Zaczynam ten blog za poduszczeniem Pewnych Osób. Skoro gadanie oczyszcza duszę, to może gdy sobie czasami popłaczę w rękaw Pana Komputera albo wyrzucę z siebie złość postem rojącym się od..., osiągnę jakieś katharsis. Tytuł bloga dla osób znających język lengłydź powinien nasunąć skojarzenie: „hell hath no fury like a woman scorned” – a w języku Lachów: „nie zna piekło straszliwszej furii nad wściekłość zawiedzionej kobiety”. Coby nie było: uprzedziłam na samym początku znajomości!
czwartek, 2 grudnia 2010
(Green) Blood on My Hands
No to udało mi się ukatrupić Chłopa. Nie naumyślnie oczywiście. Po prostu nie pomyślałam jak temperatura działa na Osobnika. Tzn. wiedziałam że kurczy... ale to nie ten kontekst. No w każdym razie zatłukłam niechcący Pan Basil. Rósł sobie, mój wierny kochany, w kuchni na blacie pod oknem. A ja to okno otwierałam w celu zapodania świeżego powietrza bez schładzania pokoju. No i biedaczek zamarzł mi. Właściwie mogłabym mieć teraz doniczkową mrożonkę. Ehhh. Szkoda, bo jeszcze miał w sobie spory potencjał: stał mężny i dumny z jędrnymi listkami, a tu nagle – właściwie z chwili na chwilę – oklapł, pomarszczył się i osunął w zwisie na glebę. Zupełny brak szacunku dla mnie. No cóż, zaraz go wyprawię na Drugi Brzeg Styksu, a przy najbliższej okazji „wyrwę” Nowego. Skoro ten mnie zostawił nie zważając na moje uczucia, to niech sobie nie myśli, że nie sprowadzę do domu Następcy – Apetycznego, Smakowitego i Zachęcająco Pachnącego. Tylko mam nadzieję, że nie zostaną mi postawione zarzuty... W razie czego, to ja już proszę o jeden telefon do Obrońcy!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz