Tips for Life (#1: Wear Sunscreen!): http://www.youtube.com/watch?v=sTJ7AzBIJoI

sobota, 30 kwietnia 2011

Intelligent Entertainment – E07

  

We didn’t take „no” as an answer; we took „no” as a question.
Mini-wykład Pana Mechai Viravaidya „How Mr. Condom made Thailand a better place” jest ciekawy, zabawny, a zarazem naprawdę inspirujący. Po pierwsze: świetne jest zobaczyć, że wprowadzony program, według statystyk ONZ i World Bank, zredukował liczbę infekcji HIV o 90% i uratował 7,7 milion żyć ludzkich. Po drugie: pocieszającym jest dowiedzieć się, że kobiety w takich krajach mają wolność wyboru w planowaniu rodziny. Po trzecie: kościół katolicki w Polsce mógłby się nauczyć paru rzeczy – jak np. święcenia środków antykoncepcyjnych. Po czwarte: Polska mogłaby się wiele nauczyć w kwestii edukacji dzieci o safe sex (i chodzi mi o bezpieczeństwo przed chorobami a nie tylko przed ciążą).
Over a quarter of a million were taught about family planning with a new alphabet –  A, B for birth, C for condom, I for IUD, V for vasectomy. (...)
Sick staff can’t work, dead customers don’t buy. (...)
And then we thought we’d help America, because America’s been helping everyone, whether they want help or not. (...) We decided to provide vasectomy to all men, but in particular, American men (...) And the hotel gave us the ballroom for it. Very appropriate room. And since it was near lunch time, they said, “All right, we’ll give you some lunch. Of course, it must be American cola. You get two brands, Coke and Pepsi. And then the food is either hamburger or hotdog.” And I thought a hotdog will be more symbolic. And here is this, then, young man called Willy Bohm who worked for the USAID. Obviously, he’s had his vasectomy because his hotdog is half eaten, and he was very happy. It made a lot of news in America, and it angered some people also. I said, “Don't worry. Come over and I’ll do the whole lot of you.”
   
***

We can see matter. But we can’t see what’s the matter.
Rewelacyjny mini-wykład Pana John Lloyd. Tak na marginesie – to jest to co uwielbiam: gdy ludzie nie prawią suchych i nudnych kazań, ale wrzucają do nich humor. Zauważcie, że zabawne przemowy wydają się Wam o wiele ciekawsze niż te nasycone powagą i dostojeństwem. To jest podstawowa rzecz, której się nauczyłam od mojego promotora, gdy sama musiałam dawać wykłady na konferencjach – always make them laugh with a few jokes, and they will listen to you more intently. Anyways, prezentacja John Lloyd to inwentaryzacja rzeczy niewidzialnych ale pasjonujących, a zarazem nie do końca (lub w ogóle) zrozumiałych. Hecna mocno!
Consciousness. I see all your faces. I have no idea what any of you are thinking. (...) In the question of consciousness and artificial intelligence. Artificial intelligence has really, like the study of consciousness, gotten nowhere. We have no idea how consciousness works. With artificial intelligence, not only have they not created artificial intelligence, they haven’t yet created artificial stupidity. (...)
This is extraordinary. Because rice, get this, rice is known to have 38 thousand genes. Potatoes, potatoes have 48 chromosomes. Do you know that? Two more than people. And the same a gorilla. You can’t see these things. But they are very strange. (...)
Electricity, you can’t see that. Don’t let anyone tell you they understand electricity. They don’t. Nobody knows what it is. You probably think the electrons in an electric wire move instantaneously down a wire, don’t you, at the speed of light when you turn the light on. They don’t. Electrons bumble down the wire, about the speed of spreading honey, they say.
   
