Tips for Life (#1: Wear Sunscreen!): http://www.youtube.com/watch?v=sTJ7AzBIJoI

piątek, 17 grudnia 2010

Zmęczenie Materiału?

„Starość nie radość, śmierć nie cierpienie” – tak zawsze przekręcałam znane powiedzenie. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale już za czasów szkolnych rozbawiało moją Koleżankę W., która równie pilnie co bezskutecznie mnie poprawiała. Ale biorąc pod uwagę, że sama była Autorką „lovers in the year” (to słuchowo, z piosenki, zamiast „love is in the air”), to myślę, że jesteśmy sobie równe w błędach językowych. Ja zresztą wiem, że popełniam ich sporo, bo polszczyznę można niby wyssać z Mlekiem Matki, ale jeśli potem spędzi się lata wzmożonej Aktywności Intelektualnej na Antypodach, to angielski zawsze będzie wypierał ten słowiański, wracał na modłę Bumerangu i trzymał się człowieka jak wgryziony w łydkę Diabeł Tasmański.
Ale ja nie o tym chciałam. Otóż, jak wszem i wobec wiadomo, wczoraj świętowałam Jubileusz (tak! Jubilatka a nie Solenizantka! proszę o stosowanie poprawnej nomenklatury). Biorąc pod uwagę, że potem – jak od kilkunastu dni już – poszłam spać dopiero przed 3 nad ranem, a wstałam o 7, to dzisiaj skutki mam boleśnie odczuwalne cerebralnie. Oczywiście campari miało tutaj swój duży udział – ale warto było! Rocznica jak sama nazwa wskazuje jest raz per annum! No a dzisiaj mam kolejną Imprezę Pracowniczą, do tego w fajniejszej knajpie niż tamta sprzed tygodnia i bynajmniej nie winko będzie się lało. Jutro będę przyjmować życzenia i prezenty (już się boję myśleć w jakiej formie) oraz bawić się w Kameralnym Gronie – takie są najlepsze – też na mieście, w jednym z moich ulubionych Wodopojów, no i już sobie ostrzę kubki smakowe na prawdziwe Martini Jamesa Bonda z trzema oliwkami. A w niedzielę robię Powtórkę z Rozrywki dla kochanych L. z W., którzy nie mogą się zjawić mañana z powodu innych zobowiązań. Mam więc Proszę Państwa ciąg 4 Intensywnych Dni, a raczej Wieczorów/Nocy. Ostatni mój rekord to były 3: piątek imprezowanie do rana, sobota weselisko, niedziela poprawiny rozpoczęte w południe i dotarcie do Wawy dopiero późną nocą. Problem jest taki, że pamiętam doskonale jak biedna główka bolała i do jakiego stanu doprowadza deprywacja snu. Dlatego z góry się boję na ten weekend, który właściwie rozpoczął się dla mnie wczoraj i którego skutki już odczuwam organicznie. Stąd przypomniane powiedzenie „starość nie radość”. Faktycznie, jakoś forma mi spada z wiekiem chyba... hmmm, dla dobra nauki będę musiała w takim razie się poświęcić i dalej poeksperymentować, by znaleźć namacalne (heh, skojarzenie...) dowody na potwierdzenie lub zaprzeczenie tej tezy. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz