Tips for Life (#1: Wear Sunscreen!): http://www.youtube.com/watch?v=sTJ7AzBIJoI

piątek, 31 grudnia 2010

niedziela, 26 grudnia 2010

Jubileusz

Moi Dziadkowie obchodzą dzisiaj 62. rocznicę ślubu! :)
Wzruszenie będzie znowu ogromne przy składaniu Życzeń – między innymi następnych tylu lat razem. A wiem akurat, że gdyby to było tylko fizycznie możliwe, dokonaliby tego: „wytrzymaliby” ze sobą kolejne 62 lata. Moi Dziadkowie są dla mnie Przykładem a zarazem Nadzieją na to, że można. Że jednak zdarza się takie coś. Że istnieje Uczucie, które może być naprawdę „Wieczne” – choć na przestrzeni czasu będzie ewoluowało z Dzikiego i Namiętnego w Spokojne i Czułe. I że są na tym świecie ludzie, którzy potrafią i chcą to Uczucie podtrzymać – którzy nie Rzucą, którzy nie okłamią, którzy nie cofną obietnic i wielkich deklaracji o „ponad wszystko”, „na zawsze”, „nigdy...” Patrząc na Moich Dziadków odzyskuję Wiarę w Ród Męski i w Łaskawość Opatrzności.

I myśląc o Moich Dziadkach lubię sobie wyobrażać, że wciąż wieczorami prowadzą takie rozmowy:

Mój kochany zapytał mnie: czy wierzysz w życie po śmierci?
Odpowiedziałam: uwierzę, ale tylko wtedy, jeśli róża,
która tego wieczoru zakwitła w naszym ogrodzie, pachnieć będzie
po zgonie wszystkich swoich płatków.
Mój kochany zapytał mnie: czy chcesz pójść do nieba?
Zechcę – odpowiedziałam – ale tylko wtedy, jeśli niebo jest ciepłe
jak twoje ramiona, przestronne jak twój oddech i dzikie jak pocałunek.
Mój kochany zapytał mnie: czy zawsze będziesz mnie kochała?
Odpowiedziałam: jeśli wieczność jest chwilą pomiędzy moim sercem
pustym a moim sercem wezbranym z miłości, nigdy nie będzie czasu,
w którym nie kochałabym ciebie.

(Halina Poświatowska)

veritas

jeśli wyciągnę ręce
i zechcę dotknąć
natrafię na miedziany drut
przez który płynie elektryczny prąd

posypię się
popiołem
w dół

fizyka jest prawdziwa
biblia jest prawdziwa
miłość jest prawdziwa
i prawdziwy jest ból

Halina Poświatowska

piątek, 24 grudnia 2010

will say no more

Nie wiem czy będę miała wenę, ochotę, czas, pisać przez jakiś moment – teraz lub za trochę. Jest kurczę źle. Bardzo źle. U Babci zmiany meta dodatkowo są w wątrobie oprócz trzustki i jelit. Zastanawiam się czy naprawdę nie czuje już bólu, czy prochy go maskują. Plus leki przeciwpadaczakowe sprawiają, że się zawiesza (jak robot, off, blank face i zero reakcji). Dziadek z zaawansowanym Alzheimerem, więc żyje w swoim świecie, a i to oprócz przypadłości o podłożu krążeniowym i krwio-zależnym. Dodatkowo oboje wyglądają na strasznie wyniszczonych – cienie swoich przeszłych ja. No więc będę się musiała bardziej zająć (bardziej niż do tej pory, bo większość jednak odwalała Mama).
Plus Mój Brat załatwił mnie tekstami o CHW – wrednymi tekstami, np. jeden: „jak jesteś taka mądra, to trzeba było pomyśleć 6 miesięcy temu i byś miała wciąż W.....”. Płakałam oczywiście po nich – w kuchni miałam sesje z Mamą i T., na fajku, bo się musiałam ogarnąć. W sumie teraz też płaczę. Ehhh.

Sorki, że tak dołuję. Nie chciałam, dlatego wcześniej nie pisałam o tym co z Dziadkami. Nie chcę Wam psuć humorów, ale jakoś potrzebowałam to napisać. Forgive me.

