Tips for Life (#1: Wear Sunscreen!): http://www.youtube.com/watch?v=sTJ7AzBIJoI

piątek, 29 lipca 2011

From Vienna to Dubrovnik

Dzisiaj o miastach będzie. Podkład naszopodróżniczo-muzyczny tutaj. ;)

Był Wiedeń, zapowiadany i nastawiany się, był. Ale krótko niestety i niedosyt pozostał jak po zaledwie pół tuzinie ostryg. Biorąc pod uwagę fakt, że marzyłam o nim (Vienna, I mean) odkąd przeczytałam „Małżeństwo wagi półśredniej” a potem „The Hotel New Hampshire” (tak, tak, w takiej kombinacji językowej), a więc od czasów szkolnych, to ta wizyta była potwornym anticlimax dla mnie (coś pewnie jak bezorgazmiczne stracenie dziewictwa). No za mało, za mało. Ale ecstasy była pełna przy Klimcie z dokopem od obrazów Schielego, więc uśmiech gościł na twarzy, oczy się świeciły, a ręce same wyciągały do Pocałunku, Judyty czy Adama i Ewy. Niestety, Kajzery mają idiotyczną politykę zero fotografowania w Belwederze, więc po dwóch upomnieniach i naganach musiałam ukradkiem, z oddali i w ogóle kiepsko coś ustrzelić. A do tego jeszcze zamykają te cudowne obrazy za szybami, 
co niszczy kompletnie wrażenie jakie robią. Bugger! Ale zachwyt mi pozostał do teraz i szczęśliwam, że zobaczyłam i powąchałam. ;) A sam Belweder z jego zespołem parkowo-fontannowym... naprawdę warto zobaczyć. :)




A w Chorwacji... w Chorwacji były miasta i miasteczka znane mi z mapy, albo miejscowości których nazwy nigdy nie poznałam – np. ta w której nocowaliśmy zaraz przy Jeziorach Plitwickich.

Šibenik (ja oczywiście nie pamiętając nazwy mówiłam „she-whatever”) i Zadar na wybrzeżu Dalmacji. Piękne – heh, zresztą jak chyba wszystkie chorwackie. Zachwyt budzi zachowanie zabytkowych fragmentów architektury, a niesmak – ich otoczenie i wykorzystanie komercjalne (czytaj: wszędobylskie parasolki i markizy 
z logo znanych firm, restauracje, sklepy, etc.) Zaskoczeniem dla mnie była wysoka śliskość podłoża: to nie żadne kocie łby Wawowej Starówki, tylko wypolerowane na glanc milionami stóp przez wieki kamienie. Watch your step! Oczywiście byliśmy przy Kościele Św. Donata, Crkva sv. Marije, Bramie Morskiej, na Placu Pięciu Studni, stanęliśmy na Pozdrav Suncu, posłuchaliśmy Morskich Organów (totalnie niesamowite – dźwięk tworzony przez fale wpadające w system jakichś rur pod kamiennymi schodami na nabrzeżu brzmi jak lekko nieskładna a jednak dziwnie melodyczna muzyka organowa... to morze gra!), obejrzeliśmy Katedrę Św. Jakuba, weszliśmy na fortyfikacje, etc, etc. Oczywiście, ślepo ufając słowiańskim podobieństwom, z początku myślałam że Trg znaczy targ i się cieszyłam jak głupia do sera na kiermaszowe stoiska z kolczykami, koralikami i bibelotami jak przy Jarmarku Dominikańskim. Oczywiście wisiała nade mną groźba (promises, promises, haha) przykucia mnie przez L. do średniowiecznego pręgierza. Oczywiście zachwycałam się starymi, wąskimi uliczkami, które żywo przywodziły mi na myśl uwielbianą Pragę Czeską. Oczywiście poddałam się urokowi tych zabytkowych a jednocześnie modernych miasteczek na brzegu Adriatyku, z górami piętrzącymi się na bliskim naprawdę horyzoncie.






Dubrownik. Ahhh, Dubrownik. Wrócić tam choć raz jeszcze. Miasto-twierdza. 
Już na wjeździe wita gości groźnie wyglądającymi murami i basztową fortyfikacją. Stari Grad to połączenie ponurych murów (kojarzących mi się romantycznie 
z zamkiem d'If więżącym Hrabiego Monte Cristo) z urokliwymi starymi uliczkami, kościółkami, arkadami i fontannami – w tym Św. Onufrego, spełniającą życzenia. Tam na każdym kroku czuje się powiew historii, pomimo ewidentnych objawów cywilizacji XXI wieku. Do portu zawija karawela, rzemieślnik w bufiastej koszuli 
i pantalonach wybija monety w swoim przybytku pod figurą Św. Błażeja – patrona miasta, a na wieży zegarowej czasomierz z XV wieku wciąż pokazuje poprawną godzinę rzymskimi cyferkami. Jakąż przyjemnością było błądzić w labiryncie zabytkowych uliczek, z kamiennymi ścianami i balkonikami, zdobnymi krawędziami dachów, drewnianymi zielonymi okiennicami i żelaznymi drzwiami za którymi zwyczajnie mieszkają sobie ludzie. Jakąż niespodzianką było odkryć maleńką restauracyjkę dosłownie zawisłą nad falami Adriatyku (nie znajdziecie jej w żadnym przewodniku ani nie domyślicie się że istnieje, jeśli z ciekawości nie zajrzycie – jak my – w jeden z krużganków). Ahh, Dubrownik. :)






Split wciąż tkwi mi w pamięci, także na zasadzie bitter-sweet memory, bo był ostatnim miasteczkiem odwiedzonym w dniu pożegnania z Chorwacją (chociaż cała podróż na zawsze pozostanie mi w pamięci jako piękna przygoda od Wiednia po Dubrownik, jako w tytule posta stoi). Stari Grad przywitał nas fontanną złożoną 
z amfory wylewającej wodę, płynącą do rusztowania małej kurtyny, dającej setki kropel wodnych spadających w dół jak sznury diamentowych korali. To wszystko od tzw. dupy strony przeogromnego posągu Grgura Ninskiego – jak legenda głosi, dotknięcie dużego palca jego stopy sprawi że spełnią się życzenia, więc oczywiście złapaliśmy za ten potężny paluch, cały wyślizgany i błyszczący w słońcu od macania innych zabobonnych romantyków. Zaraz potem otwiera się Pałac Dioklecjana stanowiący właściwie całą Splitowską Starówkę. I znowu wąskie uliczki, zaułki, krużganki. I znowu urocze kościółki, kute żelazne balustrady, drewniane okiennice, historyczne fasady. I znowu odkryta przypadkiem maleńka restauracyjka – idealna na nasze drugośniadaniowe espresso – w jednej z bocznych uliczek, za bramą, 
w zamkniętym ogródku-studni z pięknie odbijającymi się od szyb promieniami słońca. I znowu Trg (tym razem Narodni, coś jak Rynek Starego Miasta, na którym to właśnie jedliśmy lunch i zauważyliśmy zakład fryzjerski na balkonie zabytkowego budynku naprzeciw). I znowu aż żal było opuszczać miasto. Ale to był idealny split-up with Croatia – one to make me want to go back. :)



   
Czy już pisałam że jestem zakochana? ;)  
             

15 komentarzy:

  1. A w Splicie właśnie miał się odbyć mecz piłki nożnej: Hajduk Split vs. FC Barcelona. Sprawdziłam wynik, czywiście, po powrocie do Polszy: 0 : 0. :)
    I będzie koncert Davida Guetty w Splicie 30 lipca! Kto wierzy i marzy niech pobieży (i mnie zabierze). :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale "zakochana w CHORWACJI" czy "zakochana W Chorwacji"? ;P
    Ostatnie zdjęcie jest świetne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dubrownik to podobno najpiękniejsze miasto Chorwacji, więc się nie dziwię, ale podaj może insider's info jak dotrzeć do tej knajpki przyklekonej do murów? Wygląda rewelacyjnie.
    Czy przy Klimcie spowodowałaś incydent międzynarodowy usiłując zwinąć obrazy? ;P

    OdpowiedzUsuń
  4. Darling, chyba powinnaś się zatrudnić przy promocji Chorwacji. :)
    I rozbawił mnie kawałek o Wiedniu (szczególnie jedno) ;P
    Ano-Nimka

    OdpowiedzUsuń
  5. Aga: te wszystkie miłości do obrazów, widoczków i kierowców od zgodnej muzyki hehe to jedno, ale podstawowe informacje to drugie: przewodnik po pubach i klubach proszę, z uwzględnieniem tego wiszącego nad falami. ;)
    Swoją drogą, Dubrownik to chyba jakaś bunkrownia pod palmami.

    Ano-Nimka: o tej jednej rzeczy to wy dziewczyny wiecie lepiej. ;P

    OdpowiedzUsuń
  6. DarO: Tia, Orle Gniazdo. A Hitler i Ewa Braun co wieczór tam piją rakiję, LOL.

    OdpowiedzUsuń
  7. To nie Orle tylko Rybie. I nie Hitler tylko Kapitan Nemo. A Darling tam była Małą Syrenką. ;P

    OdpowiedzUsuń
  8. to dlatego tak wodę polubiła - teraz wszystko jasne LOL

    OdpowiedzUsuń
  9. Łomatko i jeszcze pewno muszelki nimfom wodnym we włosy wplatam w wolnym czasie pomiędzy tańcami na fali ze złotymi rybkami. LOL.

    Przewodnika nocnego robić nie będę ani tajemnych miejsc nie zdradzę - sami musicie je odkryć; podam tylko dwie nazwy: La Plaja i Cinnamon. ;)

    A co do incydentu międzynarodowego, to już sobie wyobrażam nagłówki "Polka skazana za pocałunek" albo "Jeden pocałunek prowadzi za kraty", hehe.

    Reszty jakoś nie skomentuję, bo nie. :P

    OdpowiedzUsuń
  10. Za coś do tego pręgierza miałaś być przykuta. Może być za pocałunek, jeśli tak się to teraz nazywa. ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Za to, to się szkarłatną literę nosi, hehe.

    OdpowiedzUsuń
  12. Taa, zapewne przypiętą do tego syreniego ogona. Czego to ludzie nie wymyślą... ;)
    Ano-Nimka

    OdpowiedzUsuń
  13. Bóg ich pokarze żonami z takimi ogonami. Zobaczymy jak im będzie wesoło w świątobliwym pożyciu. ;P

    OdpowiedzUsuń
  14. Który Bóg, bo w Chorwacji prawosławie i islam też są popularne? ;)

    OdpowiedzUsuń