Tips for Life (#1: Wear Sunscreen!): http://www.youtube.com/watch?v=sTJ7AzBIJoI

wtorek, 19 kwietnia 2011

Australia Dreaming



Kultura Aborygeńska jest jedną z najstarszych zachowanych na Ziemi – jej początki datuje się na 50,000 lat temu. Dzięki odizolowaniu (prawie jak Darwinowskie Wyspy Galapagos!) i pięknemu zwyczajowi przekazywania ustnej tradycji, Rdzenni Australijczycy po dziś dzień zachowali i dalej kultywują swoje wierzenia i zwyczaje. Rzadko się zdarza aby w tzw. First World Country coś takiego miało miejsce. 
Ale może to dlatego, że Aborygeni jednak nie chcą żyć w miastach – to dla nich zupełnie inny świat, oderwany od Ziemi i Istot zamieszkujących każdy jej element. Tak, chodzą jako dzieci do szkół – bo jest obowiązek edukacji – tak, mieszkają na fringes (najdalszych obrzeżach miast, właściwie już na wsi), tak, zarabiają „białe” pieniądze, ale tak naprawdę nie odpowiada im ta rzeczywistość. 
I tego nie potrafią zrozumieć Balanda, którzy rządzą krajem. Nie potrafią zostawić ich w spokoju; w głowach im się nie mieści, że ktoś może być szczęśliwy inaczej, żyjąc w chatce, w środku buszu lub na pustyni, że może się obejść bez TV, internetu, mikrofali... To spotkanie dwóch kultur jest takie samo jak spotkanie między ludźmi a kosmitami... (Aliens oczywiście byliby Biali).


Najpiękniejszym dla mnie przeżyciem było – podczas road trips do Central Australia (ponad 3 tygodnie samochodem) – odwiedzenie wiosek Aborygeńskich. Rozmawianie z ludźmi. Oni, gdy widzą, że nie jesteś typowym Balanda, chcą się dzielić opowieściami, swoją wiedzą, spojrzeniem na świat. Gdy wyczuwają „bratnią duszę” – otwierają się.
Na marginesie: rozmawialiśmy z amerykańskimi i francuskimi turystami w Alice Springs i strasznie jęczeli na takich natywnych Aborygenów – że oni niby tacy zamknięci w sobie, nieufni, że nie chcą rozmawiać, są źli gdy się chce zrobić z nimi zdjęcia w ich wiosce. Cóż, widocznie ci akurat turyści nie zostali ocenieni przez Aborigines pozytywnie...


A na początku...
Na początku był Dreamtime. Wielcy Przodkowie zeszli na Ziemię by stworzyć ląd, góry, rzeki, jeziora, ocean, zwierzęta, rośliny i ludzi. Wszystko co nas otacza ma w sobie cząstkę Ancestor Spirits. Wszystko jest połączone wewnętrzną magią. Wszystko – nawet najmniejszy kamień – jest częścią jednego Wielkiego Życia.             I każda cząstka Ziemi ma swoje Dreaming: jest Tree Dreaming, jest Water Dreaming, jest Wallaby Dreaming. Pewne miejsca i zwierzęta są jednak specjalne. Magiczne.
Wieloryb wyrzucony na plażę jest podarunkiem, jest istnieniem, które było dane ludziom, by mogli się pożywić. W dawnych czasach, gdy jeszcze White Fella nie zawładnęły wybrzeżem Australii, resztki jego carcass były pozostawione na piasku by najpierw zgniły a potem wyschły w słońcu. Jego szkielet – tworzący dzięki żebrom coś na podobieństwo „naszych” katedr – był miejscem medytacji, spotykania się z Ancestor Spirits.
Uluru, to jedno ze świętych miejsc. Jest ich wiele. Ale ten płaskowyż, wznoszący się majestatycznie nad olbrzymim pustkowiem – jedyny taki w odległości ileż to kilometrów – jest szczególny. Prawie w samym środku tego Pięknego Lądu. Czerwony jak krew. Dźwięczący w podmuchach wiatru przy zachodzącym słońcu. Powodujący dziwne mrowienie... Jest absolutnie magiczny.


Dodatek prywatny: nie, my się nie wspinaliśmy, bo uszanowaliśmy prośby Aboriginal community. Dla nich to zbeszczeszczenie – jak dla katolików byłoby wspinanie się na Krzyż Chrystusa by rozłożyć na nim ręce i zrobić sobie zdjęcie! Ale z tego co słyszałam z pierwszej ręki, dzieje się coś dziwnego. Na ok. 10 metrów przed samym „szczytem” nagle uginają się kolana i niemoc opanowuje. Jest to niezależne od wieku i kondycji osoby wspinającej się – K. (wiek 15 wtedy) doświadczyła tego, jej nauczycielka tak samo, turyści idący obok nich też.
Magic (albo Ancestor Spirits broniący dostępu do uświęconego miejsca)... 

Jest jeszcze wiele rzeczy, o których mogłabym napisać, ale na teraz to musi wystarczyć – a zainteresowanych odsyłam do książek. :) 

There’s a waking of a rainbow dawn
And the sun will rise up high
There’s a whisper in the morning light
Saying get up and meet the day
Inside my mind there`s a tribal voice
And it`s speaking to me every day
And all I have to do is to make a choice
Because I know there is no other way
All the people in the world are dreaming (get up stand up)
Some of us cry for the rights of survival (get up stand up)
Saying c’mon, c’mon, stand up for your rights
While others don’t give a damn
They’re all waiting for a perfect day
So you better get up and fight for your rights
Don’t be afraid of the move you make
You better listen to your tribal voice!
   

10 komentarzy:

  1. Wracam do tematu, bo przecież miałam napisać więcej po postowaniu Stolen Generations.
    Hope you don't mind. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super! :)
    Darling: Jeśli przyjmujesz „zamówienia od publiczności” to napisz proszę posta o sztuce aborygeńskiej: malowidła, didgeridoo i co tam jeszcze jest. Poproszę. :)
    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Darling: Powtórzę się, ale bardzo lubię twoje posty o Australii. :)
    A jeśli można dołożyć się do zamówienia, to ja poproszę więcej o początkach: o tej „First Fleet”, założeniu państwa, itp. Książki są nudne i suche w porównaniu z tym co czytam u ciebie na blogu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zamówienia przyjęte, ale dajcie wytchnąć. :)
    Primo: mam dwa ważne tematy do napisania o Oz.
    Secundo: to jest blog Agi a nie Australii. ;P
    Wszystko będzie w swoim czasie. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Rewelacja! :)
    Ale ciekawi mnie jedno: czy to znaczy, że w ogóle nie ma Aborygenów w australijskich miastach?

    OdpowiedzUsuń
  6. No cóż, biali potrafili prawie całkiem wyplenić lokalne wierzenia i kultury na każdym kontynencie do którego dotarli – jedynie w Azji im poszło oporniej.
    Darling: Może napisz więcej o Dreamtime. :)
    R.

    OdpowiedzUsuń
  7. LEM: Szczerze mówiąc, przez tyle lat ile żyłam w Melbourne i regularnie wizytowałam Sydney i Brisbane, to więcej spotkałam w miastach Afrykanów lub Czarnych Amerykanów niż Aborygenów.
    Tak, oni żyją w miastach, ale bardzo nielicznie. Po prostu to nie jest ich świat. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Darling jedyna, mogę tylko to: :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja też bardzo lubię czytać co piszesz o Australii. Widzę pasję. :)
    I też poproszę o więcej - o tym co inni komentatorzy pisali.
    Pytanie: Czy Aborygeni są faktycznie tak zepchnięci na margines?
    Ano-Nimka

    OdpowiedzUsuń
  10. Ano-Nimko: To nie chodzi o zepchnięcie na margines. Oni po prostu nie chcą żyć w miastach i nie chcą brać udziału w codziennej pogoni za pieniądzem. Tak, są na marginesie jeśli chodzi o sprawy wszelkie społeczne i polityczne - bo wciąż są postrzegani jako mniejszość! I to faktycznie oznacza zepchnięcie. Ale ogólnie oni sami z wyboru wolą inne życie. Co wcale nie znaczy że gorsze. :)

    OdpowiedzUsuń