***
Serious Nonsense
Pan Bruce McCall jest kanadyjskim autorem i ilustratorem, którego rysunki widniały na okładkach magazynów „National Lampoon” i „The New Yorker”. Jego prezentacja jest lekka, łatwa i przyjemna. Możecie oczywiście pomyśleć (jak ja przez moment), że nie wnosi nic nowego i jest zwyczajną autoreklamą. Ale to co mówi i jego ilustracje naprawdę dają do myślenia, zwyczajnie dlatego że pokazują co siedziało/siedzi w ludzkich umysłach i sercach. Pan świetnie mówi, zabawnie, ze swadą, a do tego tematyka mocno mi się skojarzyła z Jeremy Clarkson, którego książki stoją u mnie na półce (tak, tak, to jest facet od „Top Gear”, ale nie tylko, bo jest też felietonistą) i jego „I Know You Got Soul”. Dodatkowo jeszcze polecam szczególnej uwadze filmik animowany zaczynający się w minucie 10.30 wykładu, zatytułowany „The Ascent of Man”.  
I don’t know what the hell I’m doing here. I was born in a Scots Presbyterian ghetto in Canada, and dropped out of high school. I don’t own a cell phone, and I paint on paper using gouache, which hasn’t changed in 600 years. But about three years ago I had an art show in New York, and I titled it “Serious Nonsense”. So I think I’m actually the first one here – I lead. (…)
My work is so personal and so strange that I have to invent my own lexicon for it…
I. Retrofuturism is looking back to see how yesterday viewed tomorrow. (…)
II. Techno-Archaeology is digging back and finding past miracles that never happened – for good reason usually. (…)
III. Faux-Nostalgia, which I’m sort of – not, say, famous for, but I work an awful lot in it – it’s the achingly sentimental yearning for times that never happened. Somebody once said that nostalgia is the one utterly most useless human emotion so I think that’s a case for serious play. (...)
IV. Hyperbolic Overkill is a way of taking exaggeration to the absolute ultimate limit, just for the fun of it. (...)
V. Shamelessly Cheap is something, I think – this will wake you up. It has no meaning, just – Desoto discovers the Mississippi. (...)
VI. Urban Absurdism – that’s what “The New Yorker” really calls for. I try to make life in New York look even weirder than it is with those covers.
   

piątek, 29 kwietnia 2011

Europe's Guard Dogs

  

Wcześniej pisałam o haniebnym procederze migracyjnym Australii. Niektóre osoby piszące i rozmawiające ze mną były zszokowane, oburzone i zawsze dodawały tekst w stylu „w Europie takie coś by nie miało miejsca”. Otóż, kochani: ma!
(na marginesie: podziękowania dla towarzyszki I.M. za zwrócenie uwagi na temat)

Istnieje sobie coś, o czym większość osób nie wie. Istnieje teraz, w „naszej” zunifikowanej Europie. Nazywa się Frontex i jest to pół-tajna agencja unijna z siedzibą w Warszawie (heh, przypuszczam, że każdy inny kraj stwierdził I wouldn’t touch it with a shitty stick, podczas gdy Polaczkowie ochoczo się wyrwali z łapkami do góry: ja, ja, u mnie). Jak czytamy na ich stronce: Frontex, the EU agency based in Warsaw, was created as a specialised and independent body tasked to coordinate the operational cooperation between Member States in the field of border security. The activities of Frontex are intelligence driven. Frontex complements and provides particular added value to the national border management systems of the Member States. A co to oznacza?

To oznacza wszelkiego rodzaju akcje na cienkiej granicy (lub ją przekraczające) pomiędzy moralnością, prawem i ludzką etyką a totalitaryzmem, naruszeniem praw człowieka i zimnym okrucieństwem.

Frontex, militancko nastawiony na „ochronę granic” łamie podstawowe prawa człowieka i uchodźców, w tym Convention Relating to the Status of Refugees 
of 1951. Przez zaniechanie lub odmówienie pomocy osobom starającym się dotrzeć drogą morską do Europy łamie też prawo międzynarodowe dotyczące rozbitków. Projekt RABIT (Rapid Border Intervention Teams) faktycznie doprowadził do zmniejszenia nielegalnej migracji w obrębie Wysp Kanaryjskich i basenu Morza Śródziemnego, ale jakim kosztem:  
„150 kilometrów na południe od Malty samolot obserwacyjny należący do organizacji FRONTEX namierzył łódź Zodiak, na której upchanych było 
53 pasażerów swobodnie dryfujących na wzburzonych falach, najprawdopodobniej w skutek awarii silnika. Dzięki kamerom na pokładzie można było dostrzec kobiety i małe dzieci. Pilot, wróciwszy do bazy w La Valetcie, poinformował o swoim odkryciu władze maltańskie, które odmówiły podjęcia jakichkolwiek działań pod pretekstem, że rozbitkowie dryfują w ‘strefie libijskiej’. Wówczas interweniowała wysłanniczka Wysokiego Komisarza do Spraw Uchodźców z ONZ, Laura Bondini, żądając od Maltańczyków wysłania łodzi ratunkowej. Nic nie pomogło. Unia Europejska nie zareagowała. Wszelki ślad po rozbitkach zaginął.
Kilka tygodni wcześniej na pełnym morzu w okolicach Senegalu zatonęła barka, na której tłoczyło się około sto osób uciekających z Afryki przed głodem. Próbowali dostać się do Wysp Kanaryjskich. Dwie osoby przeżyły.
Z kolei dwa tysiące Afrykanów, w tym kobiety i dzieci, obozuje przed zamkniętymi enklawami hiszpańskimi Melilla i Ceuta, w suchym, górzystym Rifie. Na rozkaz komisarzy z Brukseli, są spychani przez marokańską policję w stronę Sahary, nie dostając nic do jedzenia ani do picia. Setki, a może tysiące z nich umiera pośród skał i piasków pustyni. (źródło tutaj
Działalność Frontex sprawiła, że ludzie wybierają dłuższe i cięższe (a zatem niosące większe ryzyko śmierci) drogi dostania się do „lepszych” krajów. Działalność Frontex sprawiła, że kraje/ludzie nimi rządzący o wiele łatwiej podejmują bezduszne decyzje skutkujące w stracie ludzkiego życia. Działalność Frontex, poprzez aktywne i bierne utrudnienie lub uniemożliwienie przemieszczaniu się ludzi, odbiera uchodźcom możliwość normalnej egzystencji. Działalność Frontex, przez specjalnie zorganizowane loty deportacyjne (heh, akcja jak z filmów szpiegowskich o CIA) dostarcza narzędzia państwom chętnym pozbyć się „niepożądanego elementu”. Działalność Frontex to również bezpośrednie wymierzanie broni palnej w twarze uchodźców – jak to miało miejsce we Włoszech. Działalność Frontex to zastrzelenie Nigeryjczyka w samym centrum Warszawy.  Działaność Frontex to także liczne obozy dla uchodźców...   
Ehh, no comment...


