Tips for Life (#1: Wear Sunscreen!): http://www.youtube.com/watch?v=sTJ7AzBIJoI

czwartek, 24 marca 2011

Wolf Creek


Kilka słów wstępu.
Film jest oparty na faktach. Zresztą to nie jest jedyna historia tego typu mająca miejsce w Aussie Outback. Kiedy film był w kinach, toczyła się akurat sprawa sądowa dotycząca bardzo podobnego przypadku. Był on zakazany w Northern Territory aby osoby związane ze sprawą (sędziowie, świadkowie, biegli) nie byli influenced przez to co zobaczą na ekranie lub usłyszą/przeczytają (był totalny ban: żadnych recenzji ani nic). Ja miałam to szczęście że go obejrzałam podczas wypadowego weekendu w granicach stanu New South Wales. Podaję linki do dwóch trailers (1 i 2) bo obydwa wg mnie są dobre.

Film jest mocny. Bardzo.
Zaczyna się niewinnie i łagodnie, i kto by nie wiedział to by dał się nabrać – świetne zdjęcia, bezkres Australii, radosne zabawy młodych ludzi i czysta, niczym niezmącona przyroda. Clean. Unspoiled. Pristine. Ahhhh.... tęsknię... Na marginesie: byłam osobiście w większości pokazanych miejsc. Wolf Creek Crater (miejsce uderzenia meteoru) zapiera dech w piersiach. I tak: nam też stanęły zegarki!!!
Ale potem, tak od połowy, zamienia się... w coś gorszego niż horror. Tutaj credits należą się reżyserowi i kamerzystom – zdjęcia idealnie oddają całą potworność tematu. Do tego muzyka – lub jej brak (co bardzo lubię w filmach)... słychać szelest materiału, wciągnięty oddech, przejechanie językiem po spierzchniętych ze strachu wargach...
Muszę tutaj zrobić małą dygresję. Film troszkę robi disservice pewnemu typowi człowieka. Jest taki Aussie Battler, ewent. Aussie Outback Bloke. Tak, będzie wyglądał nieciekawie: zęby wyszczerbione jak mur zamku w Malborku, tatuaże na ramionach, beer gut, przepocony podkoszulek. Ale tacy ludzie mają złote serca. Zagadają, zainteresują się, zapytają czy nie potrzebujesz pomocy. W samym środku pustkowia (a uwierzcie mi, Aussie Outback jest nazywany the Never-Never Land nie bez przyczyny) zatrzymają się przejeżdżając gdy zobaczą stojący samochód – zapytają czy coś się stało i czy potrzebna pomoc; słysząc że chcemy tylko zrobić zdjęcia, zagadają skąd, jak, dlaczego i zawsze zapytają, czy potrzebujemy wody. Woda jest podstawą w Aussie Outback. Nie benzyna. Woda – bez niej nie masz szans. Są tacy ludzie – właściwie 99.999(9)% ich. A ta brakująca reszta...
Wracam do filmu. Dlaczego jest jednym z lepszych które widziałam? Bo pokazuje naturę człowieka. A raczej jej najciemniejszą stronę. Pokazuje prawdziwego potwora. A zarazem też siłę i chęć przetrwania. Pokazuje, że cokolwiek byśmy nie robili, jak bardzo byśmy się nie chronili przed złem (np. nie szwendać się po nocy samotnie po ciemnych uliczkach, nie ufać osobom wyglądającym jak synowie Szatana), to najbardziej niewinnie wyglądający człowiek – bratnia, przyjacielska dusza, oferująca pomoc w potrzebie – może się okazać zwyrodniałym monster gorszym od Hitlera. Tak, specjalnie przywołałam to nazwisko. Może dlatego, że moc filmu leży w pokazaniu, w absolutnym close-up, tego co jest wyrządzone jednostce. W mojej opinii (i wiem, że to jest nie fair, ale tak to czuję), jakiekolwiek zbrodnie na masową skalę, jak holocaust na przykład, w pewien sposób odbierają wagę potworności dokonanej na jednostce – przez przesyt ilościowy. A ten film pokazuje dokładnie, wręcz organicznie, co jest zrobione trzem jednostkom ludzkim.
Dodam tylko jedno: z tego filmu pochodzi najgorsza scena jaką kiedykolwiek widziałam. Serio. Dotyczy czegoś co Mick nazwał „making a head on a stick”. Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy... dosłownie zabrakło mi tchu w piersiach. Miałam fizyczną reakcję duszenia się, bo nie mogłam zaakceptować tego co zobaczyłam. Kiedy film oglądałam jeszcze później, to za każdym razem dobrze pamiętałam co będzie – i zamykałam oczy. To jednak dla mnie zawsze pozostanie too much.
Nie będę więcej pisała, bo nie chcę sprzedać filmu w razie gdyby ktoś chciał go obejrzeć (jak zwykle: linka do Dropboxa zapodam, plik ma tylko niecałe 700 Mb). Nie napiszę czy ktoś przeżył, czy był happy end, czy słuszna kara dostała się potworowi, chociaż i tak z mojego opisu już możecie się domyślić, że bajeczka dla dzieci z radosnym morałem to nie jest. Ale ważne jest Wasze świeże podejście – tak jak do wielu innych prawdziwych historii.

