Tips for Life (#1: Wear Sunscreen!): http://www.youtube.com/watch?v=sTJ7AzBIJoI

piątek, 8 kwietnia 2011

Men Behind the Sun

No OK, ja wiem że nie jestem krytykiem filmowym ani nawet znawcą wielkim 
(bo lubię co lubię na zasadzie „nie to ładne co ładne, tylko co się komu podoba”). 
I wiem, że za dużo już tych „recenzji” wrzucam na bloga. Ale niby obiecałam zaraz po obejrzeniu O.R. (od którego film dostałam i jestem Mu za to naprawdę wdzięczna – inaczej może nigdy bym o nim nie usłyszała) i I.M. (która mądrzej ode mnie z góry wiedziała, że oglądać nie chce), że napiszę, więc chcę słowa dotrzymać.


Wybrałam zdjęcie obrazowe ale najmniej drastyczne z takich dostępnych. Uwierzcie mi.

Film jest... potworny. Żaden inny epitet nie odda w pełni tego co się czuje, a nawet ten jest niewystarczający. Piszę dopiero teraz, choć obejrzany był sporo wcześniej, bo zwyczajnie potrzebowałam nabrać dystansu. Musiałam odzyskać zdolność wysławiania się w miarę trzeźwo i do rzeczy o nim.
Ale chyba i tak mi to słabo wychodzi...
A piszę dlatego, że czuję że powinnam. To co pierwsze stwierdziłam: nie chcę nigdy w życiu znowu czegoś takiego oglądać, NEVER EVER!, ale uważam że powinny być robione filmy o tych sprawach, powinno się o tym mówić, nagłaśniać nieludzkość, nie tylko przeszłą niby „w historii” ale i niedawną lub obecną. Być może nie mam prawa pisać, bo nie dałam rady obejrzeć w całości filmu – co pewien czas automatycznie, bezwiednie, oczy same mi się zamykały. Zwyczajny ludzki odruch... Ale screw it, piszę i już.

Film traktuje o oddziale japońskiej armii – nr 731 – który zajmował się badaniami nad bronią biologiczną głównie, ale chemiczną też. Badania były prowadzone w obozach, na chińskiej populacji. Osoby na których experymentowano miały nadaną obojętną nazwę, były traktowane jak rzeczy, jak przedmioty pełniące funkcje biologiczne. Nie jak ludzie. Subjects to the experiments, study material. Najgorsze jest to, że po angielsku uczestników badań klinicznych kiedyś nazywano właśnie „subjects” , także już w wolnym świecie! Dlatego od pewnego czasu – nie wiem jak gdzie indziej, ale w Australii na pewno – nie nazywa się ich „przedmiotami” tylko „individuals” („jednostkami”). I tak powinno być i tak zawsze tłumaczę w moich tekstach.

Film jest potworny na kilku płaszczyznach, ale dwie najważniejsze to chore okrucieństwo ludzi i robienie zwyrodnialców z dzieci.
Nie wierzcie do końca recenzjom lub info, które przeczytacie. Tak, był szwadron złożony z dzieci i tak był wysłany do pracy/kształcenia się w obozie 731. Ale te dzieciaki wcale nie były poruszone tym co widziały. Może lekko się skrzywiły, to wszystko. Potrafiły być widownią do potwornej śmierci matki i córki w komorze gazowej. Potrafiły patrzeć bez mrugnięcia okiem jak kobiecie zrywano do kości ręce (tutaj zamknęłam oczy, więc nie wiem dokładnie co i jak, ale widziałam później w filmie kikuty)... Potrafiły dyskutować i honornie obrażać się, twierdząc że ludzie z obozu to nikt podobny do Japończyków, to... zwierzęta...
A chore okrucieństwo... nie, nie chodziło tylko o broń biologiczną i chemiczną. 
To bym jeszcze od biedy zrozumiała (mad scientists – OK, wstrzykują bakterie Yersinia pestis ludziom i starają się wyhodować najbardziej zjadliwy szczep, to oczywiście potworne ale jeszcze jakoś logiczne). Ale ci ludzie robili eksperymenty dla czystego fun – albo z absolutnie zwyrodniałej fascynacji cierpieniem i śmiercią. Komora dekompresyjna, odmrożenia na zewnątrz i w ciekłym azocie, vivisekcje i zdobywanie organów dla zabawy... to mi się zwyczajnie w głowie nie mieści... brakuje mi słów by napisać co o tym myślę... „zboczenie”, „zwyrodnienie”, „bestialstwo” nie oddają ogromu potworności.