Kończąc: jest organizowana akcja przeciwko Frontex w dniach 16-23 maja 2011 – poczytać możecie tutaj. Zachęcam do uczestnictwa. 


P.S. Szczerze mówiąc, chciałam napisać więcej i załączać zdjęcia, ale mój Avast cały czas dźwięczał na alert „złośliwy adres URL” gdy tylko odpaliłam gugle web i images. Więc musicie się zadowolić tym co zapodałam. 
   

czwartek, 28 kwietnia 2011

Goth to Zuo

Zainspirowana ostatnim postem Jaskiniowca, postanowiłam dzisiaj wrzucić to poniższe cudeńko, tak na ząb. Źródło tekstu oczywiście znane i lubiane.


POST NA FORUM:
A to znacie? Ulotka rozdawana pod kościołem:

"Jeżeli Twoje dziecko jest gothem, zmień to z pomocą Boga! Poniżej znajduje się lista znaków ostrzegawczych, które wskazują na to, że Twoje dziecko jest zagubioną owca i zeszło ze ścieżki Bożej. Kultura gotycka jest kulturą niejasną i często niebezpieczną, w której to nastolatki często pragną uczestniczyć. Wprowadza ona umysły młodych ludzi w wyimaginowany świat zła, ciemności i przemocy. Proszę, szukaj ich poprzez rozmowę, modlitwę i rodzicielską opiekę, aby wyplenić pokusy Szatana z duszy Twego dziecka, jeżeli pięć lub więcej punktów jej/jego dotyczy:

1. Regularnie nosi czarną odzież.
2. Ubiera koszulki z nazwą lub wizerunkiem rockowej grupy muzycznej.
3. Maluje oczy używając czarnych specyfików, maluje usta lub też paznokcie.
4. Nosi dziwną, srebrną biżuterię lub symbole (trzy szóstki, pentagram i inne symbole wyznające Szatana).
5. Wykazuje zainteresowanie w tatuażach i piercingach.
6. Słucha gotyckiej lub jakiejkolwiek innej anty-socjalnej muzyki. (Marylin Manson twierdzi, że jest antychrystem i wypowiada się
publicznie przeciwko Panu. Proszę, wyrzuć takie płyty kompaktowe NATYCHMIAST.)
7. Zadaje się z innymi ludźmi, którzy ubierają się, zachowują i mówią ekscentrycznie.
8. Nie wykazuje zainteresowania w takich czynnościach jak: czytanie Biblii, modleniu się, chodzeniu do koscioła lub uprawianiu sportu.
9. Wykazuje rosnące zainteresowanie tematami: śmierć, wampiry, magia, vodoo i innymi, które dotyczą szatana.
10. Bierze narkotyki.
11. Pije alkohol.
12. Chce popełnić samobójstwo i/lub ma depresję.
13. Tnie się, przypala lub robi sobie krzywdę w kazdy inny sposób. (To satanistyczny rytuał, który poprzez ból odwraca uwagę od światła Pana naszego i Jego miłości. Poszukuj pomocy u psychologa.)
14. Narzeka na nudę.
15. Śpi bardzo długo lub bardzo mało.
16. Czesto nie spi w nocy.
17. Nie lubi światła słonecznego oraz innego światła.
18. Żąda często prywatności.
19. Spędza bardzo dużo czasu samotnie.
20. Żąda czasu sam na sam ze sobą oraz ciszy.(Prawdopodobnie to po to, by Twoje dziecko mogło rozmawiać ze złymi mocami poprzez medytację.)
21. Nalega, by spędzać czas z przyjaciółmi bez uczestnictwa dorosłego.
22. Nie szanuje autorytetu nauczycieli, duchownych, zakonnic, starszych itp.
23. Żle zachowuje się w szkole.
24. Źle zachowuje się w domu.
25. Bardzo dużo je lub bardzo mało je.
26. Je żywność gotycką.
27. Pije krew lub wyraża zainteresowanie w tym kierunku (Wampiry wierza, że to sposób by dosięgnąć Szatana. Takie zachowanie jest niebezpieczne i trzeba oduczyć tego NATYCHMIAST).
28. Ogląda telewizję kablową lub inne skorumpowane media. (Zapytaj się w lokalnej parafii jakie programy telewizyjne są odpowiednie dla Twego dziecka.)
29. Gra w gry komputerowe, które sa brutalne.
30. Nadużywa internetu.
31. Kreśli symbole satanistyczne lub/i brutalnie potrząsa głową w rytm muzyki.
32. Tańczy poruszając się prowokacyjnie i seksualnie.
33. Wykazuje zainteresowanie seksem.
34. Onanizuje się.
35. Jest homoseksualny lub/i biseksualny.
36. Nosi przypinki, naszywki z wyrażeniami "Jestem gothem", "Jestem martwa" itp.
37. Twierdzi, że jest gothem.

Jeżeli pięć lub więcej punktów odnosi się do Twego dziecka, powinnieneś szybko zainterweniować. Kultura gotycka jest niebezpieczna, a Szatan 'rośnie' dzięki niej. Jeżeli któryś z problemów trwa, zapisz swoje dziecko na terapię psychologiczną."
   

wtorek, 26 kwietnia 2011

An Inconvenient Truth



Those who deny freedom to others deserve it not for themselves. (Abraham Lincoln)

Proponuję przeczytać tego posta słuchając piosenki I am Australian”, jakże ulubionej przez Australijczyków, dumnych ze swojego wielokulturowego pochodzenia:
We are one, but we are many
And from all the lands on earth we come

We share a dream and sing with one voice:
I am, you are, we are Australian
 
Australia – kraj piękny, gdzie ludzie żyją w wolności, równości i braterstwie. Ale... nie wszyscy. Wyobraźcie sobie obozy koncentracyjne (tak, bo koncentrują na małej przestrzeni jednostki które „należy zatrzymać i odizolować”), z barakami mieszkalnymi, otoczone ogrodzeniem z drutem kolczastym na górze, z budkami strażniczymi... wszystko to w XXI wieku, w „kraju wysoko rozwiniętym”. To jest rzeczywistość dla wielu ludzi w Australii.
Tak, jesteśmy krajem wielokulturowym i tolerancyjnym dla innych nacji, religii, zapatrywań politycznych czy orientacji sexualnej. Tylko że tolerancja nie rozciąga się na illegals. A raczej rozciąga się, ale nie ta rządowa.
Tym czym dla Meksykanów lub Polaków są Stany Zjednoczone, tym dla Azjatów czy obywateli krajów Oceanii jest Australia. Mekką. Shangri-La. Krajem mlekiem i miodem – a przede wszystkim wolnością – płynącym. Wybierają się oni w małych łódkach do brzegów Krainy Oz, marząc o pozostaniu tutaj, życiu godnym, bez indoktrynacji politycznej, bez groźby sankcji dla nich i rodziny za życie po swojemu i mówienie co się myśli. Ale cóż...
Wody terytorialne są mocno monitorowane i niełatwo jest przybić do któregokolwiek brzegu niezauważenie.


Dygresja: Historia, która wstrząsnęła większością ludzi w Australii. Ja, jak większość z nas, nie mogłam uwierzyć własnym oczom i uszom (radio podczas protests). W sierpniu 2001, 20-metrowa łódź rybacka z 438 uchodźcami Afgańskimi (w tym 26 kobiet i 43 dzieci) utknęła na wodach międzynarodowych, raptem 140 km of Christmas Island (terytorium Australii). Wysłano sygnał o pomoc. Prawo międzynarodowe mówi, że rozbitkowie zabierani są na najbliższy ląd. Australia odebrała sygnał, ale... zaczęła się targować z Indonezją kto ma wypłynąć i pomóc tym ludziom, bo nie chciała wysłać swoich statków, a więc i przyjąć do siebie tych uchodźców! To trwało 2 dni. W końcu australijskie organa puściły sygnał dalej i kapitan norweskiego statku Tampa, płynącego z Australii do Singapore odpowiedział że zmienia kurs by pomóc. Doniósł później, że łódź była w opłakanym stanie i zaczynała się rozpadać. Ludzie porobili znaki S.O.S. na czymkolwiek mogli, bo widzieli przelatujące samoloty (australijskie) i desperacko błagali o pomoc. Kapitan, Arne Rinnan, zabrał ich na swój statek i poprosił o pozwolenie na przybicie do brzegów Australii, by móc ich przekazać dalej. Wielu z nich potrzebowało opieki medycznej, byli wycieńczeni. Australia odmówiła. Po kolejnych trzech dniach, Rinnan postanowił przestać bawić się w głupie klocki, ogłosił state of emergency i wpłynął na wody australijskie bez pozwolenia. Specjalna jednostka wojskowa Australii została wysłana by wejść na pokład. Rozkazali Rinnanowi wrócić na wody międzynarodowe. Odmówił. Został oskarżony o nielegalny przewóz ludzi. 
W międzyczasie rząd australijski zaczął pertraktować z Norwegią i Indonezją, by przyjęły uchodźców. LOL. W końcu, 3 września zostali oni zabrani na australijski statek Manoora i rozesłani do detainee camps – część na wyspę Nauru, a część do Nowej Zelandii. Porażka ogólnie i wstyd. Protesty na ulicach nas, obywateli.


Kapitan Arne Rinnan otrzymał najwyższe odznaczenie od rządu Norwegii za swoją postawę. A ludzie z Tampy... skończyli tak:


Ad rem: ci, którym się jednak udaje dotrzeć na ląd australijski, są szybko wyłapywani dzięki pewnym „życzliwym” obywatelom. I są zamykani w obozach dla zatrzymańców. Żyją tam czasami latami, bo by móc wyjść musieliby otrzymać status rezydenta lub uchodźcy – a to nie takie proste. I to jest najgorsze: ci ludzie tam naprawdę żyją. Praktycznie w więzieniu. Żyją, mają rodziny, rodzą dzieci – a te dzieci tam dorastają, w zamknięciu, nigdy nie zaznawszy wolności. Koszmar. Ich jedyną przewiną było nielegalne dotarcie do innego kraju. Obozy są oczywiście często oprotestowywane (by yours truly including). Petycje są pisane. Ale nawet najbardziej logiczna argumentacja: np. że przetrzymywanie w zamknięciu ludzi, którzy uciekali od groźby więzienia w swoim kraju jest nieludzkie, że lepiej już ich wsadzić na statek z powrotem, są jak głos wołającego na puszczy. Australia twierdzi, że koszty wysłania byłyby za wysokie (a przecież utrzymanie tych obozów latami kosztuje mnóstwo kasy!) i że „ze względów humanitarnych” nie może wysłać ludzi do krajów gdzie czekają ich ciężkie kary. Heh... no comment.


Niepojęta dla mnie jest ta postawa rządu. Zresztą nie tylko dla mnie. Amnesty International i ONZ wypowiadały się na ten temat, domagając się od Australii by skończyła ten proceder, który łamie prawa człowieka. Bez skutku.
A jedyną formą protestu jaki ci ludzie mogą zastosować jest hunger strike... zszywając sobie usta...


P.S. Ciekawy fakt: Woomera, gdzie znajduje się jeden z obozów jest miejscem byłych testów nuklearnych. I kid you not! Przejeżdżając przez region, normalnie autostradą, widzi się ogrodzenie i znaki zakazujące postoju lub wchodzenia na ziemię/pobocze i ostrzegające przed radiacją. Osobiście widziałam – Tata mi powiedział o co chodzi.  Interesujące rozwiązanie: nie wykończymy tych illegalów sami, pozwolimy promieniowaniu to zrobić...


   

Created Equal

Foreword: What a difference a night makes... :)

Jestem jak Małgorzata u Bułhakowa: „Pasjami lubiła ludzi, którzy to co robią, robią po mistrzowsku.

I... stąd również zachwyt oraz miłość wielka i czysta, niestety, do pewnych autorów. Stąd też posty ze zdjęciami – bo ja jeszcze mam skrzywienie dodatkowe nad Małgośką: pasjami uwielbiam tych, którzy robią po mistrzowsku coś, czego ja bym nie potrafiła. Choć od biedy coś piszę i się nawet podoba Waszej gawiedzi, to wiem, że do fotografii mam raczej antytalent. Czasami mi wychodzą ładne foty, fakt, ale to na zasadzie „trafiło się ślepej kurze ziarno”. Poza tym brak mi cierpliwości – ja łapię aparat i pstrykam, nie potrafiłabym przez 15 minut składać się do zrobienia zdjęcia.

Koniec wstępu osobistego. Bo ogólnie post ma prezentować fantastyczne fotografie Pana Mark Laita. Te akurat są z projektu Stworzeni Równymi.
Enjoy. :)









   

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Good Tradition

There’s a good tradition of love and hate staying by the fireside
There’s a good tradition of love and hate staying by the fireside

And though the rain may fall – your father’s calling you
You still feel safe inside
And though your ma’s too proud – your brother’s ignoring you
You still feel safe inside
Oh, was this solo?
Was this yesterday?
Was this true for you?
Coz while all the rest have taken time
This didn’t do a lot for you
And the corners laced with memories
Tell you how it used to be
Your mother smiles, the children play
And all the bad things happen miles away
And strong feelings never bother you
You hold your head up while the rest of us try to
Oh, call the stations
Call the people
We all want to know
Coz while all the rest have taken time
You don’t wanna know
Well, there’s a good tradition of love and hate staying by the fireside
There’s a good tradition of love and hate staying by the fireside
And though the rain may fall – your father’s calling you
You still feel safe inside
And though your ma’s too proud – your brother’s ignoring you
You still feel safe inside
Oh, was this solo?
Was this yesterday?
Was this true for you?
Coz of all the choices you have made
This didn’t do a lot for you

Tanita Tikaram (Good Tradition”)
   

piątek, 22 kwietnia 2011

Hugenight

  

Skąd się wzięły tradycyjne Wielkanocne jaja? Tak, tak, możemy gadać o symbolizmie (ovo – początek życia, rezurekcja, blah, blah, blah). Ale powód jest prozaicznie prosty.
Za dawnych (nie powiem „dobrych” bo raczej mi się tak nie kojarzą) czasów, Wielki Post był przestrzegany bardzo restrykcyjnie. I faktycznie mięso ani żadne produkty zwierzęce – w tym jajka – nie były jedzone. No ale spróbujcie to wytłumaczyć kurom, że mają wziąć na wstrzymanie bo człowiek się umartwia. No więc niosły się tek kury jak Pan Bóg przykazał, a ludzie jaja zbierali i przechowywali. Nie można było przecież wyrzucić jedzenia. Nie wiem czy pod koniec mieli ich kopy (a ta miara jak wiadomo to 60) czy nie. Fakt, faktem, że w domu mocno zwyżkowało owalnym kształtem. Więc gdy nadchodziły Święta trzeba było coś z tym zrobić: piec ciasta, gotować na twardo, etc. Aby zachęcić dzieci do jedzenia (a to, wiadomo, są najbardziej surowi krytycy kulinarni) malowano jajka i wymyślano zabawy w stylu „egg treasure hunt” aby skusić je kolorowymi wzorami – i stąd się wzięły pisanki.
Proza życia religijno-społecznego. :)


Z ciekawostek lingwistycznych: po angielsku Wielki Piątek to Good Friday. 
Nie bynajmniej nie był „Dobry” dlatego, że Jezus umarł. To po prostu skrót od Gods Friday czyli Boży Piątek. Podobnie ma się zresztą rzecz z pożegnaniem goodbye wzięło się od słów God be with ye. 
 
Interesting fact #2: Jak się dowiedziałam od koleżanki O., która właśnie jest 
z Rodziną u Swojej Mamy na Ukrainie (jeszcze raz pozdrowienia i całusy dla Was wszystkich, Kochani!), to w tym naszym sąsiedzkim kraju Święconka występuje 
w formie olbrzymiego kosza, wypchanego po brzegi pętami kiełbas, szynką, słoniną, chlebem, jajami oczywiście, ciastami, w tym tradycyjnymi babami, serami, chrzanem i przyprawami, etc. Nasze małe Święconeczki z symbolicznym kawałkiem chleba, kiełbaski, jajem, solą i pieprzem oraz barankiem cukrowym to pikusie w porównaniu do tych niemalże wałówek piknikowych. I to co w koszu, poświęcone, je się dopiero w Niedzielę Wielkanocną, a nie jak u nas już w Sobotę.


No ale tak poza powyższym, to oczywiście życzę Szanownemu Państwu Smacznego i Mokrego – jaja i dyngusa. ;)

Ale... beware of the eggs, my friends... tym bardziej że z nich wychodzą kurczaki.
:) Besos, Kochani!

   

czwartek, 21 kwietnia 2011

Water and Earth

Jest człowiek. Nazywa się Gregory Colbert. Zwyczajny człowiek jak my wszyscy. Ma normalne życie i ma zawód. Jest reżyserem i fotografem. Takich jest wielu.
Ale to co On robi nie jest zwyczajne.
To co On robi... odbiera mi słowa, zapiera dech w piersiach. Nie potrafię myśleć, mogę tylko chłonąć. Jedyne co mi pozostaje to moje oczy – i są drzwiami przez które On wchodzi do mojej duszy.
Film Ashes and Snow to pełna magicznego piękna wizualizacja 365 listów skomponowanych przez mężczyznę w trwającej rok podróży do jego żony. Fragmenty filmu/muzyczne inspiracje: Slow Down, Now We Are Free,  
Space Weaver, Ashes and Snow, Part 4/4, Feather to Fire.
 
