Tips for Life (#1: Wear Sunscreen!): http://www.youtube.com/watch?v=sTJ7AzBIJoI

niedziela, 28 listopada 2010

Kolory

Jest pięknie. Wczoraj wyjrzałam za okno i oniemiałam. :) Śnieg w dalszym ciągu stanowi dla mnie szalenie miłą niespodziankę, bo tak długo go przecież w ogóle nie widziałam (uwierzcie mi, Boże Narodzenie w 40-stopniowym upale, gdzie racji bytu nie ma Święty Mikołaj w futrze i na saniach, albo Sylwester na Swimming Pool Party, ogranicza drastycznie tradycyjne Seasons Feelings). Cieszę się więc, naprawdę jak dziecko, gdy z Nieba lecą Białe Gwiazdeczki i pokrywają cieniutką Kołderką Puchu cały Świat. Uwielbiam te olbrzymie płaty, spadające powoli przy bezwietrznej pogodzie, ale także prawdziwą turbulentną śnieżycę z drobnymi prawie-igiełkami pędzącymi na złamanie karku ku straceniu na ziemi. I podoba mi się świat jaki tworzą. Czysty, nieskazitelny, piękny w swej monochromii. Ta warstewka śniegu, na pewien czas chociaż, przykrywa brud, błoto, oznaki ludzkiej biedy, niechlujności i nieszczęścia. Wiem oczywiście, że to co widzę z mojego Szóstego Piętra, jest wyidealizowane: z bliska zobaczyłabym jak przed delikatną materię tej Pierzynki prześwituje to wszystko co brzydkie, kanciaste i zbrukane, znajdujące się pod nią. Ale może ja tego nie chcę widzieć. Choć na chwilę – na miesiąc, dwa, na Okres Świąt choćby tylko. Pragnę piękna, czystości, niewinności. I wiecie, pomimo tego co napisałam w poprzednim poście, będę się cieszyć na Święta – na takie jak pamiętam z Dzieciństwa. Z ozdobionymi choinkami i bombkami wystawami sklepowymi. Z grubymi rękawicami na dłoniach i czapami na uszach wszystkich osób śpieszących się do Swoich Domów. Z mijającymi mnie uśmiechniętymi przechodniami, taszczącymi w rękach paczki i paczuszki Prezentów Gwiazdkowych. I będę się cieszyć na White Christmas: na choinki w mijanych obcych oknach, mrugające światełkami, na cudownie pachnące Drzewko u Mojej Mamy i Dziadków – wszystko to przy Białym Krajobrazie i wszystkich Pierwszych Gwiazdkach wypatrywanych zza okna i spadających w postaci Śniegu na Nas. Wiem też jedno: przez jeden wieczór, przez te kilka godzin Wigilii z całą Moją Rodziną przy stole, będę naprawdę Szczęśliwa. :)

PS Tak pomyślałam: „Trzy Kolory” Kieślowskiego, czyli Niebieski, Biały i Czerwony, oraz piosenka „Kolory” De Mono: Błękit i Czerwień. O Bieli piszę tutaj troszkę ja. A wszystko ma związek z Miłością. :)

piątek, 26 listopada 2010

Ciepło-Zimno

Jestem Zmarźluchem, co tu dużo ukrywać. Albo inaczej: Ciepłolubnym Zwierzęciem. Moja Mamusia twierdzi, że to dlatego, że jestem za chuda. No, może, faktycznie gabarytów Eskimosa nie mam. Ale z drugiej strony Żar Wewnętrzny... :) Dodajmy jeszcze do tego złe krążenie, które powoduje, że moje części dystalne mogłyby zastępować kostki lodu w drinkach. Ale, ale: ludowe przysłowie mówi „Zimne Ręce – Gorące Serce”! I pod tym twierdzeniem podpisuję się obiema ręcyma i bosymi stopy! No w każdym razie teraźniejszy okres aurowy sprawia mi pewne problemy. Mając wciąż jeszcze w żywej pamięci ostatnią Zimę, nie ubieram się dokładnie zgodnie z prognozami temperaturowymi zapodanymi przez Pogodynkę. Boję się zwyczajnie, że jeśli teraz wyciągnę zimową kurtkę, swetry i golfy, to co będzie gdy nastaną znowu mrozy??? Staram się więc Hartować i powoli przyzwyczajać do Chłodu, co powoduje, że stojąc na przystanku trzęsę się jednak jak Osika Na Wietrze i klnę w żywe kamienie swoje zaparcie w niewłożeniu czegoś cieplejszego. Ale jest też dodatkowy powód: zakutanie się w golf lub gruby sweter wyklucza interesujący dekolt – a ja chyba (stety lub niestety) mam zapędy exhibicjonistyczne i lubię... What to do, what to do... Potrzebuję opinii i wskazówek Ciepło-Zimno: czy błądzę zupełnie w rozumowianiu i powinnam wkładać na siebie wszelkie dostępne w szafie termoizolacyjne warstwy, które sprawią że będę wyglądać jak Bulinka, czy zaprzeć się w sobie i pozostać wierna wyznaniu „Less is More” w kwestii długości spódniczki i zabudowania bluzeczki. Z drugiej (albo trzeciej, albo czwartej, nie liczę, jak wymiarów w Próżni Doskonałej) strony: może zwyczajnie brakuje mi Męskiego Termoforu do przytulenia się w nocy i rozgrzania przed wyjściem?...

środa, 24 listopada 2010

Worried

Zaczyna się Parszywy Okres. Naprawdę. Powinnam w sumie pisać tego posta dopiero za tydzień – na początku grudnia – bo to właśnie z ostatnim miesiącem te negatywne odczucia są w tym roku związane. Ale cóż, dzisiejsze developments w pracy sprawiają, że wywnętrzam się tiepier. Zacznę po kolei, od najświeższej przyczynki, a więc... Primo: w biurze jest kreowana tak zwana Nowa Wizja i Misja. Jak się okazuje nie ma w nich miejsca na Dział w którym obecnie pracuję. Następuje więc przetasowanie (jak w amerykańskiej operze mydlanej, gdzie każdy/każda z każdym/każdą). Złożono mi propozycję – powiedziałam, że odpowiedź dam do końca tygodnia. Ale cóż, pomijając Gryzka i Kawalerów Roślinnych na utrzymaniu, mam też kredyt hipoteczny do spłacenia i rachunki miesięczne. Podejrzewam więc, że (for the time being) ofertę przyjmę. Jeszcze jutro muszę ustalić parę vitalnych szczegółów. Secundo: będą moje Urodziny (nie powiem dokładnie kiedy, ale 4 x 4...) A w moim wieku Kobieta już radośnie nie czeka na Jubileusz, choć ja i tak wyznaję zasadę, że ma się tyle lat na ile się czuje – a ja tu akurat jakieś Twentysomething mam w sobie. Tertio: będą Święta. Moje pierwsze samotne. I już wiem, że w tym roku nie chcę Choinki, bo to zbyt bolesne wspomnienia: za każdym razem Rzucający zarzekał się, że „będzie mała” a i tak kupowaliśmy na pół pokoju; ubieraliśmy ją razem, kłócąc się co do ilości bombek i kolorku światełek; podkładaliśmy prezenty podstępnie, tak by drugie nie widziało; było dzielenie się nasze własne opłatkiem; było „prezentowanie się” pod Drzewkiem... Dlatego nie chcę – bo nie miałabym z Kim kupować, ubierać, cieszyć się. :(  I boję się bardzo Wigilii. Tak, zawsze jest spędzana razem z Rodziną (hmmm, z Rodzinami Dwiema była...), ale potem wraca się do Siebie do Domu. A ja gdzie wrócę? Do mojej samotnej kawalerki. Ehhhh. To boli. Bardzo. Dlatego właśnie Parszywy Okres będzie. Postaram się przetrwać go, tak jak Silna Wyzwolona Kobieta powinna, ale nie będę się wstydzić łez, które na pewno popłyną. I w razie czego już teraz mówię, że cieszyłabym się na każde słowo wsparcia. :)

wtorek, 23 listopada 2010

No przecież

mieliście mi przypominać! No proszę, wystarczy że przez kilka dni mnie nie ma tutaj... i kara jest wymierzona. Orlando mi omdlał. Zupełnie niemęskie zachowanie, brrrr! Kto by pomyślał, że taki wrażliwy On. Chyba sobie źle Kolejnego Mężczyznę wybrałam – Story of My Life! Jak nie Podły Rzucający, to Wymuskany Delikacik. Kurczę, ja go chyba przemianuję na Wertera, bo to też takie Zniewieściałe Niewiadomoco było, jeśli dobrze pamiętam z bryków szkolnych (bo sama tego „dzieła” nie czytałam, tak samo zresztą jak kilku innych zanudzających lektur szkolnych). No nic, zrobiłam Mu właśnie pół-zanurzenie, zgodnie z instrukcjami Pana z Kwiaciarni, i czekam na to żeby stanął. Hehe, mam skojarzenie... ale nigdy nie musiałam na To czekać, więc chyba tutaj nie na miejscu ono. ;)

PS A tak na marginesie, Werter to imię czy nazwisko? Nie chce mi się sprawdzać w necie, a germańskiego zupełnie nie kumam - do tego stopnia, że nawet Schwarzkopf źle wymawiam i możliwe że spelluję.

czwartek, 18 listopada 2010

Nowi Chłopcy

No ludziska, Roślinki mi w dalszym ciągu rosną jakby były on high (a przysięgam, że nie otrzymują Trawki na zasadzie biernego palenia). Pan Basil dożywa sędziwego wieku w mojej kuchni i ani myśli odejść woniejąco w zaświaty – a przecież ma już ponad 3 miesiące!!! (nie wiem jak to przeliczyć na dog years ani na human years). Dwa inne kwiatki też zadomowiły się na moich salonach. No dobrze, może mało wymagające są, bo jeden to Pan Kaktus (choć niezwyczajny i nad wyraz egzotyczny) a drugi Pan Storczyk, ale mimo wszystko… Nie, wróć, nieprawda. Ostatnio jak dostałam w prezencie storczyka, jeszcze mieszkając z Tym Nim, to biedna roślinka przeżyła tylko tyle co dwa rozwinięte pąki na jej łodyżce – mimo nawadniania zgodnie z instrukcją. A dodawszy do tego fakt, że Ten On (dobra, wrócę do poprawnej definicji – Rzucający) zabił też cudowne Bonsai, które dostał z miłością ode mnie, to wniosek nasuwa się jeden. Roślinki, tak samo jak inne Żywe Stworzonka (z wyjątkiem pasożytów, na szczęście), naprawdę mnie lubią i poprzednia niemożność ich utrzymania wynikała tylko i wyłącznie z Trujących Fluidów wydzielanych przez Rzucającego, tworzących Toksyczną Atmosferę w domu. No proszę, przekonałam się już jaki Parszywy to był Podczłowiek na własnej skórze, ale ostatnio coraz częściej odkrywam dalsze dowody na prawdziwość tej tezy! Eeee, tam… zwyczajnie szkoda mojego czasu i moich myśli na takiego Samczego Niktosia z Małym... Lepiej zająć się pozytywami! :) Radośnie więc teraz wracam do Domu, do mojego Gryzka (chomiczka dżungarskiego, jak wszem i wobec wiadomo) i do moich trzech Panów Roślinków.
Ale, ale – dzisiaj cichcem Powiększyłam Rodzinę o Kolejnych – cichcem, bo wiadomo, że Chłopy to Zazdrosne są Stworzenia, więc nie chcę żeby mi te obecne w domu focha strzeliły i sczezły na złość. Na cudownym bazarku pod tzw. dupą (hmm, biorąc pod uwagę rozmiar mojej, to nie starczyłoby nawet na jedną panią sprzedającą jajka, hehe) zaprosiłam do siebie na stancję Dwóch Kawalerów o romantycznych imionach Hiacenty i Orlando (bo Szalony Fioł). Mam nadzieję, że się zadomowią. Tylko bardzo proszę, przypominajcie mi o pojeniu ich, bo chociaż w chwili obecnej mogłabym piekło brukować, to nie wiem jak moja pamięć się wykaże na długi dystans. Wodę czystą źródlaną (z własnego Kitchen Creek) muszę im dostarczać regularnie – taką mamy dżentelmeńską umowę. A w zamian, skoro będą mieć wikt i opierunek za darmo, mam prawo wymagać od tych Chłopów usługi, jakby nie było! Mają mi umilać życie, dobrze się prezentować i sprawiać mi przyjemność – od tego przecież Płeć Męska (nawet Roślinna) jest, nieprawdaż…

wtorek, 16 listopada 2010

On

Aż wstyd się przyznać, ale od pierwszego momentu, gdy Go zobaczyłam, poczułam „coś”. Co tu dużo kryć – piknęło mi w serduszku, naprawdę! :) Początkowo, On w kontaktach był ostrożny, jakby bał się zostać zraniony. Ale powoli, wydaje mi się, że zaczął wychodzić ze swojego „obronnego pancerza” i ufać mi – nie bać się bliskości, nie nastawiać się z góry na to, że mogę Go skrzywdzić. Bo On, mimo tego że jest przecież Mężczyzną, to jednak ma w sobie pewną miękkość, delikatność. Ma wrażliwość na to co Nas otacza, na to co odbiera ode mnie – moje słowa, mój dotyk. Stara się oczywiście grać Twardziela, być niby taki niezależny od niczego i nikogo, nie polegać ani nie przywiązywać się za bardzo – ale wyczuwam, że to wszystko jest maska ochronna. Bo w głębi serca chciałby jednak mieć tę jedną osobę, która będzie przy nim i dla niego, zawsze gdy tego będzie potrzebował, która wesprze Go i pomoże we wszystkim, a szczególnie we wszystkich sytuacjach „pod górkę”.  To jest tak jakby pragnął całym sobą (ale jednocześnie jeszcze się obawiał) przemówić do mnie słowami Lisa z Małego Księcia: jeżeli mnie oswoisz, staniemy się sobie potrzebni – wtedy będziesz dla mnie jedyna na świecie i ja będę dla ciebie jedynym na całym świecie. I mimo tego, że zazwyczaj jest takim niezależnym „kotem chadzającym własnymi drogami” – wydawałoby się, że zupełnie oziębłym – to potrafi być też czuły. Potrafi przytulić się do mnie, zagłębić czubek nosa w moją szyję, przyłożyć policzek do mojej dłoni. I… no cóż, nie ukrywam, że podoba mi się to. I powoli, powoli zaczynam kochać Go coraz bardziej. :)
O kim mowa, zapytacie? Hah, o jedynym Chłopie, który mnie nie rzuci – o Gryzku oczywiście, moim Dżungarskim Superhero. :P

niedziela, 14 listopada 2010

Muszę wyjść za mąż

Potrzebuję jeszcze dużo rzeczy do domu. Przykładowo: robot kuchenny z wypasionymi przystawkami, żeliwny zestaw do fondue, komplet kokilek, stojak na wino, kamienny moździerz, duży wok, firanki, antyramy do plakatów, wiertarka Boscha, rower górski (na zastąpienie skradzionego), klucz francuski plus komplet uszczelek plus pistolet silikonowy. Nie mam ani ochoty ani czasu chodzić po sklepach i ich szukać – a poza tym szkoda mi w tym momencie pieniędzy. Ale gdybym wychodziła za mąż, to mogłabym zrobić listę prezentów weselnych i wtedy dostałabym dokładnie to co chcę, bez żadnego wysiłku z mojej strony. Idealne rozwiązanie, prawda? A do tego o wiele lepszy i uczciwszy powód do zamążpójścia niż pogoń za kasą, obawa przed samotnością lub wpadka na dzieciaka. Hmmm, trza mi się rozejrzeć za potencjalnym kandydatem, bo Mamusia suszy mi głowę o te firanki już od dwóch miesięcy! ;)

sobota, 13 listopada 2010

High Fidelity

10 Rzeczy, które Lubię
promienie słoneczne na skórze
zapach świeżo przekrojonej brzoskwini
sex
surowe ostrygi
letnie burze
ostre dyskusje
czerwone wino
Tiësto
Darude
Australia

10 Rzeczy, których Nie Lubię
przemoc
fałsz
nietolerancja
wakacje pod namiotem
rosół
politycy
filmy Bollywood
disco polo
piasek w butach
żółtko jajka

piątek, 12 listopada 2010

Matki Polki

Kiedy stajemy się gotowi wziąć na siebie Odpowiedzialność za Drugiego Człowieka? Czy istnieje automatycznie nam narzucony przez Naturę próg wiekowy, od którego powinniśmy być do tego w pełni zdolni? A co z osobami, które „nigdy nie dorastają” – z tymi wszystkimi „Wiecznymi Kawalerami”, którzy do późnej starości zdają się nie odczuwać potrzeby związania się z drugą osobą i chcą pozostać wolni od wszelkich zobowiązań, z tymi „Kobietami Nowoczesnymi” wzorującymi się na czterech panienkach uprawiających Sex w Wielkim Mieście i sądzącymi że mogą się cieszyć taką swobodą nawet będąc w wieku prababcinym?
Chińskie porzekadło mówi, że jeśli ktoś komuś Uratuje Życie, jest za tę osobę Odpowiedzialny do Końca Życia. Hmmm, brzmi to trochę jak groźba i zarazem potwierdzenie tezy, że żaden Dobry Uczynek nie pozostanie Bez Kary... Ale oczywiście jest to w pewnym sensie prawda, tak jak i jesteśmy odpowiedzialni za Życie, które Stworzymy. I... no cóż... to właśnie Kobiety jako jedyna płeć otrzymały od Natury tę umiejętność, będącą zarazem przekleństwem.
Tutaj muszę dygresję. Zawsze uważałam Naturę za Siłę Żeńską, ze względu na wykazywane w Jej działaniu Kreatywność, Pasję i Zmysł Estetyki (czego wyraźnym dowodem jest stworzenie smakowitych Jean Reno, Clive Owen i John Cusack), a także Roztrzepanie, Niekonsekwencja, Zapominalskość i Poczucie Humoru (vide dodo, jeleń wielkorogi lub Jerzy W. Krzak). Jednak wiadomo, że Kobiety w swej Wielkiej Mądrości zawsze delegują odpowiedzialność na Chłopa – na przykład oddając Mu numerek z szatni w klubie i niech to On go pilnuje przez całą noc a potem zadba o odwiezienie Jej do domu. Więc ta akcja z Nowym Życiem to zupełnie niegodne zagranie ze strony Siostry!
Cóż, może to jednak niegłupie, bo tylko Kobieta jest na tyle silna, wyrozumiała i wrażliwa, a zarazem pozbawiona egoizmu i zdolna do poświęceń, by stać się Odpowiedzialna za Kogoś na całe swoje życie (bo wiek tu nie gra roli, związek pozostanie nierozerwalny i niezmienny). Już od pierwszego momentu – od tego wielkiego, świetlistego Big Bang będącego efektem fuzji jądrowej dwóch komórek – Kobieta swym ciałem bierze Odpowiedzialność za Innego Człowieka. I dba by nie groziły Mu/Jej żadne szkodliwe substancje (nikotyna, alkohol, używki, pestycydy, konserwanty, etc.) Później dba o zapewnienie obecności niezbędnych przeciwciał (w mleku z piersi), o bezpieczeństwo biologiczne (szczepienia), o odpowiedni rozwój fizyczny i psychiczny (przedszkole, szkoła, studia...) To Kobieta dostarcza Pozytywne Wzorce, uczy Uczuć i – na własnym przykładzie – Brania Odpowiedzialności za Kogoś. Więc niech ci wszyscy Mężczyźni używają sobie tej swojej Wolności, niech nie osiadają nigdzie, niech Skaczą z Kwiatka na Kwiatek (heh, dziękujcie Pani Bóg za viagrę, bo bez niej brak Mocy Przerobowych wygnałby Was z tej Łączki na Kupkę Kompostu w o wiele wcześniejszym wieku). Kobiety mają na szczęście tyle Siły i Dojrzałości w sobie, że – gdy ich ciało i dusza staną się już na to gotowe – będą potrafiły same podołać tej całej Odpowiedzialności.
Hmmm, idę zadzwonić do Mojej Mamy. :)

środa, 10 listopada 2010

Sweet Dreams Are Made of This

Nie wysypiam się ostatnio zupełnie. I nie, nie dlatego, że jestem zajęta czymś (Kimś) innym w nocy... Po prostu mam jakieś dziwne, pokręcone sny. Budzę się bardziej zmęczona, niż kładąc się do łóżka, a wiem też że w ciągu nocy mam częste momenty przecknięcia się i trwania na granicy snu i jaźni. Dla tych, którzy nie wiedzą, powiem, że jestem lunatyczką (somnambuliczką). Od dzieciństwa i niestety nie wyrosłam z tego. Pamiętam jak Mama przy każdej pełni księżyca zamykała szczelnie drzwi i okna – a i tak przy dwóch okazjach ściągała mnie z balkonu, gdy już prawie wchodziłam na doniczki za poręczą (co przy piątym piętrze mogło się skończyć nieciekawie). Podczas spędzania wakacji u Rodziny na wsi (Rzeszowszczyzna) trzy razy udało mi się wyjść przez okno i powędrować w środku nocy w pole. I’m not kidding you! Ot, Luna mnie ciągnęła nieprzeparcie do siebie... jak i teraz to robi. I cyklicznie funduje mi dwa zestawy. Przy Miesiączku faktycznie chodzę – po pokoju, mieszkaniu, domu, lub usiłuję wydostać się poza nie. A przy Nowiu dręczą mnie koszmary, gadam przez sen, wiercę się, męczę w łóżku. Ale ostatnio – od Rzucenia mnie właściwie, więc już pół roku – mam bardzo niespokojne sny niezależnie od Fazy Księżycowej. Nie wiem tak naprawdę dlaczego, bo nie czuję się jakoś przesadnie zdenerwowana, zestresowana lub zmartwiona czymś (choć jednak...). Ale tak, mam natłok myśli – częściowo też dlatego piszę tego bloga, by wyartykułować co mi na duszy/w sercu leży. Więc może to wina mojej biednej nadmiernie pobudzonej głowy?
Ot tak, żeby dać Wam posmak, to przedstawię dzisiejszy sen – a raczej co z niego pamiętam: Pierwszy obraz to dom, taki jak w był w Melbourne i też stojący na stoku wzgórza. W nim chłopiec – mój Syn, Jack (nie wiem skąd, ale wiem, że tym właśnie jest) – z Jego Ojcem bo mieszkają razem. Ja też tu jestem, przyszłam, bo dzieje się coś niedobrego. Jakiś koniec świata, trzęsienie ziemi, spadające meteoryty/komety, osuw lawiny błota czy coś w tym rodzaju. Jest strasznie głośno, biegamy po domu, do którego wdziera się woda i błoto wielkim strumieniem, przez wywaloną ścianę. My to staramy się ogarnąć, ratować życie chyba i dom też i biegamy nagarniając płachtami to błoto do jednego z pokoi – nie wiem dlaczego tam. Jack ma z jakieś 8 lat i jest przerażony i chce abym go wzięła na ręce i zabrała stąd, ale Jego Ojciec (chyba nie mój mąż ani nic takiego) nie pozwala mi na to, bo krzyczy, że musimy ratować dom i piwnicę (???) Wybiegam na zewnątrz, żeby sięgnąć po olbrzymie sklejkowe płaty – wydają mi się idealne do odpychania paskudztwa spadającego na nas. I nagle zmiana otoczenia: jest zima, stoję na jakiejś pętli autobusowej, sama. Jest Wigilia, wieczór. Jestem kompletnie przemarznięta, szczególnie moje biedne dłonie w cienkich rękawiczkach. Ale nie mogę ich schować do kieszeni, bo w rękach trzymam olbrzymią tacę z Potrawą Wigilijną, którą wiozę ze sobą. Jest okropna: to jakaś szara galareta, z której wystają Odcięte Karpie Łby... z otwartymi pyskami, z pozostawionymi całymi oczami, które martwo się we mnie wpatrują. A ja wiem, że jestem spóźniona, że muszę jak najprędzej dojechać do Moich Dziadków, do ich domu. To jest bardzo ważne, żebym dotarła do nich tak szybko, jak to tylko możliwe. Przyjeżdża jakiś autobus – chyba mój, bo przecież to pętla i nie ma innego tutaj zaznaczonego na rozkładzie. Zresztą jest tak ciemno, że i tak nie widzę numeru. Wsiadam do niego i ruszamy. Jestem zamyślona i dopiero po pewnym czasie zauważam, że jesteśmy w złym miejscu – jedziemy gdzieś pod górę, wspinając się po wzgórzu, wśród lasu paprociowego i rozpoznaję drogę na Olindę (pod Moim Melbourne). Wiem, że jest źle, że nie powinniśmy tam jechać, ale nie mogę teraz wysiąść, bo tutaj nic innego nie jeździ. Muszę doczekać aż autobus dojedzie na drugą pętlę i potem nim wrócić. Ale to spowoduje że będę potwornie spóźniona! Wybiegam z niego na następnym przystanku i nagle znajduję się w jakimś pomieszczeniu – w Piwnicy chyba. Pojedyncza Żarówka pod sufitem. Jestem popchnięta z tyłu by usiąść na Krześle stojącym na Środku tego pokoju. Naprzeciwko mnie, na drugim krześle siada Mężczyzna – przypomina Clive Owen z wyglądu. Nic nie mówi, tylko zapala papierosa i patrzy na mnie. I ja wiem, że to będzie jakieś przesłuchanie (ale bez żadnych narzędzi tortur!) I wiem też, że za żadne skarby Nie Mogę Mu Powiedzieć gdzie jest Jack, co mam w ręku (dopiero teraz czuję, że coś – okrągłego, zimnego – ściskam w dłoni), dlaczego mam całe podrapane i obtarte kolana, gdzie rozdarłam i pobrudziłam sukienkę, i gdzie zgubiłam buty. Boję się panicznie, że On potrafi Wzrokiem wniknąć w Moją Głowę, przejrzeć Moje Myśli i dowie się wszystkiego, co staram się przed nim Ukryć. Zamykam oczy i staram się skoncentrować tylko na zimnie przenikającym mnie w tej letniej kwiecistej sukieneczce, na twardym krześle pode mną, na wilgotnej podłodze pod moimi bosymi stopami… Byleby tylko nie dotarł do Jacka – to najważniejsze...
Więcej nie pamiętam. Możliwe, że tutaj budzik zadzwonił. Nie wiem. Nie należę do osób analizujących sny i wierzących w ich jakieś szczególne znaczenie, nie staram się zrozumieć na siłę o co w nich chodzi. Więc tak naprawdę nie wiem co to może znaczyć. Szczerze... szczerze, to boję się co to wszystko jest, bo że „sweet dream” nie, to wiem na pewno.