homo homini lupus est    


24 komentarze:

  1. P.S. Miałam napisać o czymś innym (też Aussie temat, ale bardziej osobisty) – dobra, odłożę to na później. A jutro jeszcze będzie drugi post, powiązany australijsko, tylko czekam na P-R.

    OdpowiedzUsuń
  2. Darling: Zdradź więcej szczegółów filmu i procesu. Nie obejrzę tego filmu, bo nie jestem w stanie obejrzeć nawet Innych Amenabara. Pls:) Zastrzeż na początku, że to tylko dla strachliwych, żeby innym nie zepsuć przyjemności oglądania tego pełnokrwistego horroru.

    OdpowiedzUsuń
  3. OK.

    UWAGA: OSOBY KTÓRE NIE CHCĄ SOBIE ZEPSUĆ PRZYJEMNOŚCI OGLĄDANIA, ALBO KRZYWIĄ SIĘ NA WIDOK IGŁY NAWET – NIECH NIE CZYTAJĄ!






    Statystyki podane na wstępie filmu mówią: co roku 30,000 osób ginie (is reported missing) w Australii. 90% z nich jest odnajdywane w przeciągu miesiąca. Niektórzy znikają bez śladu.

    Sprawa dotyczyła dwójki turystów brytyjskich i morderstwa jednego z nich: Peter Falconio. Jego dziewczyna się uratowała, uciekła perpetrator (podobnemu z typu jak Mick w filmie). Prosta sprawa: zatrzymany samochód na bezdrożach australijskich. Podjeżdża człowiek – wygląda OK. I nagle.... bach! Wychodzi z niego zwyrodnialec. Murdoch (sądzony) został uznany za winnego i skazany na dożywocie.

    Film ogólnie wyszedł wcześniej niż grudzień 2005. Ale... z powodu właśnie sprawy sądowej i banu w Northern Territory, dodatkowo jeszcze uznano, że lepiej wycofać i poczekać z puszczaniem go w kinach w całym kraju aż do ogłoszenia werdyktu. Kto się załapał na obejrzenie, to cacy, a reszta musiała czekać ten miesiąc-półtora.

    Film przedstawia historię dwóch dziewczyn – turystek z UK – oraz ich australijskiego kumpla (dla jednej z nich robił się więcej niż kumplem). Road trip. Przejazd przez Central Australia. Podjechanie do Wolf Creek (jak napisałam – miejsce uderzenia meteoru, absolutnie zapierające dech w piersiach). Magia zaczyna działać – psują im się zegarki. Samochód zdechł. Są w absolutnej kropce – a taka sytuacja w Never-Never Land grozi niechybną śmiercią, bo nikt ale to absolutnie nikt Cię nie znajdzie przez najbliższe kilka tygodni. W nocy widzą światła samochodu – typowy Aussie Bloke. Oferuje im pomoc. Ale odmawia zawiezienia ich do miasta, twierdząc że to w zupełnie inną stronę. Pamiętajmy, że jest środek nocy. Proponuje, że zabierze ich do siebie, naprawi im samochód i będą mogli rano dalej wyruszyć w drogę. Przy ognisku u faceta rozmowy różne, troszkę niekomfortowe (czym się zajmował: zabijał roos, świnie, bawoły, nożem trzeba, w brzuch, w miękkie miejsce, rozpruć, bo inaczej dzika świnia cię poharacze). Na drugi dzień widzimy jedną z dziewczyn, Liz, jak się budzi związana w jakiejś komórce. I tutaj zaczyna się cały koszmar. Facet jest potworem, świrem, zwyrodnialcem. Trzyma drugą dziewczynę, Kristy, u siebie w stodółce i zabawia się udając że do niej strzela – widzimy też że jest częściowo rozebrana, ma na sobie zakrwawioną koszulę tylko – podchodzi do niej pokazując też jak bardzo go podnieca cała sytuacja. Na ścianiach widać szczątki (przybite gwoździami lub przywiązane łańcuchami) poprzednich ofiar. Chłopak, Ben, jest tymczasem przybity gwoździami, z rozkrzyżowanymi ramionami, do ściany w innej stodółce. Są też tam złe psy w klatkach. W pomieszczeniu widać szczątki – na pewno ofiary na które te psy puszczono. Liz usiłuje uratować siebie i Kristy. Niestety. Ona kończy jako „head on a stick” (jak Mick tłumaczy, złapawszy ją, to jest metoda żołnierzy w Wietnamie: przecinasz nożem rdzeń kręgowy i jeniec nie może uciec, ale jest przytomny: leży sparaliżowany kompletnie, ot taka głowa na patyku, ale można się z nim dalej zabawiać). Kristy czekała na Liz (która wróciła szukając Bena i dlatego została złapana) i potem sama zaczęła uciekać dalej. Niestety, Mick, jak typowy myśliwy, dopadł ją. Na końcu – zastrzelił jak kangura, dziką świnię, innego pest. Benowi udaje się uciec: odrywa się od tych gwoździ, którymi jest przybity i ucieka w Aussie Outback. Znajdują go niemieccy turyści. Żyje, jest przewieziony do szpitala.
    Na końcu widzimy go, w garniturze, prowadzonego przez policję do sali sądowej. Opowiedział swoją historię, ale podejrzenia padły na niego. Nie potrafił podać szczegółów: dokładnego rysopisu, miejsca zdarzeń. Koniec końców został oczyszczony z zarzutów. Ale Liz i Kristy nigdy nie znaleziono. Nigdy też nie złapano Micka. Film kończy się sceną, gdzie widzimy Micka właśnie, na tle pięknej panoramy Central Australia, jak ze strzelbą w ręce oddala się ku zachodzącemu słońcu... kogo następnego dopadnie?

    OdpowiedzUsuń
  4. Sequel

    On 30 September 2010 writer/director Greg McLean confirmed a sequel is in the works. Production is expected to commence sometime in 2011. The film will be set in the Outback, Australia and will once again feature the character of Mick Taylor. Like the previous film, the story will have some elements based on true events. John Jarratt is also set to reprise the role of Mick Taylo

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmmm, nie wyobrażam sobie sequel. Nie wiem co mogłoby być po tym...

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie przeczytałem tego komentarza, więc zapytam:
    1) O co chodzi z tymi zegarkami?
    2) Czy to ma być horror o kolejnym seryjnym mordercy? Wydaje mi się, sądząc po opisie, że nie. Ale zajawki lekko na to wskazują.

    OdpowiedzUsuń
  7. Aga – po jakiemu oni mówią? Niby angielski ale zupełnie z innej bajki... (film obejrzę, dzięki za linka).