I to jest też najgorsze. Potworność po prostu ot tak sobie. Bo na końcu filmu, gdy jest pokazane że Japończycy przegrywają wojnę, jest rozkaz by cały obóz zrównać z ziemią i wszelką dokumentację z „badań” zniszczyć. Więc to wszystko – to całe koszmarne cierpienie ludzi, te wszystkie śmierci w męczarniach – były na nic. Sobie a muzom robione przez prowadzących obóz. Ot tak... zobaczmy, tak z ciekawości, czy po zanurzeniu w ciekłym azocie będziemy mogli obtłuc palce człowieka jak żarówki na choince... Spróbujmy wyprodukować super-szczep bakterii dżumy, ale jak nikogo to nie będzie interesować, to zwyczajnie wylejemy pomyje na kompost...

Dla mnie to jest absolutnie porażające. Zwyczajnie czuję paraliż – to nie przerażenie tylko... nie wiem jak to powiedzieć... infinite terror. Podobnie jak Kurtz z „Apocalypse Now” jestem w stanie wyszeptać jedynie „The horror... the horror”.
Nawet teraz, pisząc to, nie potrafię na zimno o tym myśleć.
A co przeraża to fakt, że nie jest to wyjątek w historii ludzkości: krucjaty, Święta Inkwizycja, holocaust, Kurdowie, Rwanda, Iraq, nawet Guantanamo Bay...
So much pain and suffering...

6 komentarzy:

  1. Aga: Rozumiem potrzebę mówienia o takich rzeczach. Ale filmy, niektóre filmy (tego nie widziałem, więc nie wiem) wydają mi się formą samouwielbienia i egzaltacji reżyserów i producentów. Obrazowe przedstawianie tortur na ekranie jest tak samo chore jak pisanie o nich w dziełach markiza de Sade.

    OdpowiedzUsuń
  2. LEM: Uważasz, że nie powinno być takich filmów? Ja nie jestem pewien. To nie zboczone pokazywanie cierpienia, tylko chęć pokazania szerszym masom ludzi co się działo lub dzieje wokół nich. Poza tym: w telewizji, w wiadomościch i dziennikach, masz wiele informacji o korupcji, kradzieżach, mordach, gwałtach. To nie jest chyba „samouwielbienie” reporterów. Oczywiście, takie wiadomości się sprzedają, ale chodzi bardziej o uwrażliwienie widza na to co go otacza.

    Darling: Tak jak potrafisz zachęcić, tak samo potrafisz odwieść od obejrzenia filmu. Tego nie chcę – wystarczy mi co przeczytałem. Dziękuję, że napisałaś, bo wiem teraz o czymś ale nie muszę tego sam zobaczyć. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. SKuba: Nie. Powinno się je robić. Ale jeśli celem jest nagłośnienie sprawy, to takie filmy nie mogą być zbyt drastyczne wizualnie – bo inaczej cenzura się dorwie i film będzie „półkował” lub będzie pokazany tylko w nielicznych kinach alternatywnych. Co się minie z celem dotarcia do szerszej publiczości. Przykładem jest ten właśnie: ile osób o nim słyszało i go widziało? Ale „Lista Schindlera” obejrzana była przez setki widzów...

    OdpowiedzUsuń
  4. LEM: Być może drastyczność ma na celu prawdziwe dotarcie do odbiorcy. Wszyscy się naoglądali Schindlera lub szeregowca Ryana i mało kogo co już teraz rusza.

    OdpowiedzUsuń
  5. Darling, dziękuję za ten wpis. Ważny.
    R.

    OdpowiedzUsuń
  6. Darling: Przeczytałam co napisałaś i przeczytałam informację na Wikipedia. Straszne. Nie obejrzę filmu, ale cieszę się że mogłam się dowiedzieć o rzeczach, o których mówi.
    Ano-Nimka

    OdpowiedzUsuń