wtorek, 9 listopada 2010

Dangerous Links

Czuję się niewyżyta. Oczywiście takie stwierdzenie nie dziwi nikogo, kto mnie zna dłużej niż 15 minut, ale nie, nie chodzi mi tutaj o akrobacje gimnastyczne rodem z Kamasutry – to znaczy nie tym razem, tutaj, w tym poście, bo tak ogólnie to wiadomo... never enough... Czuję się niewyżyta intelektualnie. Potrzebuję czegoś, co sprawi że moje szare komóreczki osiągną wyższy stopień istnienia (a tak właściwie, to ja się sprzeciwiam! ja nie chcę szarych, ja wolę kolor różowy, intensywną fuksję lub delikatne lody truskawkowe!) Chciałabym więcej czytać, więcej słuchać, więcej widzieć. Łaknę jak kania dżdżu Zażartych Dyskusji i pisania Listów – tak jak kiedyś ludzie uprawiali sztukę epistolarną, tak jak ja jeszcze niedawno popełniałam przez dwa lata dzieła, które mogłyby zapełnić kilkadziesiąt tomów Niebezpiecznych Związków – adresowane oczywiście do Niezasługującego Na To Rzucającego! Marzy mi się gorąca Wymiana Zdań w cztery oczy, rozpalająca serca bardziej niż jakiekolwiek deklaracje miłosne. Marzą mi się Cięte Riposty, Niedomówienia, których nie trzeba wyjaśniać, Rozumienie Się w Lot, niejako bez słów, pomimo stania po przeciwnych stronach barykady. Marzą mi się Słowne Potyczki prowadzone przez cały wieczór, podniecające Umysł i zarazem Ciało, dodające koloru policzkom, krótkiego oddechu ustom, dreszczy skórze… przyjemnie męczące i satysfakcjonujące…
Nie oszukujmy się, Umysł człowieka jest czymś szalenie Podniecającym. Oczywiście wiem, że wielu osobników płci męskiej – np. Ten Rzucający Miś o Bardzo Małym Rozumku – uważa za swoje główne walory takie części ciała jak bicepsy, kaloryfer na brzuchu, płaski tyłek i odpowiedniej wielkości fiutka (hahaha, a jeśli nie tylko Rozumek jest Mały u Misia, to co?...), ale błądzą ci oni strasznie i na manowce są zwiedzeni głupotą własną. Prawda jest prosta i zawiera się w jednym zdaniu: „Your Brain is your Biggest Sex Organ”. To Mózg może tworzyć obrazy i artykułować je tak, by podziałały na wszystkie zmysły. To Mózg porusza naszymi wargami lub palcami na klawiaturze i pozwala ubrać wszystko co powstało w jego Korze w Słowa. To prawda – Słowa Odpowiednio Dobrane mogą podziałać tak samo podniecająco jak muśnięcie Opuszkami Palców po Nagim Ramieniu... jak delikatne przeciągnięcie Czubkiem Języka w Zagłębieniu Szyi... Dzięki temu właśnie możliwy jest sex na gg lub prosperuje instytucja sexu na telefon.
A czy można Pokochać kogoś poprzez Słowa? Autor „Samotności w sieci” stara się nas przekonać, że tak (Nick Hornby też to pokazuje na pierwszych 147 stronach „Juliet, Naked” – tyle przeczytałam do tej pory, ale przede mną jeszcze następne 99...). I rzesze Samotnych ma taką nadzieję lub wierzy w to, o czym dobitnie świadczy popularność książki oraz liczba osób przewijających się przez chat rooms lub spędzających godziny na komunikatorach. Ale z drugiej strony, bogactwo słowne tych osób ogranicza się zazwyczaj do „ile latek” i „spotkajmy się w realu”, a to może jedynie uwieść niewiasty, których zasób wokabularny sprowadza się do „100 zł za numerek, płatne z góry” oraz znudzonego „ohhhh” i „ahhh” później. OK, ja sama nie lubię górnolotnego słowotoku, który czasami serwują nam spece od reklamy i marketingu – lub „spece” od uwodzenia (yeah, in your dreams, buddy!) – ale jednak trzeba umieć z siebie coś wydać oprócz „oh tak, tak dobrze, maleńka...” Brrrr. Tutaj, jak zresztą w każdej innej dziedzinie życia, chodzi o coś co nazwę sztuką uprawiania zawodu – trzeba mieć idealne wyczucie i wiedzieć co zrobić/powiedzieć, w jakiej formie tego dokonać i kiedy się zatrzymać, kiedy skończyć.
Dlatego tak, powiem Wam, że można Pokochać kogoś przez Słowa. Ja tego doświadczyłam wielokrotnie – po prostu zakochałam się bezgranicznie w pisarzach. Pierwszy był Kurt Vonnegut – jeszcze w szkole podstawowej przeczytałam „Śniadanie Mistrzów” i „Pianolę” (podebrałam od Ojca z biblioteczki) i zapadłam ciężko. Wypożyczyłam z biblioteki Jego wszystkie dostępne książki i wsiąkłam na amen. Zapragnęłam całym swoim jestestwem zostać Jego Żoną. Zwyczajnie dlatego, że Zaimponowało mi do granicy Pragnienia/Pożądania Mistrzostwo jego Prozy. Potem, do chwili obecnej, doszli do mojej listy Wyśnionych Mężów: Stanisław Lem, Isaac Asimov, Max Frisch, Umberto Eco, Gabriel Garcia Marquez, John Irving, Paulo Coelho, Michel Houellebecq, Irvine Welsch – a ostatnio Ron Currie. Nieważne wiek, miejsce zamieszkania i stan cywilny: łaknęłam/łaknę Każdą Komórką Mojego Ciała żyć z takim człowiekiem. Tylko zamknę oczy i wyobrażam sobie jakie rozmowy, jakie dyskusje mogłabym z Nimi prowadzić... nigdy już nie byłabym niewyżyta intelektualnie... a do tego pomyślcie tylko jaką fantazją muszą się takie osoby wykazywać w domenie uciech cielesnych... ! ;)
Post Scriptum: przy którymś następnym poście napiszę o Magii Tańca i jak on działa na wszystkie części...

poniedziałek, 8 listopada 2010

Odpoczynek Wojownika

Kobieta – definicja: zwierzę z gatunku Homo sapiens. Jedna z dwóch jego płci charakteryzująca się nikłym owłosieniem ciała i krągłymi elementami kształtu (zwyczajowo nazywanymi przez osobników płci przeciwnej „cycami”, „melonami”, „tyłeczkiem”, „dupcią”). Obarczona genetycznie nadmierną wrażliwością oraz predyspozycją do tworzenia wyobraźnianych schematów na przyszłość na bazie nikłych przesłanek z rzeczywistości. W warunkach szczególnego „nastroju” (patrz: „nastrój”) posiadająca tendencję do utraty wody i elektrolitów z organizmu przez otwory przy organie wzroku („oczy” – patrz: „oko”) w postaci tzw. „łez” (patrz: „łza”). Cechująca się nadpobudliwością i impulsywnością postępowania, ale także potężnym łaknieniem i przywiązaniem do osobnika płci przeciwnej. Łatwo popadająca w zgubne finansowo nałogi w postaci niekontrolowanego zakupu – np. butów, torebek, biżuterii, bielizny lub książek. Zazwyczaj należąca do zwierząt typu „nesting” („tworzących gniazdo domowe”). Z przyjemnością – do której niektóre osobniczki się nie przyznają – spędzająca czas w tzw. „kuchni” (patrz: „kuchnia”) na przygotowywaniu strawy. UWAGA: nigdy nie należy krytykować potraw postawionych na stół przez Kobietę, nawet jeśli mają konsystencję zaprawy betonowej lub smakują jak osmolona woda z Morza Martwego. W odpowiednich warunkach wierna do grobowej deski (patrz: „grób”, „pingwin”) jednemu partnerowi. Wymagająca w pożyciu – tzw. „high maintenance” – ale przynosząca „profits” (patrz: „profit”). UWAGA: Kobieta jest niezbędna w życiu „prawdziwego mężczyzny” (patrz definicja nieistniejącego terminu) bo, zgodnie z twierdzeniem wybitnego przedstawiciela płci męskiej gatunku (patrz: Friedrich Wilhelm Nietzsche), Kobieta jest Odpoczynkiem Wojownika – tako rzecze Zaratustra.

sobota, 6 listopada 2010

„On jest temu winien...

