Tips for Life (#1: Wear Sunscreen!): http://www.youtube.com/watch?v=sTJ7AzBIJoI

poniedziałek, 23 maja 2011

Incentive Oz Power – E04

Post u P-R: Ciacha Anzac   :)


Never think that war, no matter how necessary, nor how justified, is not 
a crime.  (Ernest Hemingway)
 
Na wstępie muszę zaznaczyć że jestem pacyfistką, choć szczególną. Nie potrafiłabym wziąć broni palnej lub innej w dłoń i skierować przeciwko drugiemu człowiekowi. Nie uznaję też głupoty w stylu umierania za bzdurne ideały Bóg, Honor, Ojczyzna (życie jest jedno i kurczę co ci z tych BHO przyjdzie gdy będziesz leżeć 6 stóp pod ziemią a robaczki będą składać jajeczka w twoich oczodołach?!). Zdecydowanie nie uznaję tego co robią Hamerykańcy na obcej ziemi – bloody, stuffed-up murderous wankers! Ale nie toleruję też konfliktów lokalnych ciągniętych latami typu Izrael vs. Palestyna. Dżizas, a niech przestaną bo już się niedobrze robi. Idiots! Jeśli tak bardzo chcą się zabijać i umierać, to mam idealne rozwiązanie: nuke them all! (uprzedziłam że mój pacyfizm specyficzny). Serio. Wyplenić kulturalnie i humanitarnie jakąś bombą atomową lub kilkoma – przecież oni i tak marnują życie swoje i cudze. Nuke them to the bloody smithereens! 
No wiem że czas połowicznego rozpadu jest długi i ziemia będzie nieużywana przez znaczny okres potem, ale warto poczekać. I po jakiś 90 latach (oj tam, promieniowanie jest wszędzie, a w Japonii ludzie jakoś żyją pomimo Hiroshimy i Nagasaki) można wprowadzić nowych osiedleńców. Perfect! :)

Wracając do tematu posta u P-R – OK, tytuł to lekka prowokacja. Nie wiem czy chłopcy byli ciachami, ale jeśli tacy młodzi i silni jak słyszałam, to raczej bym się zainteresowała... ;)
Rozróżnienie ważne: ciastka nazywają się „Anzac biscuits” lub „ANZAC biscuits”, żołnierze to byli „Anzacs”, a formacja wojskowa to „ANZAC” (Australian and New Zealand Army Corpse). Inna wielkość literek w pisowni.


Anzacs to żołnierze australiscy i nowozelandcy z czasów Pierwszej Wojny Światowej. Nie pytajcie mnie po co pchali się na wojaszkę do Europy – nie wiem. Głupota totalna, ale poddani królowej nie pytają o sens jej rozkazów. A do tego wiadomo – romantyczna wizja wojennej chwały, walka za wolność, braterstwo broni, blah, blah, blah. Fakt jest faktem że Australia, będąc pod Urzędem Korony Brytyjskiej (tak jak wciąż, do tej pory!), włączyła się w walkę. I posyłaliśmy naszych chłopców by ginęli tam w wielu miejscach – np. pod Gallipoli.


I dream of giving birth to a child who will ask, „Mother, what was war?” (Eve Merriam)

Co roku, 25 kwietnia, świętowany jest tzw. Anzac Day. Nie jest „uczczeniem” tylko weteranów z Pierwszej Wojaszki (ich to mało się ostało, plus wielu maszerować nie może, najwyżej na wózkach elektrycznych będą zasuwać w paradzie) ale wszystkich kombatantów wszelkich konfliktów zbrojnych w których Australia brała udział. Nie powiem, to jest wzruszające – widzieć staruszków odpicowanych jak kamienica na przyjęcie prezydenta w mundury z lśniącymi medalami na biuście, idących w kolumnie Anzac Day Parade przy dźwięku orkiestry dętej lub dud szkockich gwardzistów. Ahhhh, no właśnie, muzyka. Ja oczywiście zawsze oglądałam tylko dla niej, bo mam zboczenie i lubię każdą formę celtyckiej. A uwierzcie mi, tego w Oz jest sporo – moje pierwsze wspomnienie z jednej z kultowych plaż w Sydney (są dwie absolutne must-see: Bondi i Manly) to była mini-parada szkockiej orkiestry. Beaut! No sorki, może to nie jest your cup of tea, ale ja się zachwycam słysząc The Gael lub Scotland the Brave i już.
A co do Anzacs, no dobrze, mimo wszystkich moich zapatrywań, ściska mnie coś za gardło gdy widzę dziadka w mundurze z wnuczkiem idącym dumnie obok. Ściska mnie, bo wyobrażam sobie co przeszedł, co widział, co przeżył, co pamięta z tamtych złych czasów. Ściska mnie, bo wiem, że ci którzy idą to maleńki odsetek w stosunku do tych, którzy stracili życie będąc jakże młodymi ludźmi, pełnymi takich samych marzeń i pragnień jak my.


Ad rem: Anzac biscuits to specjalny typ ciastek. Wymyślony został przez żony, narzeczone, dziewczyny Anzacs z powodu problemów logistycznych. Wyobraźcie sobie transport w tamtych czasach przesyłek między Australią a Europą. Nawet dzisiaj drogą morską zajmuje to 3 miesiące (wierzcie mi, mam kwity)! Jakakolwiek żywność ma prawo się zepsuć kilka razy, wyjść sama z ładowni i radośnie się utopić w oceanie. Dlatego kochające kobiety wymyśliły przepis na produkt który oprze się upływowi czasu.
Z ciekawostek: jak się dowiedziałam z rozmów, niektóre „żony” wkładały liściki do ciastek dla swoich ukochanych by im zrobić miłą niespodziankę – jakaż fajna wersja chińskich „fortune cookies”.
Anzac biscuits są popularne po dziś dzień, bo są naprawdę smakowite. Chrupkie na zewnątrz, ale miękkie i lekko ciągnące w środku. Pomimo zastosowanej receptury zachowują wilgotność na wieki wieków. Tylko nie można kupować tych paczkowanych! Najlepsze są takie ręcznie robione, dwa razy większe od „masówek”, oferowane na weekendowych bazarach w całej Australii. A ja zawsze kupowałam na Queen Victoria Market, stoisko po lewej stronie od wejścia z Therry Street. Smacznego. :)

  

8 komentarzy:

  1. Disclaimer (czyli krycie tyłka, hahaha): wszystkie prezentowane tu wypowiedzi są prywatnymi opiniami Autorki i nie stanowią w jakikolwiek sposób podżegania lub nawoływania do czynów niezgodnych z prawem. Słowo "nuke" to potoczna nazwa na użycie kuchenki mikrofalowej, więc Autorka (być może) twierdzi, że należałoby w ramach pomocy międzynarodowej zasypać kraje uwikłane w konflikt mikrofalami.

    OdpowiedzUsuń
  2. To miał być post o ciastkach czy wojnie? Bo się zgubiłem. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aga: Trochę przesadziłaś z tym Bóg, Honor i Ojczyzna. Dzięki ludziom walczącym za te ideały żyjesz teraz w wolnej Polsce. „Głupota” jest jednak za mocne (choć ty nigdy nie przebierasz w słowach w takich sprawach).
    :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się: za ostro, Darling. Są rzeczy za które ludzie oddają życie, bo bez nich życie nie ma wartości. Wolnośc na przykład.
    Ale... ciastka planujesz upiec? ;)
    R.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bóg, honor i ojczyzna, wolność, równość, braterstwo... Jak wiemy z historii wielu myślało dokładnie tak jak Wy. Pytanie tylko czy, gdy przysypywano ich szczątki ziemią, nie było poczucia że ci ludzie stracili jedyną daną im szansę na życie, dając się uwieść ładnie brzmiącym ideałom i godnej pochwały chęci zrobienia dobrze przyszłym pokoleniom? Granice państw to tylko kreski na globusie zamienione na zasieki w ziemi. Gdybym nie urodziła się w „wolnej Polsce” urodziłabym się np. Niemką i wszystko jedno by mi z tym było, bo żyłabym i robiła to co teraz.
    Nie umniejszam wagi poświęcenia tych ludzi – uważam tylko że wynikało z błędnego rozumowania.

    Ciastek pieczenie... hmmm, być może. Dam znać. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Uważasz że niewolnicy czy narody najechane i ciemiężone powinni się zwyczajnie pogodzić ze swoim losem?
    R.

    OdpowiedzUsuń
  7. R., przecież to nie tak. W ochronie własnego życia oczywiście należy walczyć. Ale wszelkie ruchy narodowościowe... cóż, uważam że trzeba zdać sobie sprawdę z ceny i w pełni świadomie ją akceptować i trzeba też wiedzieć kiedy złożyć broń bo collateral damage staje się zbyt wielka.

    OdpowiedzUsuń
  8. Aga, jak zwykle niepopularne poglądy. Nie zgadzam się z tobą. Ale nie musimy się też przekonywać na siłę.
    R.

    OdpowiedzUsuń