Tips for Life (#1: Wear Sunscreen!): http://www.youtube.com/watch?v=sTJ7AzBIJoI

wtorek, 13 września 2011

Barcelona Alter Guide

Czego Wam nie powiedzą w żadnym przewodniku – albo powiedzą źle.


1. Llegada: radzę po dobroci, kupcie jak najszybciej wachlarz (kobitki) lub weźcie 
z Tourist Information plan miasta (faceci) do wachlowania się. Będziecie jeździć metrem a nie żurbujsko rozbijać się taxi, w nim zaś panuje temperatura 40°
(nie przesadzam!) – wszyscy tubylcy machają czymś przed sobą dla ochłody. 
A piękny wachlarz za parszywe 1-2 euro będzie też miłą pamiątką.

2. Aromas: W Barca napotkacie prawie na każdym kroku jeden z 3 zapachów: kiszonej kapusty, moczu lub smakowitej kuchni hiszpańskiej. Dwa pierwsze nie wiem skąd, bo przecież nie były to jakieś żulerskie zaułki (np. nasza stacja Glories nieodmiennie witała kapuśniakiem, a urokliwa uliczka prowadząca do Parc Güell zalatywała jak męski urynał). To podobnie jak Paryż, gdzie metro śmierdzi mocno wiekowymi ściekami a powierzchnia często psimi kupami. Może tak się objawia równowaga w naturze: Warszawa jest brzydka ale w miarę bezwonna, za to Paris and Barca piękne ale podśmierdujące.
                  
3. Comida: Wbrew sugestiom z przewodników, jeśli chcecie smacznie zjeść to omijajcie szerokim łukiem bary i restauracje tapas. Serwowane tu jedzenie jest na miarę szkolnej stołówki lub baru mlecznego dla emerytów. 


W jednym takim przybytku (nie tym na foto), dosłownie pod samą Sagrada Família, wołowina z warzywami przypominała zupę gulaszową Campbell’s (z większymi kawałkami i mniejszą ilością płynu), a sałatka z kraba i ananasa to były strzępki paluszków surimi z ananasem z puszki polane różowym sosem do kebaba. Jedyną dobrą rzeczą było tam wino (bo kupne markowe). Idźcie do prawdziwej restauracji, I’m serious. Tego samego dnia po niefortunnym lanczu tapaso-stołówkowym siedzieliśmy o 23 w nocy w knajpie Via7o na La Rambla i z rozpromienionymi twarzami jedliśmy najlepsze małże a la marinera na świecie. A w poniedziałek, zupełnie psim swędem, trafiliśmy na wspaniałą restauracyjkę Rita Blue (w bocznej uliczce od La Rambla), gdzie można przeżyć wielokrotny orgazm przy każdym kęsie cudownie świeżych i idealnie przygotowanych potraw. O extatycznym deserze 
w postaci czekoladowego mud cake nawet nie wspomnę – jeno że chęć wylizania talerzyka była nieprzeparta u nas obojga. Dodatkowo: wspaniała, sympatyczna obsługa i ładny klimatyczny wystrój (chociaż ogródek odrzucał mnie lekko kolorowymi ceratowymi obrusami kojarzącymi mi się z PRL). Polecam gorąco.


4. Alcoholes: Ło matko! Sangria to największa zbrodnia wyrządzona kieliszkowi (serwują to coś w pucharach półlitrowych). Soczek z kawałkami owoców, w którym nie da się wyczuć krzty wina czy innego alkoholu. Można to butelkować i dzieciom dawać jak Bobo Frut. Nie dałam rady zmóc nawet połowy. I’m not kidding: niech was ręka boska broni przed zamawianiem. 


Za to G&T był celebrowany: kelner przyszedł do stolika, postawił niską szklankę z lodem, zaczął na naszych oczach fantazyjnie lać do niej gin, a potem odkapslował jedną ręką tonic i go dodał. Perfecto. Jeśli jednak chcecie bardziej wyrafinowany koktajl, to musicie iść do prawdziwego pubu. I tutaj absolutnie polecam London Bar – stał się dla nas prawie Mekką i przy nocnym wyjściu standardowo padało „To co? Zaczynamy w London Bar a potem dalej?”. To miejsce klimatyczne z fantastycznym retro wystrojem, świetną atmosferą udzielającą się każdemu klientowi i rewelacyjną obsługą za barem. Wystarczy powiedzieć „classic dry martini”, a przyrządzają one mean drink. Ambrozja! Dodam że miejsce jest sławne i z tradycją, bo przesiadywali w nim tacy ludzie jak Pablo Picasso, Ernest Hemingway czy Joan Miró. 


A poza tym, to alkohol pije się normalnie w miejscach publicznych. Nie dziwi widok puszki piwa lub butelki wina niesionej w ręce, z której co pewien czas pociąga się łyk. Przyjemnie jest usiąść w parku lub gdzieś na schodkach czy murku z ładnym widokiem i pozwolić odpocząć nogom przy okazji delektując się trunkiem. 
W sklepie zresztą można kupić czteropaki buteleczek po 0.25 l, które są poręczniejsze do noszenia pojedynczo niż cała flacha. BTW, w sklepach sieciowych w Hiszpanii można też zobaczyć takie półki z winem: 


5. Comercio: Wszędzie na szlakach turystycznych zobaczycie mnóstwo nielegalnych imigrantów – handlarzy ulicznych oferujących wszelkiego rodzaju podróbki torebek, okularów, piszczałki, zabawki, błyskające piłeczki, etc. 
Na La Rambla jest jeszcze jeden ich gatunek: trzymając w ręku zgrzewkę piwa, niby że na sprzedaż, półgębkiem (jak za czasów PRL ci co sprzedawali dolary na Bazarze Różyckiego) zagadują „hashish, marihuana, cocaine”. I’m serious! Ja byłam zadziwiona że policja nic z tym nie robi, a przecież każdy wie o tym procederze.

Na zakończenie – czego nie przeczytacie w żadnym przewodniku: za Barceloną zaczyna się tęsknić już na lotnisku. W tym mieście nie można nie zakochać się od pierwszego wejrzenia, więc wyjazd jest jak zerwanie – łamie serce.

 
Barcelona ma atmosferę cudownej świeżości życia. Za dnia jest pięknym miastem 
z niesamowitymi widokami, a nocą rozkwita jeszcze bardziej i tętni energią, zapachami, kolorami, dźwiękami. Powrót wiąże się nieodmiennie z tęsknotą za tym wszystkim i ze smutkiem ściskającym gardło, bo jest się już w szarej rzeczywistości 
a nie tam... tam gdzie na deptaku pod naszym hotelem w dzielnicy Glories były nocą koncerty i można się było pobawić, posłuchać muzyki, potańczyć; tam gdzie codziennie idąc z hotelu na stację metra mijaliśmy ikonę miasta: Torre Agbar 
(i śmialiśmy się że to „kolorowy fiutek”); tam gdzie wchodząc na stację metra, mieliśmy piękny widok na wzgórze Tibidabo i na wieżyce Sagrada Família
tam gdzie każda komórka ciała chłonęła cudowną symfonię widoków, dźwięków, zapachów i smaków.
P.S. Tam, gdzie w telewizji w hotelu mamy również Al Jazeera ;P

   

9 komentarzy:

  1. Tęsknota tak mocna, że hasło miałam rzucone aby dzisiaj na lunch polecieć do Barcelony. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pani planuje wydać taki alternatywny przewodnik w wersji rozszerzonej, hehe?
    A gdzie raport z wykonanego planu ze zdjęciami na poparcie?

    OdpowiedzUsuń
  3. No wiesz, gdyby nie ten tekst na zakończenie, to nie wiedziałbym czy Barcelona się w ogóle podobała. Ale domyślam się, że prawdziwy post z zachwytami dopiero nadejdzie? Już się boję. ;P

    OdpowiedzUsuń
  4. A podobno wszyscy są zachwyceni sangria i tapas. Choć pewno w takim miejscu i otoczeniu bobo frut i jedzenie z MYLKA bar (hehe) mi też smakowałyby jak najlepsze delicje. Ale na wino w kartonie za centy to bym się nie porwał.
    P.S. Paryskie metro faktycznie daje po nosie, a mało kto o tym wspomina. W sumie nie wiem co gorsze: kanałek czy kiszona kapusta.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie ciekawi skąd się wzieli ci handlarze drugów, przecież to nie Amsterdam czy Nowy Jork. I czy ktoś faktycznie od nich kupuje. Za to do tej Mekki z tradycjami sam bym chodził co wieczór (Picasso i Hemingway – niezłe towarzystwo, hehe).

    OdpowiedzUsuń
  6. A te Torre Agbar i Al Jazeera to jak Dubaj a nie Barcelona. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawe czy świętowano 9/11, hehe.

    OdpowiedzUsuń
  8. Kuba: Podobało się nieziemsko, jestem absolutnie zakochana, aż jeszcze dech zapiera i żal gardło ściska że to już minęło. Post będzie, tylko muszę poukładać myśli i odczucia.
    A Agbar to hiszpańska firma zajmująca się wodą (uzdatnianie, dystrybucja, etc.) Faktycznie brzmi arabsko i śmialiśmy się widząc samolot, że to hamerykaski terrorysta lecący na tę ikonę miasta.

    Marco: Nie wiem skąd zachwyty nad sangria i tapas bars – pewno ludzie kopiują z przewodników i głupio się im przyznać że nie smakowało. Albo to Hamerykańscy turyści bez żadnego gustu. Choć faktem jest że domowej roboty sangria daje mocno, bo soczku w niej mniej niż dziewic w haremie. A tapas w prawdziwej restauracji są bardzo smaczne.

    Darko: No ja też nie wiem skąd ci dealers. La Rambla jest kultowym deptakiem z różnymi atrakcjami (nawet peep show). Mnóstwo ludzi – turistas z krajów wszelkich i pewno też z Holandii – oraz atmosfera fiesty. Może tutaj mają jakiś klientów.
    A 9/11 chyba był faktycznie świętowany, haha, bo w poniedziałek widzieliśmy pod Łukiem Triumfalnym składane rusztowania estrady albo czegoś. Ale my w niedzielę zwiedzaliśmy Montjuic i Sagrada Familia, więc nas chyba ominęło.

    OdpowiedzUsuń
  9. Aha, a plan był wykonany. :))) Raportu oddzielnego nie będzie chyba, ale następny artek da posmak tego co było.

    OdpowiedzUsuń