We live only to discover beauty. All else is a form of waiting
(Khalil Gibran)
   















   

środa, 20 kwietnia 2011

Dr Livingstone, I presume?

  

Dr Livingstone, I presume? - słowa nieobce osobom choćby lekko obytym 
z językiem angielskim. Znane, lubiane i powtarzane w różnych sytuacjach
i w różnych wariacjach. Ale kto zna historię?

David Livingstone (1813-1873) był szkockim pionierem i eksploratorem Afryki.     W 1840 roku wyruszył na ten kontynent i dwa cele przyświecały tej podróży: odkrywać dalej Czarny Ląd i ukrócić proceder handlu niewolnikami. Wrócił do Wielkiej Brytanii i po serii pasjonujących wykładów został uznany za bohatera.       W 1864 wyjechał ponownie do Afryki z expepydcją by znaleźć źródło Nilu. Miesiące rozciągały się w lata i słuch wszelki po nim zaginął. Niepokój w kraju był tak wielki, że sięgnął za Ocean i w 1871 roku George Bennett, edytor New York Herald, zlecił reporterowi Henry Morton Stanley misję znalezienia Livingstone. Stanley zorganizował grupę około 200 ludzi i wylądował na wschodnim wybrzeżu Afryki 21 marca 1871 roku. Po prawie ośmiu miesiącach przemierzania Czarnego Lądu, dnia 10 listopada 1871 r., dotarł do małej wioski Ujiji u wybrzeży Jeziora Tanganika – i tam znalazł Livingstona.
Poniższy tekst pochodzi z biografii: Byron Farwell „The Man Who Presumed: 
a Biography of Henry M. Stanley” (1957); Henry Stanley: How I Found Livingstone (1872).  

   
“We push on rapidly. We halt at a little brook, then ascend the long slope of a naked ridge, the very last of the myriads we have crossed. We arrive at the summit, travel across, and arrive at its western rim, and Ujiji is below us, embowered in the palms, only five hundred yards from us! At this grand moment we do not think of
 the hundreds of miles we have marched, of the hundreds of hills that we have ascended and descended, of the many forests we have traversed, of the jungles and thickets that annoyed us, of the fervid salt plains that blistered our feet, of the hot suns that scorched us, nor the dangers and difficulties now happily surmounted. Our hearts and our feelings are with our eyes, as we peer into the palms and try to make out in which hut or house lives the white man with the gray beard we heard about on the Malagarazi.
We are now about three hundred yards from the village of Ujiji, and the crowds are dense about me. Suddenly I hear a voice on my right say, 'Good morning, sir!'
Startled at hearing this greeting in the midst of such a crowd of black people, I turn sharply around in search of the man, and see him at my side, with the blackest of faces, but animated and joyous, - a man dressed in a long white shirt, with a turban of American sheeting around his woolly head, and I ask, 'Who the mischief are you?'
'I am Susi, the servant of Dr. Livingstone,' said he, smiling, and showing a gleaming row of teeth.
'What! Is Dr. Livingstone here?'
'Yes, Sir.'
'In this village?'
'Yes, Sir'
'Are you sure?'
'Sure, sure, Sir. Why, I leave him just now.'
In the meantime the head of the expedition had halted, and Selim said to me: 'I see the Doctor, Sir. Oh, what an old man! He has got a white beard.' My heart beats fast, but I must not let my face betray my emotions, lest it shall detract from the dignity of a white man appearing under such extraordinary circumstances.
So I did that which I thought was most dignified. I pushed back the crowds, and, passing from the rear, walked down a living avenue of people until I came in front of the semicircle of Arabs, in the front of which stood the white man with the gray beard. As I advanced slowly toward him I noticed he was pale, looked wearied, had a gray beard, wore a bluish cap with a faded gold band round it, had on
a red-sleeved waistcoat and a pair of gray tweed trousers. I would have run to him, only I was a coward in the presence of such a mob, - would have embraced him, only, he being an Englishman, I did not know how he would receive me; so I did what cowardice and false pride suggested was the best thing, - walked deliberately to him, took off my hat, and said, 'Dr. Livingstone, I presume?'
'Yes,' said he, with a kind smile, lifting his cap slightly.
I replace my hat on my head and he puts on his cap, and we both grasp hands, and
I then say aloud, 'I thank God, Doctor, I have been permitted to see you.'
He answered, 'I feel thankful that I am here to welcome you.'”

