Tips for Life (#1: Wear Sunscreen!): http://www.youtube.com/watch?v=sTJ7AzBIJoI

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Goryl nie we mgle

Było wczesne niedzielne popołudnie. Słoneczny dzień z kilkoma zaledwie chmurkami na niebie i lekkim powiewem wiatru – bez mała rześką bryzą od oceanu. Uśmiech i błoga radość przepełniająca jestestwo. :)
Przed bramą to, czego Tygryska potrzebowała najbardziej – kolorowe wiatraczki. Młodzian sprzedający je przemiły i chętny do negocjowania ceny – udało się zbić 
o 25% (duża zasługa Eksperta partycypującego w rokowaniach i prezentującego Tygrysce rzeczone). Ustrojstwa niezbędne są dla odstraszania gołębi z balkonu...


W środku: szał ciał i uprzęży. Rodziny zwyczajne i takie rodem z Wołomina; pojedynczy Afrykańczyk; panowie odstawieni w garniturki z paniami w kieckach kościelnych pchającymi wózki z progeniturą – lub minimalizm w stylu półdupek i półcycek wystające spod obcisłego outfit u dziewczyn i para jeans z oldskulowym T-shirt u chłopców (to populacja będąca w okresie tokowania); dzieciaki biegające wokoło jak w amoku, wymazane lodami lub ketchupem; większość ludziów jak mrówków pijąca jakąś farbkę z plastikowych kubków z rurkami, jako żywo przypominających klasyczne bongs!
Dodatkowe zdziwienie wzbudziło olbrzymie Fabergé egg (what the...???)


Zagroda dla lwów. Dwóch Ich rozłożonych leniwie na trawie, z tyłkami jakby przyklejonymi do ziemi, podczas gdy Ona krząta się po gospodarstwie, porykując od czasu do czasu. Oni, jak to typowi faceci mają zwyczaj, ignorują te odgłosy. 
W pewnym momencie scenka...
Ona ryczy głośniej:
- Może byście te dupy ruszyli sprzed telewizora i trochę pomogli?! Poza tym jest niedziela, dzień wolny i miałam nadzieję na jakąś zabawę – gdzie ten obiecany trójkącik?!
On #1 wstaje leniwie i rozgląda się niepewnie.
On #2 spogląda  na niego, macha ogonem i otwiera paszczę:
- Stój, gdzie leziesz, idioto. Ile razy mam ci powtarzać – jak raz zareagujesz, to do końca dnia baba nie da ci spokoju. Siadaj gdzie ci dobrze było.
On #1 spogląda strachliwie w Jej kierunku, rzuca okiem w jedną i drugą stronę, następnie niewinnie rozkłada się obok Jego #2.
Koniec. Ehhh.
Ale prawdziwą furorą były przepiękne jaguary! Zabawa absolutnie beztroska. Przepiękne czarne umaszczenie. Zwinność i siła. Kwintesencja „kocistości”. Zachwyciłam się i wzroku oderwać nie mogłam. Jeden On był za oddzielnym ogrodzeniem i cały czas maszerował wte i wewte przy siatce, spoglądając w kierunku pozostałych. No cóż: facet nabroił, to został odstawiony od łoża i stołu. 
To Go powinno nauczyć!
Rekinarium to prawdziwa porażka i strata czasu, bo takie większe akwaria to 
w Krainie Oz w domu się trzyma. Krokodyli nie było widać, oprócz jednego zamaskowanego w krzaczorach pod murkiem. 
Ale intrygujące było pewne zaproszenie (weszliśmy oczywiście, choć ani ja żmiją nie jestem ani L. nie tryska jadem):


Słonie odwracały się tyłkiem, żyrafy udawały więźniów podczas dozwolonego spaceru przy ogrodzeniu, a nosorożce tworzyły zasłonę dymną z kurzu i piachu. Jeden z nich chyba starał się o rolę filmową u boku Jim Carrey, bo robił jakieś ćwiczenia pyska i dolnej wargi. To wszystko jednak składaliśmy na karb pojawienia się The Alpha Male w obrębie ich terytorium i powonienia. Podobnie zresztą jak pewne inne zachowania zwierzątek, np. spektakularne sikanie niedźwiedzia brunatnego podczas przechodzenia się tam i z powrotem po skałce – powstała abstrakcja na kamieniu (z pewnością będzie do kupienia na licytacji, tytuł roboczy „Rocking Urine”). W głowie od razu mi się pojawiła dość popularna w Oz piosenka pt. „I’m waving my dick in the wind”. ;) 

Gibbony leniwe ale antyrasistyczne (czarne z białymi za pan brat), za to foki dały plamę, bo widząc takie cóś:


spodziewałam się sztuk fajniejszych niż w „Mam Talent”, a zobaczyłam rozleniwione wałki tłuszczu leżące na grzbietach bez ruchu.
A poza tym, to największym zawodem był brak wybiegu australijskiego! Buuu!

Jednak wizyta w ZOO była nie tylko bitter-sweet symphony, ale też i ciekawą lekcją na temat pewnych człekokształtnych. Tych dokładnie:


No OK, część rzeczy ogólnie znana z lekcji biologii, ale inne to typowe zabawne trivia. Że na przykład uwielbia taki medytować, że dojrzałym samcom rosną srebrne włosy na grzbiecie w wieku 2 lat już, że takowego czynnością towarzyską jest wydłubywanie robaczków z sierści atrakcyjnej osobniczki, że... pewne cechy mają wspólne z osobnikami męskimi Homo sapiens. :)

  
Aha, na samym końcu wizytacji były kózki, ale naliczyłam ich tylko 10 a nie 120 i do tego za zoologicznym ogrodzeniem (o które się zresztą radośnie czochrały). Tyle to nawet nie opłaci mojego małego palca u nogi! ;) 
   

6 komentarzy:

  1. Zupełnie inaczej niż we wspomnieniach z dzieciństwa - ale warto odwiedzić, bo teraz są nowe. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To jajo to pewno pisanka ze strusiego – zamiast nieobecnego wybiegu.
    Chyba sam się wybiorę, żeby zobaczyć te półdupki i półcycki. ;)
    I już szukam hodowców/dostawców kóz hurtem. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ty jaką kieckę miałaś? Bo na pewno nie kościelną. ;P
    Szczerze mówiąc nie pamiętam kiedy byłem w ZOO – jakoś w dzieciństwie, ale jedne wspomnienie to tata podnoszący mnie bym zobaczył ziewającego hipopotama i moje pytanie dlaczego on ma tylko 4 zęby.
    Śnięty goryl-wegetarianin? Hm.

    OdpowiedzUsuń
  4. Faktycznie, cztając nachodzi chętka na wycieczkę. ;)
    A jajo jest pewno prehistoryczne i będzie nad nim zawieszony napis “zapraszamy dinozaury”… ;P
    Darlingu: goryl, kozy, niedźwiedź-artysta, leniwi lwi osobnicy… chomik ci już nie starcza?! ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Agu, czy metodę z wiatraczkiem opatentowałaś? (i czy działa???)
    Fascynujący dialog lwów – prawie jak telenowela.
    A poza tym, to już zamawiam kozy Boer z Australii. ;)
    R.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja zaczynam podejrzewać, że jajo to Tojka - taka na specjalne zamówienie coby w oczy nie kolała w tym pięknym otoczeniu.
    Chomik starcza bo musi, ale wolę inne zwierzę. ;)
    Metoda z wiatraczkami w fazie testów jest - wypadają pomyślnie. Opatentuję oczywiście.
    No i czekamy z mamusią na te kozy. :)

    OdpowiedzUsuń