    OdpowiedzUsuń
  8. Kubek: Z zegarkami jest dziwna historia. Zwyczajnie stają – nie działają. Zazwyczaj pokazana godzina to jakieś 20 min. po dojechaniu na miejsce. Taka prawda – wszystkim nam (grupa 4 osoby) się zatrzymały. Nie ściemniam, nie wciskam kitu na zasadzie czary-mary. Tak było.
    To nie jest horror na zasadzie masakry piłą łańcuchową. Powiedziałabym, że ciężki dramat psychologiczny na pograniczu horroru sytuacyjnego. Nie ma tu urywanych głów, wypruwanych flaków, jakiegoś potwora, demona czy innego cuda masakrującego ludzi. Ale to jest w tym najgorsze – tak jak napisałam homo homini lups est. Najgorszym potworem, który może cię dopaść będzie inny człowiek.

    Darowski: No przecież to najczystsza, najpiękniejsza australijska angielszczyzna! ;) Tak, jest akcent, i mam nadzieję, że to nie odstraszy ludzi od obejrzenia filmu. Ja tego nie zauważam, bo jak dla mnie to absolutnie normalne pronounciation. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Icy Moon: Inni to jak mniemam The Others? Film dobry, choć uczciwie powiem że do Nicholki się lekko zniesmaczyłam wcześniej. Ale potrafię obiektywnie docenić grę aktorską. The Others mi się podobało. To zresztą trochę w temacie filmów które lubię: pokazujących rzeczywistość "normalną" i "inną" - tę ogólną i tę istniejącą/stworzoną przez umysł człowieka. W tej kategorii są The Forgotten (z Julianne Moore), The Shatter Island (Leo, którego nie lubię chronicznie, ale w tym filmie mi się bardzo podobał) oraz oczywiście przecudowna A Beautiful Mind.

    OdpowiedzUsuń
  10. Darling, piszesz o filmie mocnym, ale opis też taki jest. Zresztą poprzedni o Kevorkianie podobnie. To nie suche, obiektywne, zdystansowane recenzje... Nie wiem czy inni czytelnicy też tak mają, ale ja czytając te teksty o filmach lub portalach ze zdjęciami, od razu czuję nieprzepartą chęć sprawdzenia, obejrzenia – doświadczenia tego samego co ty. Masz władzę w słowach – jak to dobrze, że nie praktykujesz w polityce. ;)
    R.

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziękuję. (uśmiecham się zawstydzona)

    OdpowiedzUsuń
  12. Oj, ma, ma. Taka trochę Manuela Gretkowska, jeśli chodzi o warstwę światopoglądową (nie do końca moja bajka, ale doceniam pióro!). Jeśli chodzi o mnie, to właściwie możesz już przeskoczyć etap książek i wziąć się za pisanie felietonów ;).

    OdpowiedzUsuń
  13. Najlepsze jest to, że gdyby Aga rzeczywiście wypuściła książkę albo zaczęła publikować felietony, to byłoby to żywo czytane nie tylko przez nas, ale i wiele osób, które nie mają pojęcia o tym blogu. Nie byłoby absolutnie żadnego problemu ze zdobyciem publiczności.
    Swoją drogą, to ciekawe jak czasami ludzie nia mają pojęcia o tym co potrafią i jaki wpływ mają na innych. :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Kochani - dziękuję za dobre słowo. To jest absolutnie przesympatyczne, co tutaj napisaliście. Powiem tak: w tym momencie jeszcze nie czuję że mam zdolności by być autorką Zapisków na Pudełku od Zapałek.
    Ale... możliwe że coś będzie. Spróbuję aby się zadziało i jeśli wypali, to dam wam znać. Z tym że to by była zupełnie inna konwencja merytoryczno-językowa (bo styl oczywiście mój).
    A wracając jeszcze do komentarzy: ja wiem, że tematy, zapatrywania i przekonania tutaj prezentowane nie wszystkim muszą smakować. Dlatego fajnie, że jednak jestem czytana. Jak już będę sławna i bogata, to się wykosztuję i każdemu czyteknikowi wręczę pryzmat - aby mógł oddzielić i usunąć niepasujące treści i cieszyć się lekturą. ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Na zachętę taki felietonik:
    Narodzie, ujmij się za Maria!
    http://wyborcza.pl/1,80322,9303857,Narodzie__ujmij_sie_za_Maria_.html

    Prawda, że ładny?

    OdpowiedzUsuń
  16. Icy Moon: Świetne! Starcie Tytanów - Wałęsa contra Skłodowska. ;)
    Swoją drogą, przecież rok 2011 jest Rokiem Marii Skłodowskiej-Curie. Więc skąd się wziął stoczniowiec na tapecie u Wajdy?

    OdpowiedzUsuń
  17. SKuba: W sierpniu 1980 mężczyźni napisali na murze: Kobiety idźcie do domu! My walczymy o Polskę.
    Nieobecni nie mają głosu.

    OdpowiedzUsuń
  18. Ależ to proste jest: nieustraszeni przywódcy chętniej widzą kobiety w kuchni lub na traktorach niż na cokołach.
    A poza tym próbówka jest o wiele bardziej pracochłonna w rzeźbieniu niż jakiś miecz, sierp czy młot.
    R.

    OdpowiedzUsuń
  19. Panią Środę kojarzę z fajnych artków w Femce. :)
    A wybór Jandy do zagrania Maryśki jest idealny. Swoją drogą, ona dla mnie na zawsze pozostanie Agnieszką w Człowieku z Marmuru...

    R.: Dokładnie tak - ale nie tylko przywódcy i nie tylko w kuchni i na traktorach. Chcecie byśmy za dnia w gumiakach wykazywały się w ramach zadań robotniczo-chłopskich (będąc opłacane o połowę mniej niż faceci), a wieczorem, w skąpym fartuszku i nic poza tym, podawały mężulkowi obiadek na stół - kręcąc przy tym tyłeczkiem i nęcąc do powinności prokreacyjnych...

    OdpowiedzUsuń
  20. Darling: Nie tylko w fartuszku ale i obowiązkowo w szpilkach! A biały czepeczek na głowę do sprzątania. I oczywiście zarobki o połowę mniejsze to rozpusta – co najwyżej 25% pensji mężczyzny powinny być. Najlepiej wypłacane w naturze: jajka, ser, chleb, kilogram pomidorów...

    Icy Moon: Niezły artykuł. Ciekawe tylko jak argumentacja o ateizmie Skłodowskiej przy nie nazwaniu jej imieniem centrum naukowego broni się w obliczu problemów Kościoła z „herezjami” Kopernika?

    Dziewczyny: Mówię chyba nie tylko w swoim imieniu gdy stwierdzę, że nikt z nas tutaj czytających i komentujących nie jest szowinistą czy anty-feministą (troszkę gubię się w terminologii, sorki). Mam nadzieję że nie zaczniemy tutaj toczyć battle of the sexes. :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Marco: Bo kobieta używająca mózgu - ba! robiąca to lepiej niż większość mężczyzn - to najgorsza herezja z możliwych. Mikołajkowi się wybacza, bo swój chłop, z męskiej paczki, ale taka kobieta to tylko na stos. ;P

    OdpowiedzUsuń
  22. Darling: Kobieta używająca mózgu to zwierzę mityczne, jak centaur albo mantykora. ;P

    Icy Moon: Ten artykuł faktycznie jest przykładem fascynującego absurdu w rozumowaniu decydentów (Kościół pomijam, bo ta organizacja nigdy logicznym myśleniem swych głów nie pokalała).

    (PS: Darling, Wolf Creek chętnie obejrzę, dzięki. A twoje teksty też chętnie poczytam w innej formie i gdzie indziej, jak już będą)
    M.

    OdpowiedzUsuń
  23. M.: Rozgryzłeś mnie - jestem mężczyzną w ciele kobiety. Gay oczywiście, bo podobają mi się faceci. ;)

    OdpowiedzUsuń