   

wtorek, 19 kwietnia 2011

Reconciliation

Był sobie raz Kraj – piękny, czysty, ogrzewany słońcem, omywany oceanem... nieskazitelny. I żyli w nim ludzie, w jedności z Naturą ich otaczającą. 
Ale pewnego dnia przypłynęli White Fella i odebrali im siłą wszystko. Zabijali ich samych i zwierzęta wokół nich. Zabierali im dostęp do Ziemi z której żyli, zabierali im wolność i zabierali im dzieci...


Czym jest idea Reconciliation? Nie tylko naprawieniem krzywd – przynajmniej częściowym, bo Stolen Generations nigdy nie odzyskają szansy na normalne życie – nie tylko oddaniem ziemi jej pierwszym mieszkańcom (bo to wymaga opracowania dobrych rozwiązań logistycznych). Reconciliation jest też wypowiedzeniem jednego, prostego słowa: Sorry. Niestety, White Fella miał z tym duże problemy (chociaż może to ułomność mężczyzn? osobiście zauważam alergię u drugiej płci na wycedzenie przeprosin). To słowo stało się symbolem walki o równość Aborygenów i o przyznanie się do zła tym wspaniałym ludziom wyrządzonego przez białych. To słowo było najważniejszym pierwszym krokiem, pierwszym gestem wyciągnięcia ręki. O to słowo postulowali aktywiści i zwykli ludzie. Ale tego słowa nie chciały wypowiedzieć wcześniejsze rządy z pokręconych względów politycznych I tak też John Howard, którego premierostwa miałam (nie)przyjemność doświadczyć, uznał oficjalnie za kwestię honoru by NIE powiedzieć „sorry”! Dopiero Kevin Rudd (którego osobiście popierałam) wygłosił wreszcie „The Sorry Speech” dla Stolen Generations i dla wszystkich Aborygenów, którzy doświadczyli grabieżczej polityki White Fella. PROSZĘ obejrzyjcie link – naprawdę mocne wzruszenie, ahh, to był one Wednesday morning when the whole nation stood still (a pełen tekst, na kilka stronek ale warto przeczytać, jest tutaj).

Dygresja: Czyż nie fajnie by było gdyby Australia Day był zmieniony na 13 lutego?

 
Kevin Rudd:
Today we honour the Indigenous peoples of this land, the oldest continuing cultures in human history.
We reflect on their past mistreatment.
We reflect in particular on the mistreatment of those who were Stolen Generations - this blemished chapter in our nation's history.
The time has now come for the nation to turn a new page in Australia's history by righting the wrongs of the past and so moving forward with confidence to 
the future.
We apologise for the laws and policies of successive Parliaments and governments that have inflicted profound grief, suffering and loss on these our fellow Australians.
We apologise especially for the removal of Aboriginal and Torres Strait Islander children from their families, their communities and their country.
For the pain, suffering and hurt of these Stolen Generations, their descendants and for their families left behind, we say sorry.
To the mothers and the fathers, the brothers and the sisters, for the breaking up of families and communities, we say sorry.
And for the indignity and degradation thus inflicted on a proud people and a proud culture, we say sorry.
We the Parliament of Australia respectfully request that this apology be received in the spirit in which it is offered as part of the healing of the nation.
For the future we take heart; resolving that this new page in the history of our great continent can now be written.
We today take this first step by acknowledging the past and laying claim to a future that embraces all Australians.
To the Stolen Generations I say the following:
As Prime Minister of Australia, I am sorry.
On behalf of the Government of Australia, I am sorry.
On behalf of the Parliament of Australia, I am sorry.

And I offer you this apology without qualification.
We apologise for the hurt, the pain and the suffering we the Parliament have caused you by the laws that previous Parliaments have enacted. 
We apologise for the indignity, the degradation and the humiliation these laws embodied. 
We offer this apology to the mothers, the fathers, the brothers, the sisters, 
the families and the communities whose lives were ripped apart by the actions of successive Governments, under successive Parliaments.
So let us turn this page together, Indigenous and non-Indigenous Australians, Government and Opposition, Commonwealth and State, and write this new chapter in our nation's story together.”


Jest jeszcze wiele do zrobienia. Wiele do zmienienia w mentalności ludzi. Sprawa Reconciliation nie została zakończona jednym słowem – ale to dobre słowo na dobry początek. I cieszę się z niego bardzo. :)

Treaty (by Yothu Yindi)
This land was never given up
This land was never bought and sold
The planting of the Union Jack
Never changed our law at all
Now two rivers run their course
Separated for so long     
I’m dreaming of a brighter day
When the waters will be one