Season’s Greetings

Radosnej Gwiazdki
Pachnącej Choinki
Mnóstwa Prezentów        
Rodzinnego Ciepła

a poza tym Zdrowia, Szczęścia i Pomyślności
Luv ya all
:)

dodaję zdjęcie rybki po grecku-Agowemu :)


właśnie ją zrobiłam (bladym świtem o 8.25 am)

środa, 22 grudnia 2010

Bizarro World

Jeden z najdziwniejszych dni jakie przeżyłam. Już sama nie wiem jak to nazwać: Surrealizm połączony z Groteską. Ogólnie huśtawka nastrojowa – być może wspomożona opiatami z makowca – chyba udzieliła się wszystkim. Śmiechu było dużo dzisiaj, ale w moim przypadku był on bardziej histeryczny, bo kiedy wie się, że istnieje osoba tak Inteligentna Inaczej (wręcz zasługująca na wpis do Księgi Rekordów Guinnesa), to ciężko jest nie poddać się wpływowi maniakalnemu. Wzruszenie też było, i to mocne, gdy otrzymałam zupełnie niespodziewane Prezenty. No nie powiem, byłam kompletnie i bardzo miło zaskoczona, więc w sercu piknęło, że tak fajnie może być z ludźmi niebędącymi skazanymi na nas przez więzy krwi. Naprawdę, K., A. i M. – Dziękuję Wam Bardzo Serdecznie! Poza tym ucieszyłam się bardzo, że Prezent Pisany dla K. się spodobał i oczywiście jakoś takoś przy tym mi się ciepło w środku zrobiło – na super początek dnia. A dalej to już tylko było na przemian – Śmiechawka jak na high z pewnych sytuacji, Zażenowanie bezmiarem głupoty, Przygnębienie z powodu braku szacunku i wyczucia, Smutek z powodu kończącego się Age of Innocence, Złość na usilnie nietaktowne wmuszanie się, no i znowu Histeria przy momentach jakby żywcem wyciągniętymi z Orwella lub Kafki. Nie wiem czy to do końca zdrowe, ale oczyszcza duszę podobnie do psikadeł donosowych udrożniających zatoki. Wiem na pewno, że będzie mi bardzo brakować K. z A. i jakoś tak pusto i dziwnie się zrobi w pokoju – a jak jeszcze po przeprowadzce nie będzie też M. (bo mamy być rozparcelowani w dwie strony świata), to już zupełnie inne miejsce się utworzy. Nie wiem, na razie nie myślę o tym. Na szczęście zostanie Konik – Wskaźnik surrealistycznej głupoty i Herald absurdalnej wtopy, który dzisiaj zresztą też sprawiał że prawie płakałam ze śmiechu. Ehhh, nie ma to jak End-of-... odlot.

Najsmutniejsze

Christmas Tree in the World

wtorek, 21 grudnia 2010

Jest Jeden!

I żałuję, że nie wpadłam na to wcześniej. Namely, zamiast kupować prezenty, to zrobić samej. No wiem, wiem, że dla osoby Technically Challanged jak ja (a więc niezdolnej do zbudowania samolotu w domu – jak niedawno usłyszałam jedna osoba umiała), gama prezentów do zaoferowania byłaby pewno niższa niż liczba „Like” na Twarzowoksiążkowym profilu Jerzego W. Krzaka (czyli 3 – tatuś, mamusia i żonka, bo nie chce mi się sprawdzać czy ma dzieci). Biżuteria z modeliny i koralików plus oliwa z oliwek własnoręcznie naaromatyzowana papryczkami chili lub świeżymi ziołami dla Mamy i Babci, wydrukowany na zamówienie kalendarz ścienny z moimi zdjęciami australijskich krajobrazów dla T., kolaż ze zdjęć oprawiony w ładną ramkę dla Dziadka – no i tylko Brat byłby problematyczny (ewentualnie flacha domowej nalewki).
A piszę to, bo mam jeden Prezent! Obiecany Szacownej Koleżance K. Esej. :)
Ohhh, nie wiem czy jest to naprawdę Esej – nie skończyłam filologii, więc nie znam konwencji, definicji ani „wytycznych dla autorów”. Po prostu popełniłam Większy Post Blogowy (na 2 strony), z moimi opiniami i wynurzeniami na jeden temat. Boję się straszliwie, bo K. poprawność językową ma w samym czubku najmniejszego palca (u nogi, haha), więc nie wiem jak oceni prezent. Ale nic to. Jest od serca. Specjalnie dla Niej napisany. To chyba najważniejsze? Kate – please don’t judge me too harshly. :) Ehhh, jutro Wręczenie. Trzymajcie kciuki.
Chwila, gwizdek czajnikowy strzelił...
OK, I’m back. To o czym ja tu?... aaa, Jest Jeden prezent! I już się fajniej czuję jakoś od razu. Heh, chyba niestabilna jestem, skoro taka mała (choć wcale niemała!) rzecz cieszy. :)

PS Wrócę jeszcze do Upośledzenia Technicznego. Możliwe, że się tutaj skompromituję w oczach Męskich Czytelników i wystawię na krytykę jakobym pod farbą Blondie była (choć osobiście znam Złotowłose, które intelekt mają na najwyższym poziomie!) Wczoraj wieczorem Pewien Osobnik o imieniu A. przeprowadził mnie wirtualnie przez wymianę żarówki w mojej lampie podsufitowej rodem z firmy założonej w Kraju Wikingów o Fladze Niebiesko-Żółtej. Proszę, nie śmiejcie się. Żarówka przepaliła się jakieś 4 dni temu. Właściwie reflektorek, niewkręcany. Tkwił w kloszu i nie było jak złapać palcami. Nie wiedziałam jak wyjąć – kręcić jakoś na siłę opuszkami palców, ciągnąć (nie było jak złapać za krawędzie, bo klosz przeszkadza), pchać i czekać aż sam wyskoczy??? Ale dostałam bardzo dobre instrukcje i udało się! Stała się Jasność (biorąc pod uwagę, że działo się to o 11 w nocy, więc robiłam to „pod prądem”, nie tylko stała się Jasność ale i strzeliła mi prosto w oczy). Jestem wdzięczna mocno i bardzo, A.! :) Historia tu przytoczona ma uczciwie służyć wykazaniu jaka Sierota jestem jeśli chodzi o sprawy techniczne. Dzwonek u drzwi czeka na wymianę – jakiś Kawaler Męski i Szarmancki może zadeklaruje mi tu się? ;)

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Panika

Pierwszy raz nie mam jeszcze prezentów dla nikogo. No serio. Stres nieziemski. Chociaż z drugiej strony to dobrze, bo zawsze było tak, że kupowałam dla wszystkich już na początku grudnia (a w zeszłym roku to nawet w listopadzie), a potem w ostatni weekend przed Świętami dobierałam następne. Czyli podwójny wydatek i niemalże ogołocenie konta bankowego. W tym roku jednak zupełnie nie mam do tego głowy. Ani chęci za bardzo – oczywiście, Kocham tak samo mocno Moją Rodzinę, ale zabraknie tej Drugiej Kochanej Osoby (CHW czyli Chuja W. alias Rzucający), dla której podarunki były jednak największą mi frajdą. Ani czasu (no nie miałam kiedy, zwyczajnie, bo teraz w jakiejkolwiek wolnej chwili albo pracuję, albo leczę kaca, albo towarzysko mam zobowiązania). Ani pomysłów. Moi Dziadkowie, niestety, w tym roku stracili kontakt z Ziemią (mają 87 i 85 lat) i jest bardzo ciężko. Więc co im mogę kupić? – swetry, szlafroki, szale etc. już były przerobione w latach przeszłych, podobnie jak rzeczy do domu w postaci elektrycznych kocy, suszarek do grzybów i podobnych ustrojstw. Dla T. (mój Wujek, do którego od przedszkola mówię zdrobniałe po imieniu) też już odrobiłam pomysły – on uwielbia wszystkie filmy i książki o mafii, więc to było łatwe, włącznie z zeszłoroczną Gomorrą, a perfumy tradycyjnie dostaje ode mnie na imieniny. Brat się na mnie nie wiedzieć czemu pogniewał (no OK, być może „wiedzieć” bo powiedział, cytuję: „wstyd mi przyniosłaś” po tym jak zrobiłyśmy miłą akcję na parkiecie w klubie z koleżanką L.), toteż nie gadamy ostatnio i nie mam kompletnie zajawki co może potrzebować, chcieć. No i nawet nie mogę Go podpytać o prezent dla Mamy, która twierdzi, że Jej „nic nie potrzeba”. Pieniędzy ani bonów wszelkiej maści nie lubię dawać i nie uznaję ich za prezenty – są tak mało osobiste, to można dostać w ramach bonusu w firmie, a nie od Najbliższych. Więc siedzę teraz i dumam, bo chcę mieć jakiś zarys chociaż planu zanim uderzę w shopping. Heh, coraz mniej te Święta mnie kręcą w tym roku.

niedziela, 19 grudnia 2010

Wet Spot (not what you think)

