Jedziem, drogie robaczki świętojańskie, jedziem jutro po pracy.
Będzie Wiedeń – jak wiadomo moje marzenie, bo pragnęłam prawie jeszcze
dzieckiem w kolebce będąc nie łeb urwać Hydrze tylko zobaczyć, wręcz pomacać
i polizać, „Pocałunek” Klimta i inne jego obrazy w oryginale. Jeśli się wszystko uda, bonusem będzie wystawa Salvador Dali pod tytułem „Le Surréalisme, c’est moi!” akurat teraz pokazywana w Kunsthalle Wien, a do tego jedno z największych ferris wheels na świecie: Wiener Riesenrad. No i obowiązkowo Kaffee mit Schlagobers. Już się cieszę. :)
i polizać, „Pocałunek” Klimta i inne jego obrazy w oryginale. Jeśli się wszystko uda, bonusem będzie wystawa Salvador Dali pod tytułem „Le Surréalisme, c’est moi!” akurat teraz pokazywana w Kunsthalle Wien, a do tego jedno z największych ferris wheels na świecie: Wiener Riesenrad. No i obowiązkowo Kaffee mit Schlagobers. Już się cieszę. :)
I będzie Chorwacja – jakieś półwyspy, jakieś wodospady, jakieś miejsca bez samogłosek w nazwie, jakieś urokliwe zakątki i niepowtarzalne widoki. Nic nie wiem o tym kraju, więc zobaczę wszystko po raz pierwszy – ale nie zupełnie obiektywnie, bo przez pryzmat spojrzenia i obecności Tej Jednej Drugiej Osoby, która będzie mi to wszystko pokazywać. Dla mnie to w każdym sensie wyprawa dziewicza. :)
A ja... jestem już na tym etapie że jakakolwiek road trip z L., nawet gdyby prowadziła przez Zagłębie Ruhry z destynacją w Rzeźni Nr 5, wydawałaby mi się podróżą marzeń. :)
A ja... jestem już na tym etapie że jakakolwiek road trip z L., nawet gdyby prowadziła przez Zagłębie Ruhry z destynacją w Rzeźni Nr 5, wydawałaby mi się podróżą marzeń. :)
Oczywiście zaopatrzyłam się szczodrze w Aviomarin oraz torebki z cukierkami imbirowymi i tajskim imbirem kandyzowanym, bo jazda samochodem daje mi umiejętność poruszania się za pomocą odrzutu przedniego – ale mam nadzieję że może z tego trochę wyrosłam i będę musiała zażywać tylko okazyjnie doraźnie.
Oczywiście jak zwykle spakuję za dużo rzeczy (nie, wróć, nie „za dużo” tylko „odpowiednio dużo”, tak akurat, na wszelki wypadek i każdą okazję), to normalne, ale na szczęście bagażnik samochodu i cierpliwość L. są przepastne, więc mogę sobie pozwolić na excess.
Oczywiście pierwsze potencjalne kłótnie będą dotyczyły muzyki oraz dekoncentrujących praktyk w automobilu, ale jestem skłonna do uległości i uznania że kierowca jest jak kapitan na statku i jego słowo jest ostateczne (odbiję sobie
w miejscach pobytu, haha).
w miejscach pobytu, haha).
Oczywiście wsiąknę już kompletnie i nie będzie dla mnie powrotu. :)
Z ważnych, praktycznych spraw: mamy wrócić 24 lipca (późno pewnie), toteż jeśli się nie odezwę tutaj do 26 to może oznaczać jedno z poniższych:
1) Osiągnęłam pełnię szczęścia and am on cloud nine – więc zejście na ziemię nie wchodzi w rachubę, bo jakieś piekielne pienia niebańskie słyszę przez cały czas i one zagłuszają głos rozsądku.
2) Pozabijaliśmy się już trzeciego dnia i nasze mocno okaleczone zwłoki (moje zapewne z zacementowanymi ustami w urwanej głowie, jego – z oberwanymi klejnotami, bo tak należy z facetami postępować) leżą gdzieś w przydrożnym lasku na trasie Vienna-Dalmatia; monitorowanie doniesień z zagramanicy i nekrologów
w prasie sugerowane.
3) Opcja najgorsza (I guess) – wyszła nam idealna mieszanka powyższych (bez truchła, rzecz jasna) i straciłam zupełnie głowę and the writing edge.
Mam oczywiście nadzieję na opcję #3 (z wariacją à la John Irving – szczęśliwie zakontraktowany a świetnie piszący), choć boję się bardzo #2 (w wersji dla dzieci – bez masakry, ale z mordem w oczach). Oh well, we’ll see...
Ze spraw organizacyjnych: włączę moderowanie przed wyjazdem (czyli komentarze nie będą się pojawiać od razu, ale dopiero gdy potwierdzę „post it”, a to będzie zależeć od mojego dostępu do netu) – coby nie było akcji na modłę „gdy kota nie ma, myszy harcują”, hehe. ;)
OdpowiedzUsuńSzczęśliwej drogi, good luck and all the best from now on. ;)
OdpowiedzUsuńJakie myszy harcujące? My grzeczne robaczki świętojańskie jesteśmy. ;)
OdpowiedzUsuńW Chorwacji na pewno dla ciebie będą oliwki, wino dalmackie i plaże nad Adriatykiem (choć uprzedzam, że kamieniste).
A w Wiedniu to rozumiem, że wszystkie reprodukcje Klimta wykupisz?
Życzę oczywiście wersji nr 3. ;)
W Wiedniu polecam odwiedzenie Hundertwasser Village – myślę że się wam spodoba.
OdpowiedzUsuńI jak to się mówi: safe journey, bez nekrologów, haha.
K.
Rzeźnia nr 5? To już lepsze byłoby Galapagos. ;)
OdpowiedzUsuńW Chorwacji oczywiście trzeba zobaczyć Dubrownik. My będziemy wyczekiwać i trawę omijać do 26 – pod warunkiem że fotoreportaż zamieścisz na blogu. Miłego honeymoon Państwu życzę. ;P
Ja z Chorwacji mogę tylko polecić Makarską Riwierę.
OdpowiedzUsuń"All the best from now on" Darling z "Jedną Drugą Osobą".
Ano-Nimka
Merci za info wiedniowe i chorwackie - zobaczym na ile nam czasu starczy i kędy nas dróżki poprowadzą. ;)
OdpowiedzUsuńReprodukcji nie wykupię, bo już mam - tylko antyramę trza.
A co do Galapagos, to oczywiście kuszące, choć jakoś zamiana w foczkę mnie nie nęci; wolałabym byś Syreną z Tytana. ;)
Fotoreportażu nie będzie, bo wiecie przecież że ja zdjęć osób nie zamieszczam tutaj. Mogę co najwyżej szkice rękiem własnym wrzucić wam na żer. ;)
Z ostatniej chwili: jestem spakowana i miejsca jeszcze połowa w walizce (nowokupiona na kółkach, nawet nieduża, ale oczywiście różowa) - aż się sama sobie dziwię, no choroba jakaś chyba, hehe.