Oczywiście jak to Polak z Polakiem gada, zeszło na choróbska i zrobiłam kompleksową konsultację przez telefon dotyczącą całej Rodziny: nadciśnienie, poziom cholesterolu, obraz miąższu nerki w USG, wysięk i jak wyleczyć (antybiotyk atopowy, oczywiście), preparaty z pokrzywą, orzechy, liść babki, Urosept, Diosminex, itd., itp. Klasyka, nieprawdaż? Czuję się jak historyczna wsiowa „baba” do której się szło po diagnozę i remedium.
No i musiało wreszcie zejść na... największe wydarzenie tego roku, czyli ślub Księciunia Williamka z Waity Katie!
Oczywiście Matula była zachwycona, oglądała na żywo w telewizorni przez bite kilka godzin całą transmisję. Oczywiście nie zgodziłyśmy się co do sukienki – ja uważam i twardo przy tym obstaję, że tak do ślubu to może iść dziewucha z Targówka a nie przyszła królowa i że Princess Di miała sto razy lepszą suknię z prawdziwym trenem a nie jakąś kitką za tyłkiem. Podobno Babcia myśli tak samo (w sensie że podobała Jej się bardziej kiecka Dianki), więc jest 2:1. Oczywiście nie zgodziłyśmy się też co do Williamka, bo jak dla mnie to kompletnie niewyjściowy łysiejący wypłosz i Harry przy nim to John Cusack przy Woody Allen. Zresztą, nigdy nie lubiłam Blondasa, preferując Rudzielca, także z charakteru.
Ubiegając podejrzenia: nie, nie odpaliłam 42 cali. Transmisję z nabożeństwem śledziłam w necie, wszedłszy na live feed z The Royal Channel, siedząc w pracy. Musiałam, no jakże mogłam nie, przecie to mój księciunio (w sensie obywatelki Australii podpadającej pod Koronę Brytyjską a nie z umiłowania mój). Swoją drogą było to śmieszne – wszyscy nas czworo w pokoju mieliśmy włączony TRC na kompach. Przekaz się wieszał (cały świat to przecież oglądał w tym samym czasie!), więc często odświeżałam. Słuchajcie, nastąpiło totalne zakrzywienie czasoprzestrzeni: u mnie leciało pierwsze, potem u M., potem u Z., a na końcu u A. Na przykład: ja się śmiałam że rodzinkę Katie zapakowali do minibusów i to prawie wygląda jak 3 więźniarki jadące z podejrzanymi, u M. pokazywało się to kilka sekund później na ekranie, u Z. dopiero widać było rodzinkę wsiadającą, a u A. – wcześniej jadące samochody Rodziny Królewskiej. Czad! Najlepiej miała A., bo słuchając nas wiedziała czego się spodziewać i nie mogła być wzięta z zaskoczenia. Podobnie z końcówką: ja zrobiłam „ahhhh” przy pierwszym Royal Couple kiss, a oni „Co? Co? Zrobili to?”, kilkanaście sekund później ja usłyszałam „ahhh”, a następnie oczywiście Oni wiedzieli ode mnie, że „Ohhhh, jejku, jeszcze jeden, znowu się pocałowali!”. Czyli w sumie mieliśmy przekaz „na żywo” obejrzany cztery razy. ;)
Moja praca przez pół dnia wyglądała następująco: górne pół ekranu – The Royal Channel, dolne pół ekranu – Word z tłumaczeniem, stelażyk stojący na biurku po lewej stronie obok ekranu – wydrukowany oryginał. Dostałam zeza rozbieżnego nie tylko horyzontalnego ale i vertykalnego. ;)
Dodam, że oczywiście nasza Pani Premier, Julia Gillard została zaproszona wraz ze swoim partnerem – tak, tak, bynajmniej nie mężem – Tim Mathieson (poniżej, to ten z ciemnymi włoskami), na uroczystość i była na miejscu w Katedrze, a potem na niby-weselu. Z ciekawostek: gdy opuszczali hotel w drodze na uroczystość, jeden z dziennikarzy zapytał „Tim, are you getting in the wedding mood?”, na co on odpowiedział „I am actually, yeah I am” na co Julia szybciutko dodała „Careful, you never know where's this going to lead with our friend from the media”, hehe.
Oj, no przecież było wiadome, że napiszę o ślubie. I tak się trzymałam długo z milczeniem. :)
OdpowiedzUsuńThat’s my girl! :) Byłem zaskoczony, że wpis nie pojawił się już w piątek.
OdpowiedzUsuńP.S. Nie wiedziałem, że premierem Australii jest teraz kobieta. A końcowa ciekawostka... świetna :)
Oj, Aga, kto takimi rzeczami jak jacyś królowie zajmuje się w dzisiejszych czasach – poza jedną Anglią. Ale ja też spodziewałem się posta zaraz po ceremonii – nieźle wytrzymałaś. ;) A co to za pałąk na głowie tej Pani Premier? ;P
OdpowiedzUsuńTen pałąk to antenka wzmacniająca GPS – żeby trafić z Canberry do Londynu. ;P
OdpowiedzUsuńDarling, Darling, nie wsiowa „baba” tylko prawdziwa czarownica. :)
R.
Darling, nie słuchaj tych facetów. ;) Przypuszczam, że rzeczywiście cały świat oglądał ślub. Ja też. Ale zgadzam się z twoją mamą – sukienka Kate była bardzo ładna i świetnie się razem prezentowali.
OdpowiedzUsuńAno-Nimka
Darlingu: Tak podejrzewałem, że się nie złamiesz, hehe. To znaczy, wiedziałem, że obejrzysz na żywo, ale myślałem że nie napiszesz – Ty oponująca monarchii i opowiadająca się za republiką Australii.
OdpowiedzUsuńA co do gadania, to dziwię się, że tylko godzina rozmowy wyszła – czyżby bateria padła w komórce? ;P
Czarodziejka...
Ano-Nimka: Poprę Cię. Z tego co widziałem we wszelkich wiadomościach, to Kate prezentowała się bardzo ładnie w swojej sukni. Ale nie oglądałem (i szczerze wątpię że świat to robił) na żywo.
Swoją drogą ciekawe czy teraz szykuje się premierowski ślub w Australii... ;)
OdpowiedzUsuńA transmisję na żywo oglądały pewno wszystkie byłe kolonie brytyjskie, państwa w których istnieje monarchia, plus USA (bo oni się zachwycają brytyjską rodziną królewską).
L.E.M.: Jak dla mnie Kate w tej narzutce na głowie wyglądała prawie jak Izraelitka, żeby nie powiedzieć Maria Panna. ;)