Się wzruszam mocno gdy dostaję Prezenty. Serio. Najmniejszy drobiazg powoduje ściśnięcie krtani i piknięcie mocne w sercu. A im większy – wbrew Męskim Statements że „size doesn’t matter”, haha – tym gorzej. (R. wiesz o co mi chodzi tutaj, ja poinformowałam o kolczykach i koralikach, to małe przecie są rzeczy :) ale, ale, Duży Prezent od Ciebie da Dużą Przyjemność!) Udało mi się wczoraj tego nie okazać, bo przecież nie mogę wyjść na jakąś Miękką Pensjonariuszkę, choć ucisk w dołku był. Dziękuję, Kochani, za wszystko co dostałam, ehhh, oczy mi się pocą. Tak samo, jak gdy dostawałam prezenty od K. i A. i M. i Ł. i ... no wszystkich, wiecie kim jesteście, nie będę tutaj alfabetu zapodawać. :) Zastanawiam się właśnie dlaczego tak jest i uczciwie przyznaję, że chyba sama siebie źle traktuję. To jest tak, jakbym uważała że nie zasługuję na Dobro, na okazy Sympatii, od Przyjaciół/Znajomych. Hmmm, chyba sobie właśnie psychoanalizę robię (ale uczciwie ujawniam tutaj i teraz diagnozę), bo ostatnio właśnie Ktoś mi pokazał, że to co piszę na Blogu ma głębszy sens, poza wywnętrzeniem się i wyrzuceniem z siebie myśli jak lecą. Read between the lines... Heh, nie wiem czy teraz powinnam sama zczytać tego Bloga i zrobić korektę merytoryczną, coby poprawić swój Image? Ale to by się chyba mijało z celem – Mój Blog jest po to właśnie by pokazać co mnie Gnębi, Boli, Cieszy w danej chwili. I tak jak w życiu nie możemy wrócić do tego co było, cofnąć czasu, tak ja nie chcę uczciwie zmienić postów. Ohhh, tak, robię to, jeśli się dowiem że jest jakiś porażający błąd językowy, ale to wszystko. Czytam to co napisałam na widoku, zaraz po umieszczeniu, i robię „redakcję” (to kiepskie słowo, bo do redagowania po polsku tak się nadaję jak do rzutu młotem), ale to wszystko.
Heh, o czym to ja mówiłam?... Robi mi się z tego „Beniowski” albo „Ulysses”, dygresja za dygresją dygresję goni. Aaaa, Prezenty. No więc się wzruszam nieziemsko. Wczoraj za dnia (bo wieczorem/nocą wiadomo co było) Mamusia do mnie przyszła, żeby mnie zabrać na kupienie mojego Prezentu Urodzinowego. Przyjechała już z Dobrami: chciała mi sprawić Przyjemność i wnieść Coś Ciepłego do domu, więc przywiozła Firankę (tak, tak! może jednak nie muszę wychodzić za mąż, jak pisałam we wcześniejszym my post!!!) oraz kilka Miłych Drobiazgów w konwencji Xmas. Więc już mnie „wzięło” to. Pojechałyśmy do Arkadii i zostałam obkupiona. Absolutnie głupio się czułam i to mnie boli właśnie. Wiem że to Rodzina – Matka Własna – a w tej sferze daje się bez ograniczeń (tak zresztą samo jak ja, kiedy przepuszczam dwie pensje na prezenty dla Nich, bo chcę, bo ich Kocham) ale i tak było mi nieswojo, gdy Mama stała przy kasie i płaciła. I nie, nie „naciągnęłam” Jej na wielkie obdarunki, tylko kurtka przy 30% zniżki w C&A (bo suszyła mi głowę o to że nie mam od zeszłej zimy i sama kożuch chciała mi kupić) i szalik dziergany z kapturkiem. Mimo to jednak ucisk na serduszko był absolutnie mocny. Raz, po raz i po raz, wzruszam się i zauważam jak bardzo Kocham Moją Mamę, mimo wszystkiego co było i jest (Ryby i Strzelec – wybuchowa mieszanka). I nie zrozumcie mnie źle – nie Kocham za to że daje Prezent, Kocham za to, że chce mi zrobić Przyjemność, że jest dla mnie, gdy tego potrzebuję lub gdy nawet nie.
Heh, znowu dygresje mi wychodzą, bo wkraczam na wątek todo sobre mi madre. Skończę chyba ten wpis, bo możliwe że po wczorajszym słabo kojarzę. ;)

piątek, 17 grudnia 2010

Zmęczenie Materiału?

„Starość nie radość, śmierć nie cierpienie” – tak zawsze przekręcałam znane powiedzenie. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale już za czasów szkolnych rozbawiało moją Koleżankę W., która równie pilnie co bezskutecznie mnie poprawiała. Ale biorąc pod uwagę, że sama była Autorką „lovers in the year” (to słuchowo, z piosenki, zamiast „love is in the air”), to myślę, że jesteśmy sobie równe w błędach językowych. Ja zresztą wiem, że popełniam ich sporo, bo polszczyznę można niby wyssać z Mlekiem Matki, ale jeśli potem spędzi się lata wzmożonej Aktywności Intelektualnej na Antypodach, to angielski zawsze będzie wypierał ten słowiański, wracał na modłę Bumerangu i trzymał się człowieka jak wgryziony w łydkę Diabeł Tasmański.
Ale ja nie o tym chciałam. Otóż, jak wszem i wobec wiadomo, wczoraj świętowałam Jubileusz (tak! Jubilatka a nie Solenizantka! proszę o stosowanie poprawnej nomenklatury). Biorąc pod uwagę, że potem – jak od kilkunastu dni już – poszłam spać dopiero przed 3 nad ranem, a wstałam o 7, to dzisiaj skutki mam boleśnie odczuwalne cerebralnie. Oczywiście campari miało tutaj swój duży udział – ale warto było! Rocznica jak sama nazwa wskazuje jest raz per annum! No a dzisiaj mam kolejną Imprezę Pracowniczą, do tego w fajniejszej knajpie niż tamta sprzed tygodnia i bynajmniej nie winko będzie się lało. Jutro będę przyjmować życzenia i prezenty (już się boję myśleć w jakiej formie) oraz bawić się w Kameralnym Gronie – takie są najlepsze – też na mieście, w jednym z moich ulubionych Wodopojów, no i już sobie ostrzę kubki smakowe na prawdziwe Martini Jamesa Bonda z trzema oliwkami. A w niedzielę robię Powtórkę z Rozrywki dla kochanych L. z W., którzy nie mogą się zjawić mañana z powodu innych zobowiązań. Mam więc Proszę Państwa ciąg 4 Intensywnych Dni, a raczej Wieczorów/Nocy. Ostatni mój rekord to były 3: piątek imprezowanie do rana, sobota weselisko, niedziela poprawiny rozpoczęte w południe i dotarcie do Wawy dopiero późną nocą. Problem jest taki, że pamiętam doskonale jak biedna główka bolała i do jakiego stanu doprowadza deprywacja snu. Dlatego z góry się boję na ten weekend, który właściwie rozpoczął się dla mnie wczoraj i którego skutki już odczuwam organicznie. Stąd przypomniane powiedzenie „starość nie radość”. Faktycznie, jakoś forma mi spada z wiekiem chyba... hmmm, dla dobra nauki będę musiała w takim razie się poświęcić i dalej poeksperymentować, by znaleźć namacalne (heh, skojarzenie...) dowody na potwierdzenie lub zaprzeczenie tej tezy. ;)

czwartek, 16 grudnia 2010

18 – again ;)

Czym skorupka za młodu… i czego Jaś się nie nauczy… Ale efekt jest: don’t blame me because I’m smart AND beautiful. :P

wtorek, 14 grudnia 2010

Ryś

Ja tu tylko na chwilę, bom jeszcze nie gotowa na dłuższe wynurzenia. Ma na imię Ryszard, na zasadzie skrótu myślowego i małego Joyce’owego ciągu asocjacji: wygląda jak fiutek – fiutek po angielsku to dick – Dick to skrót od Richard – Richard to Ryszard. Proszę jaka jestem bystra dziewczynka. :) Kaktus znaczy się. Kwitnący. W kształcie bardzo anatomicznym. Prezent. Me like it. :)

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Oj,

zwyczajnie nie mam czasu. Doba ma za mało godzin. Robota niestety (lub stety, skoro kasa z niej) się zwaliła. A do tego muszę przecież czasami trochę pospać, choć wszystkim wiadomo że ja standardowo egzystuję na 3-4 godzinkach z Morfeuszem. Ale, ale, czasami jednak znajduję czas na uciechy – na ten przykład seans filmowy z Machete na ekranie. I jeszcze w dobrym towarzystwie, heh, czegóż więcej chcieć? :) No ale wracając do tematu – napiszę coś jakoś niebawem. Mam nadzieję, że wyczekujecie z utęsknieniem. :)    

czwartek, 9 grudnia 2010

WP – Wielki Przekręt?

No to jutro Wydarzenie. Wigilia Pracownicza (WP). Heh... Ale ba!, nie tylko to: jeszcze prezentacja godzinna przed nią o Nowej Strategii, Misji i Wizji Firmy. Zapas Rapacholinu i Xanaxu proszę na cito dla wszystkich? -  ja stawiam? ;) No bo po prostu nie wiem  zupełnie czego się spodziewać. Serio. Jak już w jednym wcześniejszym wpisie widać, pokusa na masakrę w stylu „Go Postal” jest silna. Atmosfera w pracy przypomina psychikę pacjenta z chorobą dwubiegunową – raz euforia (ale histeryczna) a raz dołek i kompletna depresja/chandra – zniechęcenie i defetyzm raczej królują. A ten cały kryzys ekonomiczny (zaprzeszły) nie jest przecież wymówką – inne firmy, akurat wiem to z pierwszej ręki, jakoś potrafią się zachować w stosunku do pracowników i ogólnie. Dlatego tak boli to Zachowanie Odgórne...
No więc jutro wkraczam w Okres Wzmożonego Stresu: pracowego, urodzinowego, świątecznego i sylwestrowego. Jak to dobrze że impreza piątkowa to jest, więc czas na odreagowanie i dojście do siebie w ciągu weekendu będzie. Choć i tak przyznam się w tajemnicy – bo piszę tu starając się być niby taka silna i „co to ja nie jestem” – to przykre wszystko (i tak, wiem, że się powtarzam, bo już na temat Smuteczku Tego-Okresowego wpis był). Ale, ale... wprowadzam też w swoim życiu zmiany dość drastyczne – don’t ask me about them, please – tak że będę miała extra strain. No nieważne. Się zobaczy, prawda? I pamiętajmy: what doesn’t kill you, makes you stronger. :)

poniedziałek, 6 grudnia 2010

for what it’s worth…

when my time comes
forget the wrong that I’ve done
help me leave behind some
reasons to be missed
don’t resent me
and when you’re feeling empty
keep me in your memory
leave out all the rest
leave out all the rest

don’t be afraid
I’ve taken my beating
I’ve shared what I made
I’m strong on the surface
not all the way through
I’ve never been perfect
but neither have you

so if you're asking me
I want you to know

when my time comes
forget the wrong that I’ve done
help me leave behind some
reasons to be missed
don’t resent me
and when you’re feeling empty
keep me in your memory
leave out all the rest
leave out all the rest

Linkin Park – “Leave Out All the Rest”

niedziela, 5 grudnia 2010

Sin City

Dlaczego ciągnie nas do „Złego”? Co w tym jest? Napisałam „Złego” w cudzysłowie (Ż. bądź ze mnie dumna! zapamiętałam lekcję „w cudzym słowie”!), bo oczywiście dla każdego ta definicja jest inna, tak samo jak granice zachowań, które sami sobie ustalamy. Ohhh, oczywiście kodeks prawny oraz podstawowe wrodzone/wyuczone zasady etyki wyraźnie definiują co jest akceptowalnym postępowaniem w społeczeństwie a co nie. Nie mówię o tym. Chodzi mi o tę Szarą Strefę – mi osobiście kojarzy się to z ostatnim momentem przed wschodem słońca: niby jest jeszcze ciemno, ale niebo już robi się jasne i widać pomarańczowawą poświatę na horyzoncie. Co robimy? Co chcemy, tak naprawdę, robić? Czy zachowujemy się jak grzeczni obywatele działający w blasku dnia, idący jak te mróweczki do naszych codziennych obowiązków: porządni, układni, cisi, zgodliwi, Moralni (cokolwiek by to znaczyło)? Czy pozwalamy Nocy – pięknej Królowej Nocy – nami zawładnąć i puszczamy wodze fantazji, zrzucamy kajdany stereotypów i pozwalamy naszej Naturze wziąć górę? A nasza Natura, nie oszukujmy się, nie jest taka milusia i grzeczniutka. Mamy to coś w sobie, coś innego. Kurczę, jesteśmy tak naprawdę zwierzętami – społecznymi, cywilizowanymi,  ale w dalszym ciągu zwierzętami i dlatego czujemy w sobie ten „Zew Krwi”. Dla różnych osób jest on czymś innym, of course. I różne osoby tłamszą go w sobie bardziej lub mniej. To wszystko zależy od cech osobniczych: okazywanie złości, frustracji i klęcie („brudzenie” języka jako symbol); agresja (wyzwalana podczas paintball); atawizm i żądza mordu (kółka strzeleckie); chęć dominacji (gry S&M); oraz potrzeba nieograniczanej głupimi zakazami przyjemności – hedonizm, któremu sama osobiście adwokatuję (nie napiszę w nawiasie jak jest zaspokajana. :P) Hmm, chyba właśnie odpowiedziałam sobie na początkowe pytanie. Dlaczego? Dlatego, że taka nasza Natura, jakkolwiek byśmy ją przykrywali i dusili by się dostosować do życia stadnego w społeczeństwie. Dlaczego? Dlatego, że lubimy poddawać się pokusom – skoro to „pokusa”, to tak naprawdę nie jest nasza wina że zjemy to Zakazane Jabłuszko (ja bym rzekła, że Brzoskwinkę...) Dlaczego? Dlatego, że mamy taki dryg by pragnąć tego co „niegrzeczne” – bo mimo wszystko, tak naprawdę, nie chcemy być zunifikowani i ulepieni w idealnie identyczne ludziki z modeliny. Dlaczego? Dlatego, że być „Bad” to jest zajebiście super przyjemne! :D

sobota, 4 grudnia 2010

What I Need

pragnę mocniej
od pożółkłej topoli
na srebrnej drodze
pełnej lipcowego kurzu
pragnę ciebie
deszczem na moje nagie ciało
w spopielałe czoło
spłyń

drzewa szeptały trwożnie
dzień dzień
śmiały się cicho
noc
nocą w moje rozchylone ręce
ciepłą nocą
wilgotną rosą
przyjdź

(Halina Poświatowska)

piątek, 3 grudnia 2010

Nocne Polaków Rozmowy

Uwielbiam. :) To jest naprawdę świetna rzecz. Gdy zachodzi słońce, gdy za oknem robi się ciemno i cicho, jakoś inaczej rozmawiamy z ludźmi. Stajemy się Szczersi i bardziej Otwarci – ale zarazem też Odważniejsi. Czy to kwestia zmęczenia materiału po całym dniu, czy też efekt małej ilości fotonów padających na siatkówkę oka (hehe, jakbym była Tarty Teacher), to nieważne. Liczy się fakt nieocenzurowanej wymiany myśli, która sprawia, że stajemy się bliżsi sobie nawzajem. Tego mi zresztą brakuje w Życiu Solo. Towarzysza na długie, niekoniecznie-zimowe, wieczory. Tego ciepła, spojrzenia, obecności Drugiej Osoby, słów. Kogoś, z kim mogę rozmawiać, jednocześnie czując już jak mi się kleją oczy do snu. Komu będę mogła powiedzieć dobranoc, sweet dreams, do jutra. Bo nie ma nic lepszego niż Zasypanie z Kimś – i nie mam tutaj na myśli padnięcia w towarzystwie innych na łóżko lub podłogę po całonocnej imprezie. Ostatnio zgodziłyśmy się z Moją Mądrą Koleżanką, że to nie bezpośrednia bliskość i poznawanie nagich ciał podczas Sexu są najbardziej Intymne między dwojgiem ludzi, ale Spanie ze Sobą – Zasypianie i Budzenie się obok Drugiej Osoby. Zauważcie, to jest jeden z głównych kamieni milowych związku: pozostanie jednej osoby z Tą Drugą na całą noc, decyzja o Dzieleniu Łóżka w śnie razem z Nią. Zasypiając z Kimś pokazujemy tak naprawdę wielkie Zaufanie. Pokazujemy, że czujemy się Bezpieczni z tą Drugą Osobą. Pokazujemy, że chcemy spędzać z Nią chwile życia zarezerwowane do tej pory tylko dla nas samych. A dla Kobiety nie ma nic przyjemniejszego (no, może to przesada, bo akurat najprzyjemniejsze jest...) niż patrzeć na Mężczyznę śpiącego u Niej w domu. Przyglądać się Jego spokojnie unoszącej się i opadającej klatce piersiowej. Studiować każdy milimetr Jego Twarzy. Wsłuchiwać się w miarowy Oddech. To samo w sobie już jest dla Nas czymś Szalenie Miłym, ale gdy jeszcze stanowi dopełnienie Sexu/Kochania Się (wersja językowa Mężczyzny/Kobiety, haha), to przynosi nam Niewiarygodne Poczucie Szczęścia i Radości.
PS A w zimę stanowi dodatkowo ochronę termiczną w formie Żywego Termoforu ;)

czwartek, 2 grudnia 2010

(Green) Blood on My Hands

No to udało mi się ukatrupić Chłopa. Nie naumyślnie oczywiście. Po prostu nie pomyślałam jak temperatura działa na Osobnika. Tzn. wiedziałam że kurczy... ale to nie ten kontekst. No w każdym razie zatłukłam niechcący Pan Basil. Rósł sobie, mój wierny kochany, w kuchni na blacie pod oknem. A ja to okno otwierałam w celu zapodania świeżego powietrza bez schładzania pokoju. No i biedaczek zamarzł mi. Właściwie mogłabym mieć teraz doniczkową mrożonkę. Ehhh. Szkoda, bo jeszcze miał w sobie spory potencjał: stał mężny i dumny z jędrnymi listkami, a tu nagle – właściwie z chwili na chwilę – oklapł, pomarszczył się i osunął w zwisie na glebę. Zupełny brak szacunku dla mnie. No cóż, zaraz go wyprawię na Drugi Brzeg Styksu, a przy najbliższej okazji „wyrwę” Nowego. Skoro ten mnie zostawił nie zważając na moje uczucia, to niech sobie nie myśli, że nie sprowadzę do domu Następcy – Apetycznego, Smakowitego i Zachęcająco Pachnącego. Tylko mam nadzieję, że nie zostaną mi postawione zarzuty... W razie czego, to ja już proszę o jeden telefon do Obrońcy!

środa, 1 grudnia 2010

Final Countdown

No to się zaczęło. Ostatni miesiąc roku. Wreszcie! Wyjątkowo Doniczegowy był i cieszę się że już za 31 dni będzie tylko Historią. Oczywiście załączam myślenie magiczne i wmawiam sobie, że z wybiciem dwunastej wszystko się odmieni – tylko na odwrót niż u Kopciuszka: Dynia zamieni się w Karetę, a stare Łachy w piękną Suknię (czytaj: dotychczasowa Praca w nową, przyjemniejszą i lepiej płatną, a Samotność i Brak Faceta w zapatrzonego we mnie Adoratora, który nie będzie chciał się ze mną rozstawać ani na moment – hmmm, chyba masochistycznie marzę o Stalkerze, hehe). Ale jako że, jak wiemy od Nadszyszkownika Kilkujadka, na pieszczoty trzeba sobie zasłużyć, to oczywiście najpierw muszę odrobić pańszczyznę. A raczej pomęczyć się, postresować, pomartwić i popłakać. Niekoniecznie w tej kolejności. O smutku i strachu przed pierwszymi Świętami spędzonymi samotnie, w towarzystwie jedynie wspomnień o tym jak było w latach poprzednich z Nim u boku, już pisałam. Do tego dochodzi obawa przed Nieimprezowym Sylwestrem, bo jak narazie planów nie mam i nie wiem kiedy/czy mieć będę. Najwyżej pójdę odmrozić kościsty tyłek sama pod Prezent Radziecki na Placu Defilad. Następnie mamy stres związany z Prezentami Gwiazdkowymi. Jak co roku będę miała problem, bo rolę Sniegulićki (w zastępstwie Dzieda Maroza) mam do odegrania przed Babcią, Dziadkiem, Wujkiem, Mamą i Bratem. I oczywiście znowu będę miała zagwozdkę, bo naprawdę nie wiem co kupić. Najpierw chyba siebie samą oprezentuję: kilka opakowań waleriany, hehe. Kolejna sprawa to Kolacja Wigilijna. Moi Dziadkowie niestety są w kiepskim stanie, więc mamy plan z Mamą same wszystko przygotować w swoich domach i przywieźć do Nich. A jako że Moja Rodzicielka ma wstręt wrodzony do ryb i nawet najlżejsze niuchnięcie przyprawia ją o ataki mdłości, to po raz pierwszy będę musiała sama przyrządzić karpia pieczonego i śledzie na trzy sposoby. To już wolałabym nago wystąpić na karaoke niż taki debiut. Więcej waleriany proszę! Ostatnia (z tych co pamiętam) kwestia to Wigilia Pracownicza, która w tym roku będzie co najmniej ciekawa, bo zmiany drastyczne w firmie zachodzą. No cóż, są dwie możliwe wersje scenariusza: albo się wszyscy pozabijamy albo skończymy w jednym łóżku. Siostro, Prozac, Xanax i Valium proszę, STAT! ;) O rrrany. Chyba sobie kupię centymetr i wojskowym sposobem będę odcinać dni. Kochani, zaczynamy Odliczanie!