie pogarsza efektu cieplarnianego. ;)

    Daro: Rozumiem że przy okazji Tamaryzmu wykonywalibyście z LEMem takiec deszczu, aby mieć naturalny konkurs mokrej podkoszulki?

    Icy Moon: Ja też nie wiedziałam że palenie staników to kaczka dziennikarska.
    Ale tak w ogóle zastanawia mnie pomysł na "palenie" (OK - wyrzucanie) staników i pończoch. Przybory kuchenne rozumiem, bo to są symbole stereotypu że kobieta tylko do kuchni - ale bielizna??? Kobiety noszą ładną bieliznę dla własnej przyjemności - bo lubimy fajnie wyglądać dla siebie samych i dobrze się czuć. Ja nie postrzegam tego jako narzędzi tortur kobiet.
    Tak samo jak nie zgadzam się z tymi protestami wyborów miss i porównywania do rasowego bydła. Sorki, ale dla mnie taka pikieta to bzdura i przejaw wewnętrznych kompleksów co do własnego wyglądu. I tak, właśnie takie akcje robią złą famę feministkom, skoro nawet ja czuję do tych wojujących panienek zdegustowaną litość.

    OdpowiedzUsuń
  14. Według mnie chodzi o to, że pewne kobiety, przy całym tym wojowaniu, wcale nie są pewne własnej wartości i usiłują przeforsować pewne anty-stereotypy na zasadzie „atak jest najlepszą obroną”. Nie są pewne swojej inteligencji (bo może się nią do tej pory nie wykazały), więc na siłę chcą by wszystkie kobiety paradowały na wybiegu życia tylko swoje mózgi a nie ciała. To takie – trochę żenujące dla osób z boku – przykładanie swojej miary do innych.
    M.

    OdpowiedzUsuń
  15. M.: Nie do końca tak. Naprawdę w społeczeństwie (a raczej w głowach mężczyzn) pokutują pewne stereotypy. I to jest prawda, że kobiety są często postrzegane jako rozpłodowe samice (matki-rodzicielki) lub podkuchenne (kobiety w kuchni). I z tym właśnie należy walczyć. Należy uświadamiać, pokazywać, że my – kobiety – jesteśmy osobami tego samego gatunku. Tak jak są faceci zielono- lub niebieskoocy, jak są blondyni i bruneci, tak samo są osobnicy Homo sapiens płci żeńskiej, też albo blond albo kruczowłose, też z mniejszymi i większymi brzuchami lub cyckami (wrrr, nie cierpię man boobs). O to ogólnie w feminizmie chodzi (przynajmniej w moim feminizmie).

    Ale nie zgadzam się też z protekcjonalnym traktowaniem kobiet przez kobiety (chodź, ty biedna sierotko, chciałaś być Miss, a my ci pokażemy jak bardzo błądziłaś). Nie zgadzam się z odrzuceniem z góry wykorzystywania swojego ciała. Każdy człowiek ma jakieś określone talenty. Niektóre z nas mają mózgi ścisłe, tworzą poezję, niektóre piszą prozę, niektóre chcą w laboratorium zgłębić tajemnice życia – ale są też takie, które mają ciało idelane do sprintu, do baletu lub... do konkursu Miss, dzięki któremu jakoś sobie w życiu poradzą, przynajmniej na początku. Ja nie widzę w tym nic złego. Mądrością tych wszystkich kobiet jest znajomość swoich możliwości i wykorzystanie ich. To jest inteligencja życiowa a nie książkowa. I przeciwko niej inne kobiety protestować nie powinny.

    OdpowiedzUsuń
  16. Darling: Jeśli chcemy lepszego świata dla przyszłych pokoleń kobiet, to warto nazywać rzeczy po imieniu. Jeśli fokusujemy się tylko na tu i teraz, to pewnie to się nie opłaca.

    OdpowiedzUsuń
  17. Imiona wymyślone nadajemy my - ju sej potatos, aj sej potejtos...

    Mark Twain ("Pamiętniki Adama i Ewy"):
    Obserwowałem wielki wodospad i sądzę, że to najwspanialsza rzecz w tej okolicy. Nowe stworzenie nazywa go wodospadem Niagara, nie mam pojęcia dlaczego. Mówi, że wygląda jak wodospad Niagara! Nie jest to wystarczający powód, raczej tylko kaprys i głupota! Sam nie mam okazji, aby czemukolwiek nadać nazwę. Nowe stworzenie wymyśla nazwy dla każdej istoty, która się pojawia, zanim zdołam się sprzeciwić. I zawsze używa tej samej wymówki: że dana rzecz tak właśnie wygląda. Weźmy na przykład dodo. Utrzymuje, że skoro ktoś nań spojrzy, od razu wie, że "wygląda jak dodo". Bez wątpienia będzie musiało być tak nazwane. Nuży mnie zawracanie sobie tym głowy. Dodo Nie wygląda bardziej na dodo niż ja sam!

    OdpowiedzUsuń
  18. Tak, tak, za Kierkegaardem postuluję "wolność myśli" w miejsce "wolności słowa".

    OdpowiedzUsuń
  19. "Później, kiedy nauczyliśmy się już duńskiego, nadal byliśmy wykluczeni – bo język to nie tylko słowa, ale także społeczne reguły posługiwania się nim, to nie tylko lingwistyka, ale przede wszystkim socjolingwistyka. Lingwistyka władzy. Bo dlaczego Duńczyk miał nam przyznać rację w polemikach, skoro – był u siebie? Dlaczego miał respektować partnerskie reguły dyskusji, skoro my byliśmy przybyszami znikąd, a on miał oparcie w tradycji i duńskich instytucjach? Tak, Hal Koch zapomniał, że język zawsze zawiera przekaz siły, że służy silniejszemu: zarówno rodzicowi, zakazującemu dziecku zrobienia czegoś, jak i państwu nakłaniającemu obywateli do posłuchu. Koch zapomniał, że ludzie często pragną górować nad słabszymi i że język jest używany jako narzędzie przemocy. Jako praktyczna dystynkcja odzielająca tych, co mają rację, bo „właściwie” posługują się językiem od tych, co jedynie potrafią mamrotać, stękać, wzdychać i coś tam szeptać niezrozumiale…

    Kierkegaard, którego tłumaczyłem na polski, uznał myśl powstającą w ciszy – ową mowę „człowieka wewnętrznego” - za rzecz ważniejszą od demokratycznego publicznego starcia argumentów. Głośna walka na argumenty zawsze jest wyznacznikiem racji siły, twierdził, odsłania argumenty partii i stronnictw politycznych a pomija racje słabszych, tych, którzy mówią cicho - albo milczą, po prostu, bo nie znają języka. W Danii Kierkegaard pierwszy dostrzegł, że demokracja jest także dyskryminacją. W „Porozumieniu z czytelnikiem” z Afsluttende Uvidenskabelig Efterskrift, opowiada on o „odwiecznym pragnieniu wolności myśli”, przeciwstawionemu „wolności słowa”. Jedynie ta pierwsza jest dostępna dla wszystkich – ta druga zaś skierowana jest przeciwko tym, którzy owego demokratyczengo „słowa nacechowanego wolnością” nie są w stanie zrozumieć lub wyrazić, którym właśnie „wolne słowo” zabrania wstępu na teren demokracji."

    Tekst pochodzi z 24-25 numeru KP pt. Selekcja.


    Bronisław Świderski 

    OdpowiedzUsuń