Ciąg dalszy wątku o tym specyficznym gatunku. Jakoś poczułam że warto by wzbogacić ogólniki o kilka szczegółów – tym razem w ramach systemu wczesnego ostrzegania dziewczyn w wieku od lat 9 do 109 którym się przytrafi związek
z takowym osobnikiem (a boję się że ja na ten właśnie typ trafiłam, hah).
1) You can’t teach an old dog new tricks. Nie zacznie nagle robić czegoś dla was po latach warunkowania które sam sobie zafundował. Nie zadzwoni gdy powinien, nie przyjedzie gdy powinien, nie napisze gdy powinien... Zwyczajnie dlatego, że nawet nie zaświta mu w głowie że powinien. Żyjąc sam ze sobą i tylko dla siebie nie będzie w stanie zrozumieć że możecie się martwić gdy jedzie w nocy przez pół Polski, leci tysiące kilometrów albo gdy choruje. Że chciałybyście wiedzieć jak mu minął dzień imprezowania rodzinnego lub ten spędzony na intensywnych corporate-bullshit meetings, albo czy nie trzeba przywieźć mu rosołu i baterii OTC drugs na przeziębienie. Nie ma złych intencji, ale co z tego, skoro dla nas efekt końcowy jest jeden: facet nie myśli o nas.
2) Będzie się notorycznie spóźniał. Przez lata nie musiał się spieszyć ani być na czas dla nikogo ważnego (haha, szefa w pracy nie liczę), więc dla was też nie będzie.
I znowu – nie dlatego, że nie szanuje waszego czasu i waszej osoby, ale dlatego że automatycznie, warunkowym odruchem, weźmie pod uwagę tylko siebie i rzeczy które musi zrobić dla siebie. Nad tym jednak w miarę łatwo przejść do porządku dziennego – po prostu umawiając się na 20 przyjmijcie z góry że będzie o 20.30
i spokój umysłu bez głupiej frustracji mieć będziecie. Ale: przy spóźnieniu się do teatru lub do kina macie prawo robić potężne wymówki.
3) Jakimikolwiek informacjami będzie cykał jak dziadek z przerostem prostaty siuśkami. A dodatkowo, jak każdy facet, choruje na coś co ja nazywam Syndromem Clintona: jedynie przyparty do muru powie całą prawdę. Ma meeting w Oslo
w czwartek, więc go nie będzie w Wawie by się spotkać z wami? Powie tylko tyle.
W ostatniej chwili, gdy zaczniecie mówić coś o środzie, on się przyzna że już w ten dzień musi wylecieć. I koniec z info. Dopiero potem, gdy dopytacie dalej, wycedzi że w piątek też jeszcze w sumie odpada, bo wraca o północy. See what I mean? Zamiast powiedzieć od razu: „Kochanie, nie będzie mnie trzy dni, bo mam meeting w czwartek, ale lecę środa-piątek”, on dobrowolnie ujawni tylko informację jak najbardziej minimalistyczną, a co za tym idzie nie do końca prawdziwą, jakby szefem jakiejś cholernej konspiracji ratującej Ziemię był.
4) W kuchni ZSK nie znajdziecie chef's knife jak należy, normalnego korkociągu bez reszty Swiss Army Knife, papieru pergaminowego, czy garnka żeliwnego do duszenia mięsa. Jedyne co to dwie filiżanki ze spodeczkami i miseczki, dwa talerzyki i dwa kieliszki, mała patelenka na jedno jajo i garneczek do ugotowania może trzech ziemniaczków o średnicy 1,5 cm. Ale i tak nie ma co pichcić, bo lodówka zieje pustkami – zapewne się wietrzy – a kuchenka nie działa od miesięcy, jakby dla dobra planety się poświęcał i LPG ani gazu ziemnego używać nie chciał, heh.
Na szczęście czajnik elektryczny, kawa rozpuszczalna i cukier są, a to o poranku nam wystarczy. Za to w mieszkaniu – wynajmowanym, of course – będą się znajdować rzeczy właścicieli: jakieś metalowe drągi na balkonie, jakaś kiczowata pseudo-sztuka na ścianach i półkach, etc. A ZSK, jak każdy facet, będzie szedł
w zaparte i twierdził że mu to jak najbardziej odpowiada i że de gustibus non est disputandum, jak to my zawsze powtarzamy. Hmm, no OK, już słowa nie powiem.
5) Będzie mówił „ja”, „u mnie”, „dla mnie”, „moje” w odniesieniu do teraźniejszości
i przyszłości – nieważne czy tej za tydzień, miesiąc czy za lat 10 – choć w niektórych przypadkach bardzo dobrze mogłoby pasować „my”. No i stoimy przed dylematem: czy w ten sposób daje nam delikatnie do zrozumienia że nie wiąże z „nami” żadnych planów i zamierza być sam, thank you very much, czy też te parszywe zaimki osobowe wyskakują mu z ust odruchem szwungszajby, chociaż w głowie ma wizję świetlanego życia we dwoje. Oczywiście, słyszenie po raz kolejny „ja” lub „dla mnie” powoduje że automatycznie się wzdrygamy, jak przy skrzypieniu wyschniętego flamastra na papierze, ale to jedno z wielu błędów i wypaczeń męskich, nad którym lepiej – na pewien czas – przejść do porządku dziennego.
Koniec końców, mówiąc wprost: widziały gały co brały. No a my, znając piosenki Bruno Mars i Pamiętnik Bridget Jones na pamięć, love Him just the way He is.