... On jest temu winien, pocałować Ją powinien”. No to jadę na Ślub i Weselisko Koleżanki.
Lubię takie zabawy! :) Ostatnia... ostatnia na której byłam, była... bardzo interesująca... Nie wiem co w tym jest, ale Wesela stwarzają zupełnie odmienną atmosferę niż inne zorganizowane imprezy – urodziny, imieniny, parapetówki. Na przykład, ludzie mają tendencję do „spiknięcia się” z Kimś. Czy tu chodzi o „jedzenie oczami”? – widzimy Parę Młodą i sami chcemy Mieć Kogoś, chociaż na Jedną Noc? Czy może jest jakaś Magia w Ceremonii Małżeństwa, tworząca Fluidy, które działają na Zaproszonych Gości? Nie mam pojęcia. Ale pomijając powyższe, wiem tylko, że na Weselu każdy Obecny – niezależnie od wieku, bo przekrój jest od 6 do 106 – bawi się przednio. I to nie sam, ale z Innymi, lub Jednym Innym/Jedną Inną. Wydaje mi się, że sympatia dla Młodej Pary wytwarza jakąś więź między ludźmi, tworząc z nas Jedną Wielką Rodzinę, w której nikt nie ocenia ani nie krytykuje zachowania innych, a jedynie patrzy łaskawym wzrokiem na wszelkie ekscesy. No dobrze, alkohol leje się strumieniami, i nie żadne winko tylko Prawdziwa Polska Wódka, więc może to dodaje Pikanterii i uwalnia Wszelkie Wodze Fantazji i nie tylko w Zabawie? Ale nie, przeżyłam przecież imprezy (domowe i w lokalu), gdzie przy naszych damskich drinkach nagle Panowie zaczynali stawiać shoty wódeczki. I zabawa była odlotowa (zaraz, czy ja już pisałam o mojej Parapetówie, gdzie na łebka wyszło 1,5 l Czystej – a to oprócz piwa, wina, ginu i Campari... no comment) ale mimo to inna niż na Weselu. Więc chyba to jednak widok Szczęśliwej Pary Związanej na Całe Życie tak nas pobudza do radosnego balowania. Reagujemy bezwiednie, zupełnie altruistycznie, na Powodzenie Innych – hmm, czyli wychodzą z nas najlepsze cechy charakteru! :) Ot taki pomysł: może warto zastosować Terapię Weselami w szpitalach psychiatrycznych na oddziałach depresyjnych albo na przykład w więzieniach – jestem pewna że uleczalność i reformowalność, odpowiednio, wzrosłyby o 300%!
Anyways, jadę na ten Ślub i Weselisko... Z Kolegą przez duże K (tak zresztą, jak poprzednio – chyba tworzymy nową świecką tradycję). Planuję – nie, to jest złe słowo, bo niczego teraz nie planuję – jestem pewna, że będę się dobrze bawić. Wiem, że znowu będę się głupio uśmiechać patrząc na Pannę Młodą, bo zwyczajnie cieszę się szczęściem G. Bukietu nie zamierzam na siłę łapać, ale – tu drobna zmiana podejścia – nie postanawiam sobie z góry że go celnym kopem odbiję od siebie, gdyby jednak poleciał w moją stronę... :) Choć mam nadzieję, że nie poleci... Albo że tak... Sama nie wiem...
No więc dobrze – Ło Matko, znowu zaczynam ten akapit – jadę na Ślub i Wesele. Zabawa będzie przednia, w najlepszym towarzystwie! :) Ale... na wszelkij słuciaj trzymajcie za mnie kciuki, żebym „don’t do what I wouldn’t do”... (choć wiem, że kategoria „czego sam/a bym nie zrobił/a” jest zupełnie różna dla mnie i dla Moich Szacownych Koleżanek i Kolegów – oj tam, oj tam, bo ja po prostu Kobieta Wyzwolona jestem...)

czwartek, 4 listopada 2010

Szukajcie, a znajdziecie

Chociaż podobno znajduje się właśnie wtedy gdy się przestanie szukać, wypatrywać... Anyways, rzecz będzie o związkach, pisać będę jako Kobieta „szukająca” Mężczyzny, ale pamiętajcie, że myślami ogarniam wszelkie wariacje na temat (On-Jej, On-Jego, Ona-Jej... hmmm, w inne zdrożności nie wchodzę), więc wystarczy odpowiednio zmienić końcówki i możecie me mądrości przyłożyć do siebie.
Człowiek to zwierzę społeczne/stadne i nie jest skonstruowany do samotnego pędzenia żywota. Już nawet pomijając Ewolucję (na którą często powołują się Panowie, jako wymówkę swojego „rozsiewania genomu”), mamy coś takiego że w próżni, bez obecności innych nie potrafilibyśmy funkcjonować – skutki alienacji i jaskiniowego pustelnictwa widoczne ku przestrodze w „Pachnidle”. Szukamy więc tej Drugiej Połówki Jabłuszka, tego Yin uzupełniającego nasze Yang. I tutaj są dwie szkoły – obie według mnie poprawne, bo wszystko zależy od uwarunkowań osobniczych: albo Swój Ciągnie do Swojego albo (co mi się jakoś bardziej podoba, bo moja Strzelecka Natura lubi wyzwania i ostrą burzliwość) Przeciwieństwa Przyciągają Się. Dodam tylko – na mocy mojego wykształcenia – że ta druga opcja jest poprawna biologicznie, gdyż Natura stara się osiągać różnorodność genetyczną i unika chowu wsobnego, prowadzącego do zgubnych mutacji (wystarczy spojrzeć na Brytyjską Rodzinę Królewską, by widzieć skutki…).
Szukamy więc, nawet jeśli bezwiednie, nie myśląc lub nie przyznając się (ani sobie samym ani innym – chociaż wystarczy uczciwie się zastanowić...), tego Jednego Jedynego Partnera. I teraz mamy kwestię Kryteriów.
Primo: czy w ogóle mamy jakieś Kryteria Selekcji? Wiadomo, że tak. Nawet najbardziej Zdesperowane i Niewybredne osoby je mają. Prawda jest taka, że wiemy co nam się podoba. Panowie, przyznajcie się: Cycate Blondyny o Wzroście Karła, Wysokie Brunetki z Pojedynczą Brwią i Morenami Dennymi zamiast Kopców Kościuszki, Bladolice Rudowłose Wagi Ciężkiej à la Posłanka Renata B. ... whatever suits your fancy... Piszę tu o wyglądzie zewnętrznym, bo bolesna prawda jest taka, że to pierwsza rzecz na którą zwracamy uwagę – The First Impression. No chyba że, co w dzisiejszych czasach jest w sumie coraz częstsze, zaczniemy znajomość wirtualnie, odtwarzając prawie „Samotność w Sieci” przez e-mail lub gg. Ale to ostatnie, muszę zmartwić wszystkich Cerebrally Challanged (staram się być PC), to jest już gra bez pardonu, bo usterki urody można zatuszować grubym makijażem, oświetleniem świecami zamiast reflektorem sufitowym lub skarpetkami wsadzonymi w stanik, ale głupoty nie da się ukryć i wyłazi ona na wierzch jak smrodek niemytych pach spod dezodorantu.
Secundo: ile mamy tych Kryteriów i jak bardzo są one szczegółowe. Oczy zielone – kolor Pantonu 5747M, włosów na głowie – 93458, pochodzenie szlacheckie do 8 pokolenia wzwyż (kochanice królów i cesarzy mile widziane – ale tylko francuskich lub niemieckich a nie rosyjskich mocarzy), brak chronicznych chorób w rodzinie do 4 stopnia pokrewieństwa (ze szczególnym uwzględnieniem psychoz), itd. itp. Lista/ankieta do odhaczenia składająca się ze 150 punktów. No, sorry...
Tertio: co jest dla nas ważniejsze – Oględna Zewnętrzność czy Głęboka Wnętrzność (i nie mam tu na myśli jelitek, letkich ani przydatków). Bierzmy pod uwagę, że z wiekiem lub w warunkach stresowych Zewnętrzność ucierpi. Z drugiej strony Wnętrzność można maskować ze względu na potrzeby – np. zmywanie po sobie przy Pannie, podczas gdy normalnie On zostawiłby talerz do zaskorupienia. OK, Zewnętrzność jest ważna w jednym – Sex! No trudno by było chodzić regularnie do łóżka z osobą, która nas nie Podnieca (aczkolwiek to daje czas na robienie list zakupowych, planowanie nowego koloru sufitu, etc. podczas monotonnego wydawania z siebie „ohhh” i „ahhh”) Sex nie jest najważniejszy ani jedyny jako kryterium, jak co poniektórzy Panowie sądzą, ale jest Ważny. Bo, wbrew temu co pisał ten Piekielnik Libertyński Diderot, Pochewka może się pogodzić z przyjmowaniem Jednego Jedynego Kozika, a Kozik może pragnąć zagłębienia się tylko w Jedną Jedyną Pochewkę. Tylko, że muszą do siebie Pasować – rozmiarem (khe, khe), upodobaniami, temperamentem.
Quatro: jak bardzo skłonne jesteśmy iść na ustępstwa. Wiadomo, że nie znajdziemy Swojego Ideału (no nie znajdziemy, Kobitki, pogódźmy się z tym, zwyczajnie dlatego że Faceci są ułomni, hehe). Ale na ile jesteśmy w stanie odejść od swoich Planów/Wyobrażeń? Oczywiście, nie można spaść za nisko i lecieć na wszystko co Oddycha i ma Jakiegośtam Ogóreczka Między Nogami. Ale pomyślmy, co Możemy Wybaczyć – nie tylko teraz, ale także na Dłuższą Metę (tu wracam do wkurzającego nałogu zostawiania brudnych talerzy bez namaczania w zlewie, tak że skorupieją). Kompromis jest niezbędny. Kompromis – Kluczowe Słowo (pamiętam moją pierwszą rozmowę z Pewnym Szczególnym Osobnikiem i właśnie kompromis był krotochwilnie wspomniany). Kobity, nie oszukujmy się, my też nie jesteśmy idealne – chociaż Ja Jestem i zawsze mówię „Don’t hate me because I’m smart AND beautiful” :) Z czego możemy Zrezygnować? Na co Przymknąć Oko? Ja wiem akurat, że absolutnie nie jestem w stanie zdzierżyć głupoty/kretynizmu – tutaj nie będę PC – ani wszelkiego rodzaju nietolerancji (homofobia, rasizm, sexizm, etc.)
Quinto: przekreślamy cztery powyższe i po prostu idziemy na żywioł. I to jest najlepsze: if it feels good, it is good! :)
A Ja? Ja tylko wiem, że tak w głębi duszy pragnę/potrzebuję tego Ktosia w moim Życiu. Nie wiem czy się Dopiero Zjawi, czy już Był a ja to Straciłam, czy też Jest Teraz ale nie Rozpoznaję tego i/lub On też nie Rozpoznaje. Poddaję się żywiołowi – nie tyle Szukam, co Wypatruję, Czekam. Czekam na 100% pewny znak, choć ta bierność mierzi mą Naturę Strzelca. Ale cóż, jak to się mówi „once bitten, twice shy”, a po polskiemu „kto się na gorącym sparzył, na zimne dmucha”. No to dmucham, dmucham (heh, mam skojarzenie...).

środa, 3 listopada 2010

* * *

jestem jak gwiazda
gotowa w każdej chwili
zsunąć się z nieba
runąć we wszechświat
jestem jako owoc dyni
dojrzały gotów rozpęknąć
i wydać ze swego wnętrza
plon ziarna
jestem jak rozdeptany ptak
w agonii
rozczesujący dziobem skrzydła
podziwiający ich wietrzną konstrukcję
jestem jak błysk słońca
na ciemnym metalu drzwi
które prowadzą we wszechświat
        

(Halina Poświatowska)

poniedziałek, 1 listopada 2010

Brave New World

... for what it's worth...
Gdybym teraz dorwała tego złodzieja, przypięłabym mu powieki do czoła zszywkami, z języka zrobiła krawat, a potem powiesiłabym go za jaja i dała młodym dziewicom na pożarcie (bo wiadomo, że stare dziewice nie istnieją, jak dodo)! Hah.