Wyzwoliłam się z okowów Twarzowejksiążki – permanentnie. :)
Ohhh, najpierw oczywiście chciałam spróbować deaktywacji – Małpa mi smaczku narobiła na jakieś płaczące buźki etc. ale jedyne co zobaczyłam, to zdjęcia profilowe i imiona z dopiskiem „X will miss you” „Send X a message”, oraz listę pytań o powód odejścia. Przykładowo: „I don’t understand how to use Facebook” albo „I spend too much time using Facebook”... no comment. Ja zaznaczyłam „I don’t find Facebook useful” – co jest zresztą prawdą i tutaj moje sentymenty są dokładnie takie same jak Osobnika R., którego post polecam (kliknij tutaj: RadXcell i Facebook).
Na marginesie: ja podobnie, założyłam konto na FB po to by móc zobaczyć zdjęcia Przyjaciela S. z Australii, który to potem, jako pierwszą wiadomość na moim Wall, napisał: „Agadala – another one sucked into the Facebook vortex ;)” Bloody Aussie bastard! ;P
I prawdą jest, że FB do niczego nie służy: zdjęcia mogę umieścić na Picassa (choć jeszcze tego nie robiłam, przyznam szczerze) albo – lepiej – wrzucić na swój Dropbox i wysłać link do folderka znajomym. Umawianie się na imprezy albo przesyłanie fajnych linków lub wiadomości: wszystko to robię przez email lub GG albo obgaduję telefonicznie (ludzie! nie zapominajmy o kontakcie werbalnym!). Moje konto FB było uprywatnione – wszystkie ustawienia miałam na „Friends only”, więc cała idea social network dla mnie mijała się z celem. Poza tym, dla osoby piszącej bloga, FB jest zbędną platformą do wyrażania opinii lub doniesienia o fajnych/dziwnych/kiepskich/śmiesznych zdarzeniach – dlatego moja bytność na łamach Twarzowejksiążki ostatnimi czasy była ograniczona do raz na tydzień lub rzadziej. I pozostaje jeszcze jedna kwestia: nie chcę urazić nikogo ze znajomych FB Addicts, ale zauważyłam, że dużo wpisów jest piekielnie nudnych albo takich pitu-pitu w stylu (NIE cytuję tutaj dosłownie!): „ahh, znowu gardło boli” – „trzeba było tyle nie balować” – „a właśnie że za mało balowałam”; albo: „no to koncert za tydzień – już się nie mogę doczekać” – (po dwóch dniach) „do koncertu już tylko 5 dni!” – (po... no, rozumiecie: zegarynka...)
OK, no więc uaktywniłam się na nowo i przeszłam już do konkretnej ofensywy.
Usunięcie konta wbrew temu czego się obawiałam (i co słyszałam od Osobnika M.) było bardzo proste. Choć najpierw trzeba było znaleźć miejsce, z którego to zrobić, bo ta opcja oczywiście NIE jest umieszczona w Account Settings – dla zainteresowanych podaję: wejdźcie na Facebook Help Center i pierwszym spośród „Common Searches” na pasku bocznym (jak widać rzesze usiłowały poznać odpowiedź na dręczące pytanie – i bynajmniej nie jest nią jak w znanej książce „42”!) będzie delete account.
Pytajcie, a Wam odpowiedzą... ale nie wprost, o nie! Na początku cały paragraf o tym jak to warto „deactive your account”, jako że przecież kiedyś, Ty Ciemna Niewdzięczna Maso!, zachcesz wrócić na łono Fakbuka – i jak prawdziwy syn marnotrawny zostaniesz przyjęty z otwartymi ramionami. Anyways, poniżej jest też paragraf o tym jak usunąć konto i link do wysłania „Delete Request”. Klikasz OK, potem jeszcze raz OK, wpisujesz literki z ramki (piekielnie trudne do odcyfrowania – oni chyba specjalnie to robią, bo myślą że może po trzech próbach człowiek się podda i zrezygnuje z całego procesu!) i... voilà! Dodatkowo FB jest tutaj lepszy niż BD, bo daje tylko 14 dni na rozmyślenie się zamiast 30. Hmmm, ale może to dlatego, że portal randkowy z definicji powinien odczuwać większą empatię i być łagodniejszy dla owieczek, które pobłądziły. No a poza tym, jak wiadomo, you can’t hurry love...