Ale, ale – dzisiaj cichcem Powiększyłam Rodzinę o Kolejnych – cichcem, bo wiadomo, że Chłopy to Zazdrosne są Stworzenia, więc nie chcę żeby mi te obecne w domu focha strzeliły i sczezły na złość. Na cudownym bazarku pod tzw. dupą (hmm, biorąc pod uwagę rozmiar mojej, to nie starczyłoby nawet na jedną panią sprzedającą jajka, hehe) zaprosiłam do siebie na stancję Dwóch Kawalerów o romantycznych imionach Hiacenty i Orlando (bo Szalony Fioł). Mam nadzieję, że się zadomowią. Tylko bardzo proszę, przypominajcie mi o pojeniu ich, bo chociaż w chwili obecnej mogłabym piekło brukować, to nie wiem jak moja pamięć się wykaże na długi dystans. Wodę czystą źródlaną (z własnego Kitchen Creek) muszę im dostarczać regularnie – taką mamy dżentelmeńską umowę. A w zamian, skoro będą mieć wikt i opierunek za darmo, mam prawo wymagać od tych Chłopów usługi, jakby nie było! Mają mi umilać życie, dobrze się prezentować i sprawiać mi przyjemność – od tego przecież Płeć Męska (nawet Roślinna) jest, nieprawdaż…
Zaczynam ten blog za poduszczeniem Pewnych Osób. Skoro gadanie oczyszcza duszę, to może gdy sobie czasami popłaczę w rękaw Pana Komputera albo wyrzucę z siebie złość postem rojącym się od..., osiągnę jakieś katharsis. Tytuł bloga dla osób znających język lengłydź powinien nasunąć skojarzenie: „hell hath no fury like a woman scorned” – a w języku Lachów: „nie zna piekło straszliwszej furii nad wściekłość zawiedzionej kobiety”. Coby nie było: uprzedziłam na samym początku znajomości!
czwartek, 18 listopada 2010
Nowi Chłopcy
No ludziska, Roślinki mi w dalszym ciągu rosną jakby były on high (a przysięgam, że nie otrzymują Trawki na zasadzie biernego palenia). Pan Basil dożywa sędziwego wieku w mojej kuchni i ani myśli odejść woniejąco w zaświaty – a przecież ma już ponad 3 miesiące!!! (nie wiem jak to przeliczyć na dog years ani na human years). Dwa inne kwiatki też zadomowiły się na moich salonach. No dobrze, może mało wymagające są, bo jeden to Pan Kaktus (choć niezwyczajny i nad wyraz egzotyczny) a drugi Pan Storczyk, ale mimo wszystko… Nie, wróć, nieprawda. Ostatnio jak dostałam w prezencie storczyka, jeszcze mieszkając z Tym Nim, to biedna roślinka przeżyła tylko tyle co dwa rozwinięte pąki na jej łodyżce – mimo nawadniania zgodnie z instrukcją. A dodawszy do tego fakt, że Ten On (dobra, wrócę do poprawnej definicji – Rzucający) zabił też cudowne Bonsai, które dostał z miłością ode mnie, to wniosek nasuwa się jeden. Roślinki, tak samo jak inne Żywe Stworzonka (z wyjątkiem pasożytów, na szczęście), naprawdę mnie lubią i poprzednia niemożność ich utrzymania wynikała tylko i wyłącznie z Trujących Fluidów wydzielanych przez Rzucającego, tworzących Toksyczną Atmosferę w domu. No proszę, przekonałam się już jaki Parszywy to był Podczłowiek na własnej skórze, ale ostatnio coraz częściej odkrywam dalsze dowody na prawdziwość tej tezy! Eeee, tam… zwyczajnie szkoda mojego czasu i moich myśli na takiego Samczego Niktosia z Małym... Lepiej zająć się pozytywami! :) Radośnie więc teraz wracam do Domu, do mojego Gryzka (chomiczka dżungarskiego, jak wszem i wobec wiadomo) i do moich trzech Panów Roślinków.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz